Dziewczyna z pociągu. Karolina nie zamieniłaby pracy konduktorki na żadną inną
25 listopada przypada Dzień Kolejarza, ale pracownicy kolei raczej nie mają co liczyć na życzenia od pasażerów. Widzimy ich stereotypowo, a już zwłaszcza konduktorów, odpowiednik "kanarów", tyle że na torach. Tymczasem PKP zmienia się także kadrowo. Coraz więcej kolejarzy uwielbia swoją pracę. Tak, jak Karolina.
Karola budzi respekt wśród pasażerów. Prawie 190 wzrostu i płomiennie rude włosy robią swoje. Żeby pojechać z nią do Gdyni i z powrotem, zrywam się o czwartej rano. To i tak w miarę ludzka godzina. Pracownicy kolei nieraz muszą być na dworcu już o 2 w nocy. Najczęściej w ogóle nie kładą się spać.
To chyba jeden z powodów, dla których ludziom wydaje się, że praca na kolei to zawód drugiego wyboru. Coś jak mobilny kasjer Biedronki. Nikt nie chce, ale ktoś musi. Karolina śmieje się, gdy słyszy takie opinie. Uwielbia swoją pracę, a w kilku miejscach już wcześniej przecież pracowała.
Pies, genitalia i kapcie z futerkiem
Konduktorką została trochę z przypadku. Ale przypadki bardzo sobie ceni. Zbyt szczegółowe planowanie życia tylko frustruje. No i nie ma miejsca na "spontan”. Podoba się jej, że idąc do pracy nie ma pojęcia, co się wydarzy. A że coś, to pewne. Nie ma dwóch takich samych tras.
- W poniedziałek spotykasz dziewczynę w szlafroku i kapciach z futerkiem, która wyszła z domu tak jak stała, bo zaspała, a obiecała chłopakowi, że przyjedzie. We wtorek dostajesz od pasażera gigantyczny bukiet żonkili, a w środę kobieta, która nie kupiła biletu dla psa, wkłada go do reklamówki i wycina otwory na nogi i głowę, żeby nie dostać mandatu - wylicza Karola.
Po trzech latach w drużynie konduktorskiej ma czasem wrażenie, że nic już jej nie zaskoczy, a potem idzie do pracy i okazuje się, że to nieprawda. Choćby ostatnio - zaczęła dobijać się do toalety, bo dostała sygnał, że jedzie tam pasażer bez biletu. W końcu otworzył. Spodnie zsunięte aż do kostek, zawadiacki uśmieszek i przyrodzenie na wierzchu. Zachowała zimną krew, kazała mu się ubrać... i wypisała mandat.
Książki, masaże i bilety
Karolina dorastała w Sosnowcu, długo chciała zostać nauczycielką polskiego. Do dziś, jeśli tylko ma chwilę, nadrabia zaległości w czytaniu. Najbardziej lubi skandynawskie kryminały, chociaż śledzi też nową polską prozę. Raz spotkała w pociągu Michała Witkowskiego. Dziwne przeżycie, nie dość, że uwielbia jego książki, to akurat czytała jedną z nich.
Po maturze Karolina postanowiła zdobyć konkretne kwalifikacje. Padło na szkołę policealną ze specjalnością fizjoterapia - biomasaż. Lubiła swój nowy zawód, ale z miesiąca na miesiąc chodziła coraz bardziej sfrustrowana.
Młode masażystki na etat nie mają co liczyć. Nieustannie kursują między salonami spa, prywatnym klientami, a centrami rehabilitacji. Ciułają grosz do grosza. Marzyło się jej stałe zatrudnienie. Popracowała trochę w biurze, ale okazało się, że praca w godz. 9 - 17 to nie jej bajka. Rutyna wykańcza ją bardziej niż ciężka praca.
Znalazła pracę w Warsie. Znajomi trochę się z niej podśmiewali, a mama pukała w czoło, że gdzie taka bystra dziewczyna będzie całe dnie wydawała resztę. Szybko zmienili zdanie. Było widać, że Karolina odnalazła się w tej pracy, jak w żadnej poprzedniej.
Nie żeby sprzedawanie soczków i smażenie jajecznicy było szczególnie fascynujące. Chodziło o ludzi. Każdego dnia poznawała pasażerów i ich historie. Na stacjach końcowych miała zazwyczaj czas wolny. Zwiedzała miasta i miasteczka.
Do rekrutacji na stanowisko konduktora przekonali ją znajomi z PKP pracujący w tym zawodzie. Żeby zostać konduktorem, trzeba mieć wykształcenie minimum średnie i znać jeden język obcy na poziomie komunikatywnym.
Karolina przeszła wstępne rozmowy i została zakwalifikowana na 3-miesięczne szkolenie. Obawiała się trochę, że będzie pracowała z ludźmi w wieku swoich rodziców. Nie żeby miała coś przeciwko, ale wiadomo, że inaczej rozmawia się z rówieśnikami. Okazało się, że nie jest nawet najmłodsza. Na kolei pracują i 60-latkowie i osoby świeżo po maturze. Dla pracy z Sosnowca przeprowadziła się do Warszawy.
