Im więcej widać, tym lepiej? Wyzywające stroje wcale nie zwiększają atrakcyjności
Pokazać więcej, wcale nie znaczy lepiej. Okazuje się, że niedopowiedzenia doskonale sprawdzają się nie tylko w kinie, literaturze czy teatrze. Ta sama zasada może dotyczyć też... garderoby. Pójście na całość i odsłonięcie zbyt wielu obszarów ciała niekoniecznie przynosi takie efekty, jak to się wielu wydaje. I dotyczy to w takim samym przedstawicieli obu płci.
06.05.2017 | aktual.: 06.05.2017 13:43
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W tym roku wiosna w Polsce zaspała. Skończyło się na tym, że panie, zamiast w szortach, kusych spódniczkach czy bluzkach bez ramiączek, jeszcze w kwietniu paradowały w płaszczach zimowych i ciepłych kurtkach. To samo dotyczyło wielu mężczyzn, którzy zmuszeni zostali do tego, by na później odłożyć prezentację efektów swojej pracy na siłowni. Ale i oni wcześniej czy później będą mogli zrekompensować to sobie i pokazać światu, że hektolitry przelanego potu nie poszły na marne. Oczywiście to dość stereotypowe spojrzenie na nasz wiosenno-letni sposób działania. Gdy słońce przygrzeje, dodatkowe łaszki zrzucamy przecież wszyscy, niezależnie od tego, czy chcemy komuś zaimponować, czy dla własnego komfortu. Ale w błędzie są ci, którzy w ten sposób chcą osiągnąć dodatkowy efekt i zyskać poklask u płci przeciwnej. Brytyjscy naukowcy właśnie podzielili się efektami swojej pracy, ogłaszając, że odsłonięcie tego i owego wcale nie przyczynia się do zwiększenia stopnia atrakcyjności.
Naukowcy z Uniwersytetu Kent pracowali z grupą ochotników, żeby przekonać się, czy odsłonięcie większej partii ciała ma wpływ na stopień podniecenia wśród przedstawicieli płci przeciwnej. W tym celu u kobiet i mężczyzn analizowano powierzchnię źrenic, które zwiększają się lub zmniejszają m.in. w zależności od stopnia podniecenia.
Mężczyznom uczestniczącym w eksperymencie pokazywano zdjęcia kobiet w trzech różnych wariantach – kompletnie ubranych, rozebranych albo w wersji, gdzie intymne fragmenty ciała były zamazane. Okazało się, że niezależnie od tego, czy na fotografii widać było kobietę, która jest kompletnie ubrana czy też naga, wielkość źrenic pozostawała na niezmienionym poziomie. Jedyną różnicą było to, że gdy panowie przyglądali się wizerunkowi kobiety, która była naga, więcej uwagi poświęcali na przyglądanie się jej strefom intymnym. Nie przełożyło się to jednak na zwiększenie stopnia podniecenia w porównaniu z tym, które towarzyszyło im, gdy oglądali tę samą kobietę, ale kompletnie odzianą. Jedyna różnica w stopniu ekscytacji nastąpiła, gdy mężczyźni spoglądali na fotografię, na której niektóre fragmenty ciała były zamazane.
Dokładnie takie same rezultaty przyniosły badania, gdy eksperci wzięli pod lupę źrenice kobiet. Paniom, które oglądały zdjęcia mężczyzn, towarzyszyły te same emocje zarówno wtedy, gdy byli oni ubrani bądź całkowicie rozebrani. Średnica ich źrenic – podobnie jak w przypadku mężczyzn - malała, gdy prezentowane były zdjęcia panów, u których wybrane fragmenty ciała były zamazane.
Ile to jest w sam raz?
Zdaniem naukowców z Uniwersytetu Kent, wyniki ich badań oznaczają, że panie gustujące w skąpych strojach niekoniecznie sprawiają, że serca mężczyzn zaczynają bić szybciej, bo pokazując mniej ciała można osiągnąć te same efekty. To samo tyczy się oczywiście również mężczyzn. Eksperci przyznali, że efekty ich prac stanowią dla nich zaskoczenie, bo wcześniejsze eksperymenty prowadziły często do innych wniosków. Zwykle okazywało się, że nagość – szczególnie, gdy dotyczyła też stref intymnych – działała pobudzająco.
Ciekawie prezentują na tym tle wyniki wcześniejszych badań naukowców z Uniwersytetu Leeds. Sprawdzali oni, jak odsłanianie poszczególnych partii kobiecego ciała działa na mężczyzn. Na podstawie obserwacji doszli oni do wniosku, że najbardziej pociągające są dla mężczyzn te panie, które odsłaniają ok. 40 procent swojego ciała – ani mniej, ani więcej – przy założeniu, że każda noga w branym pod uwagę ujęciu stanowi 15 procent ciała, każde ramię – 10 procent, a tułów – 50 procent.
Ale badania pokazujące, że odsłanianie większej partii ciała niekoniecznie przekłada się na spotęgowanie efektu, nie będzie miało raczej wpływu np. na rynek wydawniczy. Dziennik "Daily Mail” powołał się na wyniki analizy kolorowych magazynów (w tym wypadku wzięto pod uwagę czasopismo "Rolling Stone”), które ujawniły, że jeszcze w latach 60. XX wieku 44 procent okładek takich pism, pokazujących kobiety i 11 procent z tych, które pokazywały mężczyzn, zawierało podteksty seksualne. Dziś jest to odpowiednio – 83 i 17 procent.