Eva Kravchuk przyjechała do Polski pół roku temu. "To nieprawda, że Polacy nie lubią Ukraińców"
Eva Kravchuk jest Ukrainką. Do Polski przyjechała, jak sama mówi, "przez przypadek” 6 miesięcy temu i błyskawicznie nauczyła się języka. Dziś nie wyobraża sobie życia w innym miejscu. Od kilku miesięcy o swoich wrażeniach i przemyśleniach opowiada w filmikach, które zamieszcza w serwisie YouTube. Nagranie, w którym Eva zdradza, dlaczego nazywa Polskę "najlepszym krajem” obejrzało już 10 tys. internautów.
01.02.2021 13:35
Katarzyna Pawlicka, WP Kobieta: Dlaczego Polska jest super?
Eva Kravchuk: Do Polski przyjechałam właściwie przypadkiem. Wcześniej w ogóle nie brałam pod uwagę życia tutaj, ponieważ na Ukrainie panował stereotyp, że ten kraj wybierają tylko ludzie, którzy chcą pracować fizycznie. Bardzo szybko zmieniłam zdanie i było mi nawet trochę wstyd za to, co myślałam wcześniej. Polska jest europejska, ale jednocześnie przyjazna dla wszystkich ludzi. Czuję się tutaj jak w domu. Język jest podobny do ukraińskiego, nauczyłam się go bardzo szybko, w tym momencie rozumiem już wszystko.
Niesamowite jest dla mnie, że nawet minimalna pensja wystarczy, by wynająć pokój, można odłożyć pieniądze na samochód – na Ukrainie to niemożliwe. Będąc jeszcze w kraju, słyszałam, że Polacy pomagają wyłącznie, gdy widzą w tym korzyść dla siebie. To nieprawda! Przez sześć miesięcy pobytu w Polsce otrzymałam mnóstwo bezinteresownej pomocy od Polaków, a od moich rodaków niestety nie. Ludzie pomagali mi przy szukaniu mieszkania czy pracy. Kiedy miałam problem z dokumentami, odezwał się prawnik, kojarzący mnie z YouTube’a. Kocham polskie jedzenie, podoba mi się wasza kultura. Nie chcę wracać na Ukrainę ani do Niemiec, gdzie mieszkałam przez pół roku.
Powiedziałaś, że do Polski przyjechałaś "przez przypadek”.
Historia przyjazdu do Polski jest dla mnie jedną z najważniejszych w życiu. W 2020 roku studiowałam i pracowałam w Niemczech. I choć nie czułam się tam dobrze, nie odpowiadała mi mentalność ludzi, na Ukrainę wróciłam tylko na wakacje. Okazało się jednak, że muszę zostać dłużej, bo z powodu pandemii koronawirusa granice zostały zamknięte. Kiedy czekałam na koniec lockdownu, skończyła mi się niemiecka wiza. Moje rzeczy do tej pory są we Frankfurcie (śmiech). Byłam przybita, nie wiedziałam, co robić. Nie lubię pracować czy uczyć się zdalnie, kontakt z ludźmi napędza mnie do działania. Do tego przytłaczała mnie atmosfera mojego rodzinnego miasta, gdzie wszyscy narzekają na brak pieniędzy, ale nie robią nic, by wprowadzić w życiu zmiany.
Zobacz również: Monika Sobień-Górska: "Ukrainki wykonujące w Polsce prace fizyczne są często upokarzane"
Gdzie w tej historii jest miejsce na Polskę?
Wyjechałam nad morze, do Odessy i wtedy odezwał się do mnie na Instagramie Polak – Paweł, który ma firmę architektoniczną z dwoma siedzibami: na Zaporożu oraz w Łodzi. Zaczęliśmy do siebie pisać, a w tym samym czasie odnowiłam kontakt z koleżanką ze szkoły, która już wtedy mieszkała w Warszawie. Z Pawłem spotkałam się w moim mieście, złapaliśmy świetny kontakt i zaproponował, że może wystawić mi oświadczenie o powierzeniu wykonywania pracy. Jeżdżąc na rowerze czy biegając, zaczęłam słuchać polskich podcastów i oswajać się z myślą o wyjeździe. Złożyłam podanie o wizę, a gdy ją dostałam, tego samego wieczoru kupiłam bilet na samolot do Polski i przyleciałam do Warszawy. Gdybym wiedziała, że początek będzie tak trudny, pewnie nie podjęłabym drugi raz takiej decyzji.
Co było najtrudniejsze?
Przyjeżdżając, miałam ze sobą 1300 złotych. Musiałam odbyć dwutygodniową kwarantannę, więc 800 złotych zapłaciłam od razu za wynajęcie pokoju na dwa tygodnie. Teraz wiem, że to była wygórowana cena, ale wtedy nie miałam tej świadomości, nie znałam w ogóle języka. Nie mogłam zacząć pracy u Pawła, musiałam szybko znaleźć nowego pracodawcę, żeby mieć prawo legalnego pobytu w Polsce.
W pierwszej pracy usłyszałam, że jednak nie mogę pracować na wybranym stanowisku, bo w ogóle nie znam polskiego. Podczas rekrutacji nie było z tym problemu. W kolejnej zostałam przyjęta na stanowisko operatora kamery, poproszono mnie, bym uzupełniła brakujące dokumenty, zapłaciłam za nie 200 złotych, a dzień przed rozpoczęciem pracy szefowa poinformowała mnie, że mogę u nich pracować, ale w biurze, nie z kamerą. Dla mnie to było nielogiczne, bo przecież to praca z dokumentami wymaga lepszej znajomości języka. Myślę, że po tych przejściach wiele osób po prostu wróciłoby do domu, ale czułam, że nie mogę się poddać.
W jednym z filmików stwierdziłaś, że żyjesz w Polsce "nie tak jak Ukrainka, masz inną mentalność”. Na czym polegają te różnice?
Wszystko zaczęło się w dzieciństwie. Moi rodzice mieszkali w Polsce 5 lat i to na pewno miało wpływ na sposób, w jaki mnie wychowali. Na początku myślałam, że ze mną jest coś nie tak, nauczyciele zawsze mówili, że jestem inna, zaczęłam nawet podejrzewać problemy psychiczne (śmiech). Nie przywiązywałam wagi do wyglądu, trzymałam się z chłopakami, lubiłam grać w piłkę nożną.
Ukrainki nawet do sklepu wychodzą w pełnym makijażu, uwielbiają się stroić. Ja nie mam w ogóle takiej potrzeby, nie muszę niczego udowadniać. Dopiero po wyjeździe do Niemiec zrozumiałam, że takich dziewczyn jest więcej, nikt nie traktuje tego jako odstępstwa od normy. W Polsce też nie odstaję, czuję się dobrze, wreszcie na miejscu.
Dziennikarka Monika Sobień-Górska, przeprowadziła wywiady z kilkudziesięcioma Ukrainkami mieszkającymi w Polsce. Udało obalić się kilka stereotypów, ale ten dotyczący szczególnego dbania o wygląd potwierdziła właściwie każda z jej rozmówczyń.
Dla mnie prawdziwy jest także ten o dysproporcjach w związkach i generalnie wszystkich relacjach damsko-męskich. Ukrainka, nawet jeśli jest świetnie wykształcona, pracuje zawodowo, właściwie zawsze przygotowuje swojemu facetowi posiłki. Traktuje się to w kategoriach obowiązku. Ja tak nie myślę! Jestem za równouprawnieniem i uczciwym podziałem obowiązków. Z kolei podoba mi się, że na Ukrainie mężczyzna płaci, gdy zaprasza kobietę do kawiarni czy restauracji. Dla Polaków to w ogóle nie jest oczywiste. Z drugiej strony uwielbiam, jak Polacy otwierają mi drzwi, tego np. nie robią Ukraińcy.
Przed przyjazdem do Polski na pewno słyszałaś stereotypy dotyczące Polaków. Które z nich się potwierdziły?
Potwierdził się stereotyp, że polscy mężczyźni są łysi! Słyszałam o nim na Ukrainie i po 6 miesiącach w Polsce mogę go tylko potwierdzić. Co trzeci mężczyzna jest łysy i ma niebieską koszulkę. W żadnym kraju czegoś takiego nie widziałam (śmiech). Z kolei trochę przesadzony wydaje mi się stereotyp, że Polacy piją bardzo dużo alkoholu. Wasz alkohol na pewno jest słabszy niż ten ukraiński. Nie wiem, z czego to wynika, ale ukraińska wódka i polska wódka to dwa zupełnie inne alkohole, podobnie jest z winem czy piwem.
W sylwestra wypiłam butelkę szampana i czułam się znakomicie, w ogóle nie byłam pijana. Gdybym powtórzyła to na Ukrainie, pewnie wylądowałabym w szpitalu (śmiech). Oczywiście, główny i najczęściej powtarzany stereotyp brzmi: Polacy nie lubią Ukraińców. Ale to nieprawda. W każdym kraju są grupy nacjonalistyczne, tak jak w każdym kraju są grupy emigrantów, których członkowie migają się od pracy czy piją. Nie można na tej podstawie wyciągać wniosków o całej narodowości.
Przeczytaj także: Od kilku lat pracuje na kamerkach. Sex workerów porównuje do lekarzy
Zdarza się, że ludzie, gdy tylko słyszą twój akcent, zakładają, że zajmujesz się sprzątaniem lub pracujesz w salonie urody?
Mój akcent zazwyczaj podoba się Polakom, mniej podoba się mnie – chciałabym mówić po polsku coraz lepiej, cały czas nad tym pracuję. Przykre sytuacje związane z językiem miałam tylko w pracy i to na samym początku. Myślę, że jeśli chodzi o język, z niezrozumieniem można spotkać się tylko ze strony człowieka, który nigdy nie musiał uczuć się języka obcego. Teraz jestem zatrudniona na etacie, ale działam też jako freelancer, bo pracuję nad założeniem własnej firmy: chcę zarejestrować spółkę w KRS, płacić podatki. Na Ukrainie miałam studio reklamowe: nagrywaliśmy filmy promocyjne, robiliśmy zdjęcia dla klientów, ale firma w tym momencie już nie istnieje. Tam nie ma popytu na usługi reklamowe, ludzie nie chcą za nie płacić, traktują je wyłącznie w kategoriach hobby.
Kiedy usłyszałam, że wykształcona pianistka zarabia na Ukrainie ok. 800 złotych miesięcznie, byłam zszokowana.
Skończyłam studia na kierunku dziennikarstwo telewizji i usługi reklamowe, miałam własną firmę, a byłam w stanie zarobić 200 euro miesięcznie. Za taką kwotę nie mogłam nawet wynająć pokoju czy kupić dobrego jedzenia, nie mówiąc już o oszczędnościach. Na wyższą wypłatę można liczyć dopiero przy długim stażu pracy. Nie chcę się na to godzić.
Tym bardziej, że różnica w cenach produktów między Polską i Ukrainą jest coraz mniejsza.
Może nadal na Ukrainie jest troszeczkę taniej, ale np. za mięso czy ubrania płacimy w tym momencie więcej niż Polacy.
Wyjechałaś, gdy miałaś 21 lat. W Polsce w tym wieku mało kto się usamodzielnia, teraz, w czasie pandemii wielu 30-latków wróciło do rodziców, nie spieszy nam się do samodzielności. Jak to wygląda na Ukrainie?
Na Ukrainie zaczynamy studia jako 16-latkowie. Właściwie przez całe studia mama powtarzała mi, że pora się usamodzielnić, podjąć pracę. Nie chcę sobie wyobrażać, co mówiłaby, gdybym postanowiła zostać w domu do trzydziestki! W Polsce wielu studentów łączy pracę z nauką, u nas to dużo trudniejsze, bo zajęcia trwają od rana do wieczora, często bez przerw. Do Niemiec wyjechałam, gdy miałam 20 lat i zrozumiałam, że mieszkanie bez rodziców jest super. Skończyły się konflikty, mamy kontakt przez telefon, pomagamy sobie wzajemnie. Wcześniej mieszkałam 2 lata w akademiku na Ukrainie, ale to był okropny czas. Nikomu nie życzę życia w takich warunkach.
Jak się żyje w ukraińskim akademiku?
Strasznie! W jednym pokoju mieszkają cztery osoby. Na 9 pięter jest tylko 6 pryszniców, nigdy nie ma ciepłej wody. Kąpiel można wziąć wyłącznie od 6.00 do 9.00 rano i od 18.00 do 22.00. Łazienki były porośnięte pleśnią i grzybami, wszędzie pełzały karaluchy. Zimą było zimno, latem gorąco. Kiedyś spędziłam noc na zewnątrz, bo po 22.00 nie można było wejść do budynku. Prawdziwe życie studenckie w wersji ukraińskiej…
SZCZĘŚCIE W POLSCE
Spodziewałaś się, że twój kanał na YouTube stanie się tak popularny?
Filmy nagrywam od 12 lat, odkąd dostałam od ojca aparat. Idąc na studia, myślałam, że będę pracować w telewizji. Po przyjeździe do Polski chciałam nagrywać przede wszystkim dla Ukraińców: poruszać tematy dotyczące kompletowania dokumentów, legalizacji pobytu, szukania mieszkania, ale szybko okazało się, że ogląda mnie wielu Polaków. Ich liczba jeszcze się zwiększyła, gdy zaczęłam nagrywać po polsku. Ta popularność bardzo mnie cieszy.
Jak zamierzasz ją wykorzystać?
Może zabrzmi to naiwnie, ale przede wszystkim chcę pomagać: nie tylko Ukraińcom, ale też Polakom. Chciałabym, żeby w Polsce żyło się jeszcze lepiej: żeby wszyscy ludzie byli legalnie ubezpieczeni, żeby nikt nie musiał spędzać życia na ulicy, żeby na ulicach nie było śmieci. Gdy zbiorę wielu widzów, będę mogła organizować zbiórki dla ludzi, którzy potrzebują jedzenia, mieszkania lub pomocy prawnej. Chcę pomagać również zwierzętom. Myślę o kursach językowych, organizowaniu flash mobów, żeby naświetlić jakiś problem, np. związany z zanieczyszczeniem środowiska. Teraz właściwie całe życie przeniosło się do internetu, wierzę, że możemy wykorzystać to medium także w słusznym celu. A zacząć chciałabym od kwestii karty pobytu.
Jak teraz wygląda proces przyznania tej karty?
W prawie polskim jest napisane, że każdy obcokrajowiec otrzymuje decyzję o przyznaniu karty pobytu maksymalnie w 3 miesiące od złożenia wniosku. Tymczasem w praktyce trwa to dłużej, czasem nawet dwa lata. Przez ten czas nie możemy wyjechać z Polski, odwiedzić rodziny. A przecież pracując legalnie, płacimy tutaj podatki. Trzeba to koniecznie zmienić – jak będzie trzeba, napiszę w tej sprawie list do Prezydenta Andrzeja Dudy. Mam zasadę, żeby nie tylko myśleć, ale przede wszystkim działać i jak najszybciej chciałabym wdrożyć ją w życie.
Przeczytaj również: Polka z Cambridge zapisywała każdą aktywność. Dziś jest o niej głośno