- W PKP są określone "stacje centralne”, kilka największych miast. Przykładowo, jeśli jesteś z Siedlec i masz kurs przez Siedlce, i tak musisz najpierw dojechać do Warszawy, żeby zacząć trasę z całą drużyną konduktorską - wyjaśnia 28-latka.
"50 twarzy PKP Intercity"
Idę z Karoliną sprawdzać bilety. To znaczy - ona sprawdza, ja kręcę się w pobliżu. Wszyscy grzeczni, przygotowani, ale nie zawsze jest tak różowo. Kobieta konduktorka jest narażona na niewybredne uwagi. Karolę zdziwiło, że przodują w nich wcale nie starsi panowie czy młodzi mężczyźni, ale faceci w tzw. sile wieku. Stateczni 40-latkowie, zazwyczaj z obrączkami na palcach.
- Odgryzasz się? - pytam.
- Czasem mam ochotę, ale wychodzę z założenia, że to świadczy tylko o tej osobie i nie warto wdawać się w pyskówkę. Poza tym część tych komentarzy jest tak idiotyczna, że aż śmieszna.
- Na przykład?
- Choćby ostatnio. Facet wypytuje, dlaczego mam taką chrypę i śmieje się pod nosem. Odpowiadam, że to od pouczania nieuprzejmych pasażerów, a on do mnie, że powinnam ich bić pejczem i mogę zacząć od niego.
- I co ty na to?
- W zasadzie chciało mi się śmiać, bo pomyślałam, że oto przede mną "50 twarzy PKP Intercity". Ale jeśli ktoś naprzykrza się w nieprzyjemny sposób, zgłaszam to kierownikowi pociągu.
- I co dalej?
- Kierownik idzie upomnieć takich delikwentów.
- Zawsze?
- Oj tak, bardzo o to dbamy. Zdarza się, że ci faceci nie mają pojęcia o co chodzi. Najpierw myślałam, że może jest im wstyd i udają głupich. Teraz wydaje mi się raczej, że to taki typ. Nikt ich nigdy nie upominał i wydaje im się, że aluzje seksualne to forma komplementu.
- Straszne.
- Tak, ale tego jest naprawdę coraz mniej.
O parach, które jeździły koleją
Kiedy pytam o romanse w PKP, Karolina zaczyna się śmiać. Od roku jest z chłopakiem, którego poznała w pracy, pracuje jako kierownik pociągów. Starają się nie pracować razem, ale czasem - wiadomo - zdarza się. Nie obnoszą się, ale i nie kryją, bo spółka nie ma nic przeciwko. Na kolejach jest mnóstwo par i małżeństw. Bywa, że do pracy przychodzą dzieci kolejarzy, z pociągami związane od zawsze.
Związki z pasażerami też się zdarzają. Czasem konduktorzy zachodzą w głowę, jak udało się ich znaleźć, bo na identyfikatorach nie mają imion i nazwisk, tylko numery. Jak widać, dla chcącego nic trudnego. Mimo wszystko Karolinie pociągi kojarzą się raczej z zawiedzionym uczuciem niż z romantycznymi historiami. W składach połamanych róż w celofanie i porzuconych bukietów jest tak dużo, jak puszek po coli.
Rozmawiam na raty. Co i rusz pociąg się zatrzymuje, a Karolina wysiada, żeby odgwizdać odjazd. Na stacji Malbork udaje mi się zapytać o święta w trasie. Przez trzy lata nie zdarzyło się jej nigdy pracować w sylwestra, ale Wielkanoc i Boże Narodzenie ma już odhaczone. Nie narzeka, spędzanie świąt w pociągu to niesamowite przeżycie.
W zeszłym roku pracowała w Wigilię. W całym składzie było tylko osiem osób. Z kolegą zaprosili wszystkich do Warsu. Ludzie niby niechętni, ale jednak przyszli. Zjedli razem, nieco się ośmielili i zaczęli opowiadać, dlaczego 24 grudnia o 21.00 są w pociągu mknącym przez pola. Komuś spóźnił się samolot, ktoś musiał pracować do późna, a mieszka na drugim końcu Polski. Ktoś inny nie utrzymuje kontaktu z bliskimi i jedzie do znajomych.
To nie są sceny jak z filmów, w których duch świąt przemienia dusze, zwierzęta mówią ludzkim głosem, a przypadkowi podróżni zostają nagle najlepszymi przyjaciółmi. Karolina widzi jednak, że to potrzebne. Kiedy jedziesz gdzieś sam w taki dzień, zastanawiasz się, czy coś z tobą nie tak, ale jeśli porozmawiasz z osobami w podobnej sytuacji, przestaje to być takie straszne.
Więcej niż bilety
W pracy konduktora zdarzają się dni, w których bardziej niż kontrolerem biletów, trzeba być, jak mówi Karolina "psychologiem na torach”. Choćby ostatnio. Do pociągu wsiadła pani w średnim wieku, która chwilę wcześniej wyprawiła ojca do sanatorium nad morzem. Sama jechała w góry, do dzieci. Po kilku godzinach przyszła do przedziału konduktorskiego i zapytała wesoło, czy mają może łączność z innymi pociągami, bo tata jest w składzie takim, a takim i nie odbiera komórki.
Karolina zaczęła zdobywać namiary. Łatwo nie było, ale w końcu się dodzwoniła. Zaczęła iść w stronę pasażerki z telefonem przy uchu i zobaczyła tylko, jak kobieta pada na kolana i zanosi się szlochem. Jej ojciec zmarł wysiadając z pociągu, prawdopodobnie na zawał.
- Najważniejsza jest zimna krew. Pasażerom nie pomogą moje łzy ani roztrzęsienie, jestem dla nich w końcu obcą osobą. W pierwszej kolejności trzeba zapewnić im pomoc logistyczną. Ustalić, gdzie chcą w takiej sytuacji dojechać i gdzie powinni się przesiąść - mówi Karolina.
Takie sytuacje są bardzo trudne, ale koniec końców wie, że udało się pomóc na tyle, na ile było to możliwe. Przynajmniej tak to sobie tłumaczy, inaczej pewnie by nie wytrzymała. Dojeżdżamy do Gdyni. Dochodzi południe, a Karolina jest na nogach od siedmiu godzin.
- Jak mam niby otworzyć te drzwi - pyta zirytowany mężczyzna.
- Zielonym przyciskiem - tłumaczy konduktorka.
- Tym? - dopytuje pasażer, wskazując na czerwony guzik.
- Prawie - śmieje się Karolina i otwiera mu drzwi.
Po godzinie spotykamy się w Pendolino jadącym do Warszawy. Ja w tym czasie jadłam frytki, Karolina odpoczywała z kolegą w pokoju dla konduktorów znajdującym się na dworcu. Można tam wziąć prysznic, zdrzemnąć się albo po prostu podgrzać obiad. Kolejarze uwielbiają nowoczesne pociągi. Karolina śmieje się, że kilka razy słyszała od starszych kolegów, że wygląda dziś "jak Pendolino”. W innej branży może i by się obraziła, ale tu wiadomo, że to ogromny komplement, coś jak "milion dolarów".
W spodniach czy spódnicy
Wielu kobietom przeszkadzają mundury, ale nie jej. Są z dobrych materiałów, szyte na miarę. Można wybrać, czy chce się nosić spódnice czy spodnie. Zdecydować, jaka ma być długość i na ile ubrania mają przylegać do ciała. Mundurów nie można prać w pralce, więc pracownicy kolei dostają do pensji dodatek na pralnię. Buty też są elementem wyposażenia. Kobiety mają do wyboru czółenka na niskim obcasie albo płaskie, sznurowane buty. Oba modele ze skóry.
Pytam, jak to jest z tymi mandatami. Karolina tłumaczy, że to nie mandaty, ale opłaty dodatkowe.
- Nie wiem, czy powinnaś to pisać, ale staramy się być ludźmi. Jeśli ktoś pomylił pociąg, jest i tak straszliwie zestresowany, a do tego ma zły bilet, zazwyczaj odpuszczam. Poza tym nie ma zmiłuj. To kwestia funkcjonowania w społeczeństwie. Porządek musi być - mówi Karolina.
W czasach, w których nadgodziny to standard, pracownicy spółek skarbu państwa w pracy spędzają przepisowe 160 godzin i ani minuty więcej. Praca konduktorki nie jest tu wyjątkiem. Co prawda godziny nie są normowane, ale za to po długich, 12-godzinnych trasach ma się wolne w środku tygodnia. Można iść na zakupy do pustego centrum handlowego albo na równie pusty basen.
Polskie koleje zatrudniają w oparciu o umowę o pracę, zapewniają swoim pracownikom pakiety medyczne, karty do klubów fitness, a nawet lekcje angielskiego. Są integracje, pikniki, śledziki. Psycholog wspomagający kolejarzy pracuje pięć dni w tygodniu. Pracownicy i ich rodziny mają darmowe bilety na przejazdy krajowe i spore zniżki na środki transportu za granicą. To dobry pracodawca.
Schody zaczynają się, kiedy konduktorki zakładają rodziny. Trudno pogodzić pobudki w środku nocy i odsypianie tras z opieką nad małym dzieckiem. Często przechodzą na stanowiska urzędnicze w spółce. Tyle że bycie w trasie uzależnia. Dziewczyny po odchowaniu dzieci z powrotem przesiadają się zza biurek do przedziałów konduktorskich.
Wysiadamy na Centralnym. Nie ma jeszcze 16, a Karolina ma już wolne. Jej mundur zwraca uwagę. Jakiś facet zatrzymuje się i pyta, czy jest konduktorką jadącą teraz pociągiem z Berlina.
- Nie, proszę pana – uśmiecha się. Kiedy mężczyzna odchodzi, Karolina mruga do mnie porozumiewawczo i rzuca półgębkiem: "Jasne, że jestem, a przy okazji pierwszym człowiekiem, który opanował sztukę teleportacji". Chyba dlatego tak kocha tę robotę – anegdota goni anegdotę, a kto ma słuch do ludzi, nie może się nudzić.
Przeczytaj także:
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl