Ekspres do kawy, słuchawki dla księdza. Rodzice walczą z absurdalnymi wydatkami Rady Rodziców
Dyrekcja szkoły organizuje szkolną Barbórkę. Od kilku lat na imprezę zapraszana jest orkiestra dęta, której płaci Rada Rodziców. Teraz zbulwersowani opiekunowie mają tego dosyć. Jak się okazuje, to tylko jeden z przykładów nie do końca sensownego gospodarowania pieniędzmi rodziców.
22.11.2018 | aktual.: 22.11.2018 14:30
Składka na Radę Rodziców jest dobrowolna. Jednak w większości szkół ciężko jest jej uniknąć. Nauczyciele i tzw. "trójki klasowe" uporczywie nakłaniają do płacenia, tłumacząc to dobrem uczniów. Zgodnie z założeniem, pieniądze powinny być przekazywane np. na dofinansowanie nagród w konkursach, wycieczek dla uczniów czy szkolnych imprez. Jednak często założenia nie mają kompletnie nic wspólnego z rzeczywistością.
Orkiestra dęta musi być
Rodzice posyłający dzieci do jednej ze szkół podstawowych na Śląsku, mają dosyć marnowania pieniędzy z budżetu Rady Rodziców na wydatki, które w żaden sposób nie służą uczniom.
Placówka mieści się w dzielnicy niegdyś licznie zamieszkiwanej przez górników, dlatego dyrekcja próbuje propagować górnicze zwyczaje. Od kilku lat czwartego grudnia organizowane są w szkole obchody Dnia Górnika. - Uczestniczą w nim przedstawiciele górniczych związków zawodowych, część grona pedagogicznego, proboszcz parafii oraz uczniowie, którzy przygotowują występy – opowiada Artur, ojciec jednego z uczniów.
Już samo wydarzenie budzi spore oburzenie wśród większości rodziców, ponieważ impreza ma niewiele wspólnego ze szkolnymi obchodami. Bardziej przypomina towarzyskie spotkanie. - Po oficjalnej części dzieci i rodzice muszą iść do domu. Natomiast zostają nauczyciele, górnicy i proboszcz, którzy bawią się przy poczęstunku – opowiada ojciec.
Zdaniem dyrekcji, obchody muszą być huczne, dlatego od kilku lat zapraszają górniczą orkiestrę dętą, która odgrywa kilka nut i bierze za to wynagrodzenie, którego część (500 zł) pokrywa budżet Rady Rodziców. – To jest absurd! Już nie mogłem znieść takiego marnowania moich pieniędzy – mówi Artur.
Mężczyzna poruszył temat na ostatnim zebraniu i nakłonił pozostałych rodziców do zaprotestowania przeciwko finansowaniu orkiestry. Poparli go wszyscy obecni. – Udało się i w tym roku nasze pieniądze nie będą wydawane na orkiestrę dętą, ale nie rozumiem, jak dyrekcji nie było wstyd przeznaczać rodzicielskiej składki na taki cel – dopowiada.
Szafki tylko dla wybranych
Córka Marii prosiła mamę, żeby przestała płacić składki. 9-latka wróciła z płaczem do domu po tym, jak została niesprawiedliwie potraktowana. W szkole zorganizowano zbiórkę drobnych rzeczy z metalu, które miały trafić do skupu złomu. Uzyskane w ten sposób pieniądze, chciano przeznaczyć na zakup szafek dla uczniów. Niestety nie udało się zorganizować ich dla wszystkich, dlatego Rada Rodziców zdecydowała - według własnego uznania - komu się należą, a komu nie. – Dostały pierwsze i ósme klasy, czyli dzieci które mają zajęcia w jednej sali i dwa podręczniki na krzyż oraz stare konie, które mierzą po metr siedemdziesiąt – oburza się Maria.
Powód? - Pierwszaki - żeby miały od początku, a ósme klasy - żeby chociaż przez rok mogli się nacieszyć możliwością zostawiania podręczników - dodaje kobieta.
