Blisko ludziDziewczyna zmarła po użyciu tabletek na odchudzanie

Dziewczyna zmarła po użyciu tabletek na odchudzanie

24.03.2014 15:37, aktualizacja: 25.03.2014 10:07

Ta sprawa była tak przerażająca, że zmroziła nawet lekarzy i dietetyków. W maju zeszłego roku 20-letnia Martyna z Warszawy zmarła na skutek zażywania nielegalnych tabletek na odchudzanie, które kupiła w internecie.

Ta sprawa była tak przerażająca, że zmroziła nawet lekarzy i dietetyków. W maju zeszłego roku 20-letnia Martyna z Warszawy zmarła na skutek zażywania nielegalnych tabletek na odchudzanie, które kupiła w internecie. Specyfik, sprzedawany jako środek mający wypalać tłuszcz, był stosowany m.in. przez Amerykanów w Wietnamie do niszczenia pastwisk, lasów i kultur roślinnych. Pod koniec zeszłego tygodnia Maciej Ż., który sprzedał dziewczynie tabletki, po prawie roku od tragedii usłyszał zarzut spowodowania śmierci młodej kobiety. Grozi mu kara do 12 lat pozbawienia wolności.

20-letnia Magda była osobą sympatyczną, uśmiechniętą, pełną życia. Zawsze otaczała ją grupka oddanych przyjaciół. W młodości bardzo aktywna, uwielbiała taniec. Niestety, problemy z kręgosłupem spowodowały, że musiała zrezygnować ze swojej pasji.

Podobno zwierzała się koleżankom, że odkąd zaprzestała treningów, zaczęła tyć. A przecież media od dawna wysyłają nam jasny komunikat: chcesz być szczęśliwa, znaleźć chłopaka i zrobić karierę? Musisz być szczupła, nie ma innego wyjścia. Tylko jak to zrobić? Na forach internetowych wszyscy mówią co innego. Diety, ćwiczenia? Może i są skuteczne, ale wymagają czasu. Zawsze można jednak sięgnąć po pigułki odchudzające. Ponoć pomagają zrzucić nawet 7 kilogramów w ciągu tygodnia!

Martyna postanowiła zamówić tabletki zwane DNP. Trafiła na Macieja Ż., który prowadził nielegalną hurtownię produktu. Zachowała się ich korespondencja. Dziewczyna w mailach twierdziła, że już raz zażywała ten środek i wszystko o nim wie. Sprzedawca obiecał wysłać towar jak najszybciej.

Nielegalna fabryka

Maciej Ż. to z wykształcenia mechanik. Mieszkał w Zgierzu pod łodzią. W swoim mieszkaniu prowadził nielegalną fabrykę środków na odchudzanie.

DNP, czyli dinitrofenol, to środek chemiczny, który nigdy nie został zakwalifikowany jako lek czy suplement diety. Służy głównie do wytwarzania barwników czy herbicydów. Był wykorzystywany przez Amerykanów podczas wojny w Wietnamie do niszczenia pastwisk, lasów i kultur roślinnych. Jest silnie trujący dla ludzi i zwierząt. Skąd wziął się pomysł, żeby stosować go na odchudzanie?

Otóż DNP ma pewien osobliwy skutek uboczny. Jeżeli przyjmuje się go w małych ilościach, niesamowicie podkręca tempo przemiany materii. Faktycznie, dzięki temu można schudnąć nawet 7 kg tygodniowo. Problem w tym, że to raczej efekt wyniszczenia organizmu, tak jak przy poważnej chorobie. Organizm zaczyna gotować się od środka. Temperatura ciała może przekroczyć nawet 40 stopni. Mogą pojawić się nudności, wymioty, palpitacje serca, silne objawy zatrucia, a nawet zgon.

Sprzedawcy nie przeszkadzało to jednak w produkcji podejrzanych specyfików. Policja zaznacza, że lista jego klientek była bardzo długa.

Dramat rodziny

Martyna marzyła o szczuplejszych ramionach i smuklejszym ciele. Chyba jednak nie spodziewała się, że cena będzie aż tak wysoka.

Poczuła się źle po kilku dniach od zażycia pierwszej pastylki. Przyjaciółka dziewczyny opowiada, że robiła jej zimne okłady, jednak te nie pomagały, ponieważ ręcznik momentalnie się nagrzewał.

„Mamciu ja strasznie źle się czuję. Dziewczyny mi robią okłady. Jak mi tylko trochę przejdzie, to dojadę” - to jeden z ostatnich smsów, który wysłała Martyna.

Kiedy dziewczyna trafiła do szpitala, lekarze nie wiedzieli, co jej jest. Ona sama nie przyznawała się do przyjmowania tabletek. Członkowie personelu medycznego wspominają, że nigdy nie widzieli osoby z takimi objawami. Była tak spocona, jakby przed chwilą wyszła z kąpieli. Bardzo ciężko oddychała.

Bliscy Martyny przypuszczają, że niestety nawet ta nadzwyczajna sytuacja nie zniechęciła Martyny do odchudzania. Podejrzewają, że ostatnią tabletkę zażyła już w szpitalu. W pewnym momencie jej stan zaczął gwałtownie się pogarszać. Organizm nie wytrzymał.

W czasie walki o życie dziewczyny personel medyczny znalazł opakowanie tabletek DNP. Prawie puste. Szybko skontaktowano się z toksykologami. Niestety, na pomoc było już za późno. Matka nie zdążyła się z nią pożegnać, nie dojechała na czas.

Maciej Ż. odmówił komentarza w tej sprawie. Skorzystał z prawa do nieskładania wyjaśnień, nie będzie też zeznawał.

Niebezpieczne i wciąż dostępne

O tragediach takich jak śmierć Martyny trzeba mówić często. Przypominać do znudzenia. Za każdym razem, kiedy wspominają o tym media, jest szansa, że choć jedna osoba dowie się, jak niebezpieczne są leki na odchudzanie.

Te wciąż bez problemu można kupić w internecie, o czym już wielokrotnie informowaliśmy. Znalezienie ofert kupna DNP nie powinno zająć więcej niż 5 minut. Cena za 100 kapsułek – 300 zł, cena za 30 bez opakowania – 150 złotych. W innym ogłoszeniu „promocja”, za 100 tabletek płaci się jedynie 199 zł. Sprzedawcy zapewniają, że to produkt oryginalny, żadne oszustwo.

Strony zamieszczające drobne ogłoszenia nie są w stanie kontrolować wszystkich pojawiających się anonsów. Nieuczciwi sprzedawcy bezkarnie to wykorzystują. Co kupujemy za te 300 złotych? Tabletki przeznaczone do zabijania chwastów? A może narkotyki lub proszek do prania? Skąd możemy mieć pewność, co jest w środku, skoro nikt nad tym nie panuje?

To zresztą dopiero wierzchołek góry lodowej. Wielokrotnie pisaliśmy o tym, jakim nieporozumieniem jest kupowanie środków odchudzających przez internet. To w najlepszym przypadku naiwne, w najgorszym – śmiertelnie niebezpieczne.

Jak działa ten przemysł, łatwo się przekonać, wpisując w wyszukiwarkę coś w stylu „tabletki na odchudzanie”. Natychmiast wyświetlą się nam setki stron produktów, które mają zapewnić nam wspaniałą sylwetkę. Są dość drogie, za kilkadziesiąt tabletek możemy zapłacić nawet 150 złotych. Sklepy często jednak oferują nam promocje.

Wszystko wygląda profesjonalnie i uczciwie. Zapewne sam proces wysyłki produktu również przebiega bez zarzutu. Jest tylko jeden drobny szczegół – większość tych firm działa na terenie Polski nielegalnie.

Żeby wprowadzić na rynek suplement diety, należy zarejestrować go w Państwowym Inspektoracie Sanitarnym. Wymogi tej instytucji nie są wygórowane, a wręcz mogą wywołać złośliwy uśmieszek na twarzy. Do rejestracji najczęściej wystarczy podanie składu suplementu. Nie trzeba wykazać, jak i czy w ogóle działa. Suplementy są jedynie wyrywkowo sprawdzane pod kątem toksykologicznym, czy nie zawierają np. rtęci.

Co ciekawe, producentom suplementów z internetu często nawet nie chce się rejestrować swoich substancji. Nie mamy więc pojęcia, co w nich jest, jak działają, czy nie są toksyczne. Siedziba firmy często znajduje się w jakimś egzotycznym kraju, np. na Komorach czy na Madagaskarze.

Już samo to powinno wzbudzić naszą czujność. Niestety, mało kto w ogóle sprawdza te informacje, ponieważ nielegalne suplementy diety są łatwiejsze do kupienia niż te legalne. Skąd więc klient ma wiedzieć, że kupuje coś, co może być potencjalnie niebezpieczne dla zdrowia?

W internecie kwitnie też handel lekami, które ze względu na swoje toksyczne działanie zostały wycofane ze sprzedaży. Przykładem jest Meridia, lek zawierający sibutraminę, kilka lat temu zakazany w Polsce. Skutki uboczne jego zażywania to zatrucie, udar mózgu, a nawet zgon.

Nie przeszkadza to sprzedawcom oferować go w internecie. - Mamy je z indyjskich chatek, gdzie bez problemu sprzedają je na receptę – mówił nam kilka miesięcy temu jeden ze sprzedawców tych nielegalnych specyfików.

Również i tym razem nie mamy pewności, co znajduje się w takim produkcie z „indyjskich chatek”. Czy warto ryzykować zdrowie i życie? Istnieją zdrowsze sposoby na to, żeby schudnąć parę kilo.

Tekst: Sylwia Rost

(sr/mtr), kobieta.wp.pl

POLECAMY:

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (1)
Zobacz także