Blisko ludziMonika Sobień-Górska: "Ukrainki wykonujące w Polsce prace fizyczne są często upokarzane"

Monika Sobień-Górska: "Ukrainki wykonujące w Polsce prace fizyczne są często upokarzane"

Monika Sobień-Górska jest autorką książki "Ukrainki"
Monika Sobień-Górska jest autorką książki "Ukrainki"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
21.09.2020 09:58

Monika Sobień-Górska porozmawiała z 21 Ukrainkami mieszkającymi w Polsce i pracującymi u Polaków. W książce "Ukrainki" ujawniła, co dzieje się w domach polskiej klasy średniej. – Jeśli, pyta mnie pani, czy było mi nieprzyjemnie słuchać przykrych historii o Polakach, to nie. Było mi raczej wstyd – mówi w rozmowie z WP Kobieta.

Klaudia Kolasa, WP Kobieta: Nie da się ukryć, że "Ukrainki" to książka w dużej mierze o Polkach i Polakach. Wyobrażam sobie, że pisanie jej nie było łatwym zadaniem, bo jednak jako naród nie lubimy, kiedy ktoś wytyka nam nasze błędy.

Monika Sobień-Górska, dziennikarka: Podeszłam do tego jako reportażystka nastawiona na zbadanie faktów. Natomiast wielu kwestiom nie mogłam zaprzeczyć. Znam Polaków i wiem, w jakim kraju żyję. Ciekawsze dla mnie było to, że perspektywa tych Ukrainek mimo wszystko jest pozytywna.

Co ma pani na myśli, mówiąc "mimo wszystko"?

Bo Ukrainki wykonujące w Polsce prace fizyczne są często upokarzane. Jednej z nich pracodawca kazał przy sprzątaniu używać wyłącznie octu, bo jest ekologicznym Polakiem brzydzącym się szkodliwą chemią. Przy czym miała zamknąć się w toalecie 2 na 2 metry i w tych oparach być przez dłuższy czas. Zapytała go, czy może otworzyć drzwi i usłyszała, że nie, bo to śmierdzi. Pani zapytała wtedy, czy mężczyzna zdaje sobie sprawę z tego, że ona teraz będzie się truła w tych oparach, a on odpowiedział jej na to, że trzeba było się uczyć, a nie być sprzątaczką.

Dodam, że pan był z wykształcenia lekarzem i zdawał sobie sprawę z tego, na co naraża tę kobietę. Inna sprawa, że ten obrzydliwy tekst o nauce był nietrafiony, ale Ukrainka nie wyprowadzała go z błędu. To kobieta po humanistycznych studiach, ale w swoim kraju nie dała rady utrzymać się z wyuczonego zawodu. Ukrainka nigdy więcej nie przyszła do tego mieszkania. Więc jeśli pyta mnie pani, czy było mi nieprzyjemnie słuchać przykrych historii o Polakach, to nie. Było mi raczej wstyd.

Te historie pokazują obraz szeroko pojętej współczesnej polskiej klasy średniej, która po 30 latach kapitalizmu dorobiła się wystarczających pieniędzy, żeby zatrudnić sprzątaczkę, ale sporą jej reprezentację charakteryzuje mentalne prostactwo. Bardzo by się zdziwili, gdyby dowiedzieli się, że większość tych kobiet, którymi oni gardzą, a które wykonują ciężką pracę fizyczną u nich w domu, jest lepiej wykształcona od nich.

Spotkałam się z 21 bohaterkami. Na pierwszym spotkaniu poznałam dziewczynę, która zaczynała na zmywaku w jednej z warszawskich śniadaniowni, a na Ukrainie skończyła konserwatorium w klasie fortepianu oraz pedagogikę i uczyła tam gry na fortepianie. Tylko że zarabiała w przeliczeniu na złotówki 800 zł miesięcznie i ciągle pożyczała pieniądze od rodziców. Wolała przyjechać tutaj i zmywać "gary". Inna pani skończyła ekonomię, jeszcze inna informatykę, a dziś zdobi paznokcie Polkom.