Czwartoklasistka waży 25 kg, a jej tornister 6,5 kg. Dziewczynka codziennie dźwiga stertę podręczników, więc szafka w szkole byłoby dla niej dużym odciążeniem. Poza tym gdy nauczyciel ogłasza zbiórkę, a po wszystkim zmienia zasady, to nic dziwnego, że dziecko czuje się oszukane. - Pani dyrektor mówiła, że mamy zbierać kłódki i że za to kupimy szafki. Nie zbierałam dla pierwszaków, tylko dla siebie! Nie dawaj pieniędzy radzie rodziców, bo oni oszukują – zakomunikowała mamie 9-latka.
Dyrektor rozdaje karty
Tam gdzie są wspólne pieniądze, jest też i konflikt interesów. Rodzice często mają pretensje do tzw. "trójek klasowych" i zarzucają im bezmyślność przy rozdzielaniu rodzicielskiego budżetu, a tymczasem jej skarbnik jest pionkiem w grze, gdzie dyrekcja szkoły rozdaje karty.
- W szkole moich synów Rada Rodziców nie miała nic do gadania. Przez kilka lat przewodnicząca robiła wszystko, co kazał jej dyrektor. Nie można było doprosić się o jakiekolwiek rozliczenie – wspomina Edyta.
W zeszłym roku kobieta została członkiem Rady i wtedy zrozumiała, jak działa ten organ. – Dyrektor zbywał nas i nie chciał rozmawiać, a gdy przeciwstawialiśmy się mu, to nagle nasze dzieciaki zaczęły dostawać gorsze oceny – twierdzi 35-latka.
Pieniądze zbierała nauczycielka i w sumie nikt nie wiedział, na co są wydawane. - Księgowość prowadziło zaprzyjaźnione biuro, więc dyrekcja zawsze miała pretekst, że dokumenty gdzieś tam są biurze, a księgowa jeszcze nie zrobiła rozliczenia - opowiada Edyta. Nowi członkowie rady postanowili zrobić porządek. – Zwolniliśmy biuro i panią nauczycielkę z prowadzenia Rady Rodziców - mówi.
Co roku szkoła, do której chodzi syn Edyty, organizowała jesienny festyn. Rodzice wraz z dziećmi przygotowywali jedzenie, które później sprzedawali. Walutą były "Kenty" (od patrona szkoły - KEN) wymieniane za pieniądze u wicedyrektorki. W związku z tym, gotówka trafiała do niej. - Już rok wcześniej nie byliśmy w stanie dowiedzieć się, co się stało z kasą – twierdzi kobieta.
W końcu dyrekcja wydała oficjalne oświadczenie, w którym ogłosiła, że pieniądze trafiły do Rady Rodziców. - Niestety nie trafiła – dopowiada Edyta.
Rodzice zaczęli dopytywać dyrektora o pieniądze i wtedy zaczęła się wojna. – Rzucał oszczerstwami i zabronił nauczycielom brać pieniędzy od Rady na sprawy związane z uczniami, np. konkursy – mówi Edyta. Po kilku miesiącach dyrekcja ogłosiła, że pieniądze zebrane podczas festynu trafiły na konto szkoły. - Poinformowaliśmy dyrektora, że występujemy do Biura Oświaty o udostępnienie danych z konta bankowego szkoły i tak też zrobiliśmy. W efekcie wpłata na konto szkoły (6 tysięcy zł) pokryła się z datą naszego pisma do Biura – opowiada Edyta.
Edyta po roku odeszła z Rady. – To jest błędne koło. Rodzice mieli pretensje do nas, a my do dyrekcji. Gdy próbowaliśmy coś zmienić, cierpiały na tym nasze dzieci. Gdy bagatelizowaliśmy jakąś sprawę, rodzice robili nam awantury – dopowiada.
Słuchawki dla księdza, ekspres dla nauczycieli
Jak się okazuje, takich "kwiatków" jest więcej. Chcąc sprawdzić problem, kilkanaście godzin temu zapytałam na jednej z facebookowych grup dla rodziców, czy w szkołach ich dzieci zdarzyły się absurdalne wydatki z budżetu Rady. Ilość komentarzy, ale przede wszystkim ich treść, mocno mnie zaskoczyła: "ekspres do kawy dla nauczycieli", "kwiaty powitalne dla nowego proboszcza", "torty dla grona pedagogicznego na prawie siedem stów na dzień nauczyciela", "1500 zł na rolety do okna", "tysiąc złotych na słuchawki dla księdza, który biega i potrzebuje dobrego sprzętu".
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl