Dzieci i śmieci

Mieszkamy w starej dzielnicy, gdzie w kamienicach jeszcze czuć zapach biedy, nieporadności i nieprzystosowania do otaczającego świata. Z okna na podwórko codziennie obserwuję dzieci moich sąsiadów z sutereny. Trzech chłopców w wieku około cztery, pięć i sześć lat wypuszczanych jest na dwór blisko domu, gdzie nie ma nic. Nic oprócz śmietnika. To dla nich jedyna atrakcja i źródło radości.

Dzieci i śmieci

12.05.2010 13:51

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Mieszkamy w starej dzielnicy, gdzie w kamienicach jeszcze czuć zapach biedy, nieporadności i nieprzystosowania do otaczającego świata. Z okna na podwórko codziennie obserwuję dzieci moich sąsiadów z sutereny. Trzech chłopców w wieku około cztery, pięć i sześć lat wypuszczanych jest na dwór blisko domu, gdzie nie ma nic. Nic oprócz śmietnika. To dla nich jedyna atrakcja i źródło radości.

Dzieciaki wykorzystują fakt, że kontener jest często przeładowany, a śmieci wypadają. Okazuje się, że młode pokolenie całkiem dobrze radzi sobie z prostymi przedmiotami. Dzięki rozwojowi wyobraźni spowodowanemu brakiem zabawek, muszą sobie radzić i przystosowywać kartony, meble, papiery do własnego użytku. Niestety ich żywiołowa zabawa zazwyczaj kończy się wielkim bałaganem na podwórku. Naprawdę wielkim. Takim wielkim, że musiałam w końcu zainterweniować.

Nie wiem, czy ich rodzice wiedzą, co dzieci robią "w wolnym czasie". Ze swoich okien nie widzą podwórka, chociaż jest bardzo blisko. Oprócz sporadycznych krzyków z okna w celu przywołania chłopaków na obiad, nie widać ich aktywności rodzicielskiej. Nie wnikam w to, co robią całymi dniami w domu i dlaczego nie wyjdą z dziećmi na spacer. Wolę wierzyć, że pracują chałupniczo, niż że siedzą na bezrobociu i zaglądają do kieliszka. Ale kto wie.

Kiedy więc widzę, że na podwórku walają się kartony, papiery i części mebli, wiem że nie ma sensu czekać, aż rodzice maluchów wkroczą do akcji. Jako, niestety, społeczniczka, drę się z balkonu do chłopaków (dziecko w domu, nie mogę więc zejść i powiedzieć delikatnie na uszko, żeby wstydu nie było).

- Chłopcy, a teraz może posprzątacie te kartony, co?
- A to pani? - patrzą na mnie zdziwieni.
- Nie moje. Ale chyba lepiej jest, jak mamy porządek, co?

Chłopacy patrzą po sobie i z wyraźnie niezadowoloną miną zawracają w stronę śmietnika. Ale sprzątają. Uff, myślę sobie. Jeszcze nie ma w nich tej krztyny chuligaństwa, są karni, jeszcze można ich wychować na ludzi. Niestety, metoda stałego upominania ich o sprzątanie to nie rozwiązanie. Dzieci jak to dzieci, będą się bawić nie myśląc o konsekwencjach. Jeśli nie mają za wiele zabawek, jeśli się śmiertelnie nudzą, zostaje tylko podwórko i śmietnik.

Wracałam ostatnio z Jadźką z placu zabaw. W samochodzie mieliśmy jeszcze wiaderko, foremki i łopatki. Postawiłam samochód na podwórku, a najmłodszy z sąsiadów podszedł do mnie i zaglądając nieco bezczelnie do środka auta, spytał: „Była pani na placu zabaw? A gdzie?”. Powiedziałam grzecznie, zdziwiona jego bezpośredniością, że nad morzem, na największym placu w Trójmieście.

Chłopak pokiwał głową i spytał bez pardonu: „A da mi pani łopatkę?”. Trochę mnie zatkało. „Nie masz łopatki w domu?” - zapytałam zdziwiona. Powiedział, że nie i mu uwierzyłam. Chwilę się wahałam, ale podałam mu jedną z dwóch łopatek bez nadziei na to, że kiedykolwiek wróci. Wzięłam śpiącą Jadźkę do domu. Z kuchni obserwowałam, jak chłopczyk kopie zapamiętale w ziemi. Kopał tak cały dzień, aż do wieczora. Potem przyszli jego bracia i też kopali.

Zastanawiałam się potem, czy powinnam mu tę łopatkę dać, czy też porozmawiać najpierw z rodzicami. Może oni po prostu nie wiedzą, że dziecko nie musi mieć super zabawek, wystarczy łopatka za pięć złotych zamiast kupowania dwóch browarów? Może.

Czytałam ostatnio wywiad z pewną dyrektorką przedszkola, która opowiadała, że czasem przyjmowane są do jej placówki dzieci, które nie widziały w swoim życiu na oczy kredek. Były oczarowane, kiedy pierwszy raz mogły rysować nimi w przedszkolu. Warto sobie o tym przypominać co jakiś czas. Że większość z nas jest szczęściarzami, którzy mogą zapewnić swoim dzieciom względnie wszystko, czego one potrzebują. Bo nie każdy ma podobnie.

Komentarze (0)