We wstępie do książki pani również przyznała się do tego, że pani sama nabierała się na te stereotypy o Ukrainkach…

Tak. W pewnym sensie jestem reprezentantką nurtu, który na hasło "Ukrainka" myśli "sprzątaczka", bo oczywiście takie Ukrainki głównie znałam albo takie, które pracują w branży fryzjersko-kosmetycznej. Fryzjerka, do której chodzę, jest Ukrainką. W biurze, w którym kiedyś pracowałam, cały serwis sprzątający był tamtejszego pochodzenia. Od tego też zaczęła się baza budowania bohaterek, ale zależało mi na tym, żeby w książce była przedstawiona perspektywa Ukrainek z różnych środowisk. Nie tylko dziewczyn, które sprzątają, ale też tych, które mają swoje biznesy czy pracują na wysokich stanowiskach w korporacjach.

Z książki wyłania się obraz kobiet, zarówno Polek, jak i Ukrainek. Pani rozmówczynie mówią dużo o różnicach w postrzeganiu piękna.

Wątek urody mnie rozbawił i zdziwił. Panie, które są fryzjerkami, przeżyły w Polsce szok. Musiały nauczyć się fryzjerstwa na nowo. Na Ukrainie jak wychodzisz od fryzjera, to wszyscy muszą widzieć, że wychodzisz od fryzjera. Ma być tapir, lakier, mocny kolor, porządne wymodelowanie, które widać z daleka. A tu Polki chcą tylko delikatnie "wyciągnąć na szczotkę", nie chcą kolorowych balejaży i pasemek. Ukrainki łapały się za głowę, że Polka wychodzi od fryzjera i zakłada czapkę, albo że jedzie nieumalowana do pracy i włosy ma spięte w węzełek. No i że chodzimy po ulicach z kilkumiesięcznymi odrostami na głowie! Na Ukrainie to nie do pomyślenia.

Dziewczyna, która była wizażystką w jednej z głównych stacji telewizyjnych na Ukrainie, trafiła do telewizji w Polsce. Pierwszego dnia w pracy myślała, że jest w "ukrytej kamerze" i Polacy robią jej kawał, bo dostała 15 minut na wykonanie makijażu dziennikarce przed wejściem na wizję. Na Ukrainie to półtorej godziny i godzina na włosy.

Ale Ukrainki też są bardzo autoironiczne odnośnie swojego wyglądu. Śmieją się, że widać, czy Ukrainka jest w Polsce powyżej 3 miesięcy, czy mniej po tym, jak jest obwieszona złotem czy podróbką złota, jak się maluje i jaką ma fryzurę. Oraz czy chodzi w futrze.

W kontekście Polek pojawia się również określenie: "Żony z Wilanowa". Kim one są?

Wiele moich rozmówczyń zszokowało to, że w dużych miastach w Polsce jest mnóstwo młodych kobiet, które nie pracują. Siedzą w ciągu dnia w domach, ich dzieci są w tym czasie w szkołach czy przedszkolach, a one albo przeglądają posty na Instagramie, albo robią zakupy na platformach internetowych.

Proszą sprzątające u siebie Ukrainki o gotowanie polskich obiadów, a mężom mówią, że to one samodzielnie przygotowują posiłki. W ten sposób usprawiedliwiają swoje siedzenie w domu. "Żony z Wilanowa" mają w swoich salonach sztalugi, bo wszystkie są malarkami. Malowanie to sposób na zabicie czasu, a jednocześnie dodaje im pseudo-legitymację do wejścia w pseudo-elitę. To Ukrainki wymyśliły tę nazwę.

