Gabriel Fleszar: Nie zaprzepaściłem kariery przez gry
– Byłem uzależniony od narkotyku, na który jest społeczne przyzwolenie, czyli od nikotyny. Paliłem 15 lat. Udało mi się to rzucić, bo zacząłem prowadzić profilaktykę uzależnień. Chciałem być wiarygodny i spójny w swoim przekazie, więc musiałem poradzić sobie ze swoimi słabościami – wyznał w rozmowie z WP Kobieta artysta.
25.11.2021 20:36
Gabriel Fleszar miał niespełna 20 lat, kiedy jego piosenka "Kroplą deszczu" trafiła na szczyty list przebojów, otwierając przed nim drzwi do kariery na wielką skalę. Po drodze artysta dostał propozycję zagrania w filmie Bogusława Lindy "Sezon na leszcza", rok po zakończeniu zdjęć został młodym tatą Miłosza. Rozmawiamy z muzykiem o jego współpracy z Anną Przybylską przy tworzeniu filmu, ojcostwie i warsztatach na temat uzależnień. Muzyk od kilku lat prowadzi zajęcia z młodzieżą, podczas których opowiada o zgubnych skutkach popadnięcia w nałogi.
Anna Podlaska, WP Kobieta: Jesteś zawodowym muzykiem, jako utalentowany, młody mężczyzna dostałeś szansę sprawdzenia się w roli aktora. W "Sezonie na leszcza" zagrałeś główną rolę, a na planie towarzyszyła ci Anna Przybylska. Jak wspominasz tę współpracę?
Gabriel Fleszar, muzyk: Film to świetna przygoda, ale jednocześnie ciężka praca. Ania Przybylska była przesympatyczną dziewczyną, z którą bardzo dobrze mi się pracowało. Bardzo szybko się polubiliśmy. Ale już wtedy, niestety, obserwowałem u niej zmęczenie popularnością, co w późniejszym czasie przerodziło się w jej wojnę z paparazzi. To był efekt zmęczenia oczekiwaniami. Ludziom z reguły wydaje się, że osoba popularna powinna być zawsze uśmiechnięta, mieć czas i chęć na zdjęcia z fanami, autograf i rozmowę. A tak się nie da — przynajmniej nie zawsze. Natomiast osoba znana, która tego nie robi, często oceniana jest jako ktoś, kto zadziera nosa.
Czym objawiało się to zmęczenie?
Widziałem, że Ania momentami traciła cierpliwość. To było ludzkie. Ona chciała mieć prywatność, chciała być sobą, a nie być wyidealizowaną postacią, która nagina siebie, aby komuś sprawić przyjemność. Zauważyłem to wypalenie u Ani już w trakcie trasy promocyjnej "Sezonu na leszcza". Nerwowo reagowała na sytuacje, w których przekraczane były jej granice.
Mieliście kontakt po zakończeniu zdjęć?
Po tej produkcji jej kariera rozkwitła. W trakcie jej mieszkania w Poznaniu zdarzało nam się chodzić na wspólne spacery z dzieciakami. Rok przed jej śmiercią, nie wiedząc, że jest poważnie chora, zgłaszałam się do jej menadżerki z propozycją współpracy, która nie doszła do skutku. Jak się okazało, było to spowodowane sytuacją zdrowotną Ani.
Wspomniałeś, że Anna nie chciała za wszelką cenę spełniać oczekiwań. W jednym z wywiadów sam wspomniałeś, że nie odpowiadała ci rola idola nastolatek łamiącego im serca.
Nigdy nie chciałem odgrywać roli idola nastolatek. Mimo młodego wieku, bo podpisując kontrakt fonograficzny miałem 19 lat, zasługiwałem na miano muzyka: pisałem, komponowałem, grałem na kilku instrumentach. Nie byłem gościem z przypadku. Mówisz o łamaniu serc. To nieuniknione, że kiedy pojawia się młody, w miarę dobrze wyglądający wokalista, to żeńska publiczność reaguje po części tak, a nie inaczej. Bardzo często ogół szufladkuje kogoś takiego jako marionetkę. A ja nigdy tak się nie czułem, miałem wiele do powiedzenia i chciałem realizować swoje marzenia, czyli wejść w świat profesjonalnej muzyki na większą skalę.
Kiedyś powiedziałem w jednym z wywiadów, co było wielokrotnie powielane, że byłem zbyt skromny, aby się rozpychać łokciami. Tak — uważam, że jestem w miarę skromny i mam w sobie pokorę. Nigdy też nie czułem się lepszy od innych ludzi z powodu mojej popularności. Nie jestem gościem, który dążyłby do popularności po trupach, zostawiając po sobie spalone mosty, ale jednocześnie znam swoją wartość i mam świadomość tego, że popularność daje możliwości i pozwala realizować muzyczne marzenia. Jednak sława nigdy nie była dla mnie celem samym w sobie. Chciałem być znany z tego, że dobrze śpiewam, że piszę dobre teksty, nie z ładnej buzi.
W wieku 23 lat zostałeś ojcem, to bardzo młody wiek, a ojcostwo zobowiązuje. Uważasz, że sprawdziłeś się w tej roli?
Miłosz dostał dużą dawkę miłości, kiedy był mały i to procentuje. Byłem rodzicem, w pierwszych latach życia mojego syna, wykraczającym poza standardowe postrzeganie ojca. Robiłem przy nim wszystko. Karmiłem, przewijałem, kąpałem, chodziłem na spacery – a koncerty grałem głównie w weekendy, więc miałem czas na budowanie naszej więzi. Mama Miłosza studiowała wieczorowo, więc dzieliliśmy się opieką. To mnie i syna bardzo mocno związało ze sobą. Poza tym jesteśmy do siebie podobni pod względem charakteru, stąd świetnie się dogadujemy.
Kiedyś powiedziałeś, że jesteś mocno wyluzowanym tatą. Możesz to doprecyzować?
Trzeba poświęcać dzieciom czas, trzeba je znać, trzeba je kochać. Dzieci muszą wiedzieć, że są akceptowane, że rodzice są z nich dumni. Kiedy dziecko ma zbudowane poczucie własnej wartości, to nie musi równoważyć sobie kompleksów poprzez np. imponowanie rówieśnikom, co czasami może prowadzić do złych wyborów. Ten mój luz polega na tym, że traktuję syna jak partnera, ufam mu. Dobrze się dogadujemy, bo mamy wiele wspólnych tematów i podobnie patrzymy na świat.
Być może stąd też tak dobrze dogadujesz się z młodzieżą. Prowadzisz warsztaty dla nich o uzależnieniach.
Od 2012 roku pracuję z młodymi ludźmi w ramach profilaktyki uzależnień. Jeżdżę z życiowymi opowieściami, przeplatanymi muzyką, po szkołach, a mój przekaz, jak się okazało, dociera do młodzieży. O czym opowiadam? Czasy są takie, że uzależnienia dotykają nas na każdym kroku. Na spotkaniach skupiam się głównie na uzależnieniu od narkotyków, które są największym zagrożeniem dla młodych ludzi. Działa tu idea zakazanego owocu i stąd niestety coraz młodsze osoby próbują różnych rzeczy — a to jest niebezpieczne.
Sam byłeś uzależniony?
Byłem uzależniony od narkotyku, na który jest społeczne przyzwolenie, czyli od nikotyny. Paliłem 15 lat. Udało mi się to rzucić, bo zacząłem prowadzić profilaktykę uzależnień. Chciałem być wiarygodny i spójny w swoim przekazie, więc musiałem poradzić sobie ze swoimi słabościami.
Czyli temat uzależnień od gier jest przesadzony? Wielokrotnie nacinałam się na wiadomości, w których pisano, że miałeś z tym problem.
Mój wolny zawód pozwalał mi na to, aby grać po kilka godzin dziennie. Rzeczywiście przez trzy miesiące zatraciłem się w tym, ale stwierdzenia, że zaprzepaściłem karierę przez uzależnienie od gier, są po prostu bzdurą obliczoną na wywołanie sensacji.
Nie potępiam gier, to może być fajna rozrywka, a nawet mieć pozytywne efekty. Wszystko to jest kwestią dawki - tak samo, jak z internetem czy mediami społecznościowymi.
Co być zrobił gdyby twój syn namiętnie grał?
Obserwowałem u niego fascynację "strzelankami" sieciowymi. Uznałem, że stanę z boku i będę bacznie obserwował sytuację, a nie pochopnie oceniał, czy to dobrze, czy źle. Ten okres naturalnie u niego minął. Na szczęście wkręcił się w zupełnie coś innego: w czytanie książek i pisanie poezji. Właśnie zaczął studia psychologiczne. Chcę podkreślić, że trudno jest wyznaczyć granicę korzystania z mediów społecznościowych, z gier komputerowych. Na spotkaniach mówię młodym ludziom, że dopuszczam siedzenie kilka godzin przed komputerem, bo uważam, że to będzie jednak lepsze niż stanie z ekipą pod blokiem i palenie blantów.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!