W salonie sztaluga, a w lodówce litry prosecco…

Tak, to smutna historia. Zapytałam je o to, z czym im się kojarzą lodówki Polaków i odpowiedziały, że z alkoholem. Zwłaszcza w domach singielek. W lodówkach nie ma żadnego jedzenia, bo kobiety jedzą na mieście albo w pracy, ale jest arsenał prosecco. Piją je przez cały wieczór, w sposób, jakiego Ukrainki nie znają, bo na Ukrainie wprawdzie pije się dużo alkoholu, ale picie jest związane z imprezą czy konkretną okazją.

Polki wracają z pracy, nalewają kieliszek prosecco i jest on cały czas pełny, bo go co chwilę uzupełniają. W tym czasie odbierają maile, wykonują telefony, włączą telewizor i kiedy pani sprzątająca wychodzi, widzi swoją klientkę zasypiającą nad serialem Netflixa, kompletnie pijaną. Dotyczy to głównie tzw. "wysokofunkcjonujących alkoholików".

Te kobiety są często menadżerkami w korporacjach, prawniczkami, lekarkami, dziewczynami z agencji reklamowych. Następnego dnia wstają rano, wykonują makijaż i idą do pracy. Zapytałam, czy lodówki rodzin wyglądają podobnie i przyznały, że jest alkohol, ale jest też jedzenie. One później wynoszą te puste butelki.

Czy była jakaś historia, która najbardziej panią poruszyła?

To miało miejsce w Warszawie. Do Ukrainki zadzwonił telefon w sobotę wieczorem, czy mogłaby u pewnej pani posprzątać w niedzielę, bo wieczorem robi jakąś imprezę i bardzo jej zależy, żeby dom był wysprzątany, a inna pani sprzątająca akurat nie może przyjść tego dnia. Obiecała, że zapłaci podwójną stawkę. Choć ta Ukrainka się wahała, bo niedziela jest jedynym dniem, kiedy nie pracuje od rana do nocy, przekonało ją to, że to był okres przedświąteczny i za zarobione pieniądze miała kupić synowi buty. O 5 rano już była na miejscu. Właściciele domu kilka godzin później wyszli na jakiś czas, ale poprosili panią, aby kiedy będzie zbliżała się do końca pracy, włączyła pranie pościeli na 90 stopni. Ta pościel leżała już w bębnie pralki.

Kiedy państwo wrócili do domu i wszystko było wysprzątane, pani zawołała Ukrainkę do pralni i pokazała jakiś sweter. Powiedziała, że ten sweter z winy sprzątaczki był w praniu razem z pościelą i że się skurczył, a ona go kupiła w Mediolanie i kosztował 1000 euro. W związku z tym żąda zwrotu pieniędzy. No i ta Ukrainka się tłumaczyła, że w życiu nie widziała tego swetra. Stanęło na tym, że ta pani powiedziała: "dobra, nie będę już z tobą dyskutować, jesteś oszustką i wyjdź z tego domu". Nie zapłaciła jej za sprzątanie. I to nie był jednostkowy przypadek. Takie numery się zdarzają.

Ale były też rzeczy, które zaskoczyły panią pozytywnie…

Oczywiście. Jest wielu Polaków, którzy okazują Ukrainkom szacunek. Chwalą ich pracę, częstują obiadem, pomagają w urzędowych sprawach, odważnie stają w ich obronie, gdy widzą dyskryminację, przeżywają losy ich ukraińskich rodzin. Dziewczyny pracujące w innych zawodach mówiły, że wolą pracować z Polakami niż Ukraińcami.

Podobają im się wspólne imprezy, rzadko doświadczają przykrości od Polaków będących na równoległych stanowiskach. Częściej wsparcie. Generalnie są zadowolone z życia w Polsce. Większość z nich chce tu zostać. Niektóre założyły rodziny z Polakami lub z poznanymi tu Ukraińcami czy obcokrajowcami. Mamy różne twarze i trzeba pamiętać o tym, że czasem nasz jeden gest czy czyn może zdecydować o tym, jak będzie wyglądał obraz naszego społeczeństwa funkcjonujący poza granicami Polski.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (1042)
Zobacz także