Jaki będzie maturzysta z 2023 roku? Nauczyciele komentują nową podstawę programową
- Co mnie obchodzi nowa podstawa programowa, skoro i tak od września nie będę miała pracy - mówi nauczycielka języka polskiego w gimnazjum. Od kilku dni nie milkną dyskusje wokół nowej podstawy programowej, której z wielką niecierpliwością wyglądali nauczyciele. Rozpoczęły się spory nad listą lektur, nad godzinami matematyki, nad zakresem materiału z historii. Nagle – jak to mamy w zwyczaju – wszyscy stali się specjalistami od nauczania i wiedzą, co kto i jak powinien nauczać. Do 9 grudnia zaplanowano zgłaszanie poprawek do podstawy programowej. Jakie już wpłynęły i czy są przedstawione w MEN konkretne zmiany, bo dziś, w dużej części przypadków nauczyciele załamują ręce nad nową podstawą?
06.12.2016 | aktual.: 12.06.2018 14:24
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nuda i martyrologia
Najwięcej emocji wywołuje język polski, a zwłaszcza – jak mówią nauczyciele – jego zakleszczenie w przestarzałej formie.
- Nowa podstawa programowa odwołuje się do modelu wykładu. Mam poczucie, że ucznia traktuje się jak wazon, który należy napełnić wodą tylko i wyłącznie po to, by spełniał określone funkcje - mówi nauczycielka języka polskiego w jednej z wrocławskich podstawówek. - Zapominamy o indywidualnych potrzebach dzieci, rozbudzaniu kreatywności, nauce poprzez samodzielne myślenie i rozumienie. Nowa podstawa programowa odbiera poloniście margines elastyczności, którą w ostatnim czasie otrzymaliśmy. Moim marzeniem jest nauczanie, w którym dzieci będą czerpały radość i satysfakcję z nauki. A żeby tak się stało, należy uwolnić szkołę od „kanonu”. Przecież wszystkim nam powinno chodzić o rozbudzenie w uczniach pasji. Tak wiele mówi się na przykład o programie rozwoju czytelnictwa, ale to ma sens, jeśli zainteresujemy ucznia lekturą. Tymczasem nowa podstawa programowa sztywno określa książki, które należy „przerobić”. To słowo wyśmienicie oddaje nasze podejście do literatury pięknej. Zamiast ją rozumieć i czerpać przyjemność z czytania, zmuszeni jesteśmy ją „przerobić”, czyli z trudem i niechęcią przebrnąć przez „arcydzieło”.
O ile w samym programie nauczania niewiele punktów wywołuje oburzenie nauczycieli, to już lista lektur zdaje się być punktem zapalnym.
- Jak mamy zachęcić uczniów do nauki z takimi, a nie innymi lekturami. Jak w piątej klasie dzieci, które jako sześciolatki poszły do szkoły, mają pochylić się nad „Chłopcami z Placu Broni”? Jasne, będą tacy, którzy zrozumieją tę książkę, ale, proszę wierzyć, będzie to niewielki odsetek – tłumaczy nauczycielka języka polskiego ze szkoły z mniejszej miejscowości na północy kraju. - Często koleżanki pytają mnie, dlaczego nie omawiam „W pustyni i w puszczy”? Nie omawiam, bo wiem, że może jedna, maksymalnie dwie osoby w klasie przez tę książkę przebrną. Rozumiem, że powinniśmy znać dzieła naszej polskiej literatury, ale gdy widzę w kanonie lektur obowiązkowych w klasie siódmej tylko takie nazwiska: Żeromski, Mickiewicz i Sienkiewicz, Kochanowski, Krasicki, to ja się pytam, jak mam dzieci zachęcić do czytania? A dzieci czytają, one potrafią czytać pod ławką w czasie lekcji, ale nie są to książki zaproponowane przez Ministerstwo.
Polonistka dodaje, że mając możliwość wyboru lektur, starała się rozmawiać z uczniami, poznać ich zainteresowania, temperament klasy, i do każdej z osobna dobierać zestaw lektur obowiązkowych. Teraz ta możliwość została jej odebrana.
- Jak dzieci, które czytają Harry’ego Potera, gdzie fabuła jest bardzo szybka, dynamiczna, jak większości współczesnych książek dla młodzieży, mają się pochylić nad „Qvo vadis”? – pyta nauczycielka. - A już kuriozum jest dla mnie zamieszczenie w lekturach uzupełniających dla klasy ósmej „Neli, małej reporterki”! Zastanawiam się, czy ktokolwiek z osób przygotowujących podstawę miał tę książkę w ręce? Przecież ja ją czytam mojej pięcioletniej córce! To obnaża ignorancję tych, którzy za tę postawą odpowiadają, za dobór lektur.
Poloniści podkreślają, że w zestawie lektur brakuje książek obyczajowych.
- Jedyne to te przedstawiające dzieciństwo w czasach wojny. A gdzie miejsce na czasy współczesne? Znowu będziemy uczyć, że najważniejsza jest polska martyrologia? To już nie te czasy - przekonuje polonistka. - Rozmawiałyśmy z koleżanką, że odnosimy wrażenie, że już tę listę lektur gdzieś widziałyśmy: jakieś 30 lat temu, kiedy my zaczynałyśmy szkołę podstawową. Zamiast iść z duchem czasu, cofamy się. Nie wierzę, że odbędzie się to bez szkody dla uczniów.
Za trudna teoria, brak praktyki
Co o nowej podstawie sądzi Dariusz Kulma, nauczyciel matematyki i laureat nagrody Nauczyciela Roku?
- Mieliśmy obietnicę, że podstawa programowa będzie do całości nauczania, czyli od pierwszej klasy szkoły podstawowej do matury, a tymczasem mamy temat potraktowany wyrywkowo - mówi matematyk. - Nie wiemy, jakim produktem będzie ten nasz maturzysta w 2023 roku, bo tego nie jesteśmy w stanie określić. Rozmawiając z panią minister, uzyskałem odpowiedź, że ten maturzysta będzie lepiej wykształcony, ale to do końca nie jest prawdą, ponieważ widzimy to już po tych szczątkach podstawy, czyli tylko tej przygotowanej dla szkoły podstawowej.
Nauczyciel dodaje, że trudno się do tego odnieść, bo część treści niepotrzebnie trafia do szkoły średniej.
- Ja sam nie widzę w tej nowej podstawie żadnego plusa - stwierdza Kulma. - Zresztą od początku twierdziłem, że ta reforma nie powinna opierać się na tym, że demolujemy system edukacji, likwidujemy gimnazja, tylko żebyśmy usprawnili podstawę i system nauczania nauczycieli, umożliwili łatwiejszy dostęp do nowoczesnych narzędzi, chociażby do prozaicznej tablicy interaktywnej, która u nas wzrasta do rangi luksusu, a powinien to być standard.
Nauczyciele matematyki podkreślają, że w nowej podstawie brak korelacji matematyki z fizyką, które przecież są nieodłączne.
- Nie ucząc się pewnych rzeczy na matematyce, nie zrozumiem innych na fizyce. Dochodzi do absurdu, kiedy podstawy programowe tych dwóch przedmiotów w ogóle się nie uzupełniają - mówi pedagog. - W przedstawionym programie w matematyce na poziomie szkoły podstawowej nie ma funkcji, stawia się na dowody matematyczne i choć jestem autorem książki o dowodach matematycznych, to jednak uważam, że nie powinny one być wprowadzane w szkole podstawowej. Po pierwsze dlatego, że nauczyciele nie są odpowiednio przygotowani, a po drugie maturzyści mają trudność z przyswojeniem tego materiału, a co dopiero uczniowie klasy ósmej.
Dariusz Kulma narzeka, że nowa podstawa nie stawia na praktykę. Przenoszony jest za to materiał do szkoły średniej.
- Pytanie, czy nauczyciele zdążą to wszystko omówić w ciągu czterech lat liceum, bo może się okazać, że ten jeden rok to i tak będzie za mało. Minister zapewniała nas, że dzieci będą zdobywać wiedzę spiralnie, że będzie się wracać do pewnych zagadnień, utrwalać, pogłębiać wiedzę. Ja tego dzisiaj w ogóle nie widzę. Jeśli ktoś skończy edukację na poziomie szkoły podstawowej, będzie miał problem z praktycznym zastosowaniem matematyki, chociażby przy wyliczaniu podatku do urzędu skarbowego - tłumaczy Dariusz Kulma.
Dyrektor jednej ze szkół podstawowych, a zarazem nauczyciel historii nową podstawę programową kwituje właściwie jednym zdaniem:
- Tak naprawdę nic nie wiemy. Brak konkretów, brak przekroju wiedzy zdobywanej przez uczniów na całym etapie edukacji. Krzyczy się, że będzie więcej lekcji historii, ale to też nie do końca prawda - wyjaśnia pedagog. - Bo w klasie czwartej mamy jedną historię, w kolejnych dwie, z czego bardzo duży nacisk kładzie się na wychowanie patriotyczne, czyli między innymi uczestniczenie w świętach narodowych, co odbywać się będzie kosztem zajęć lekcyjnych.
Jak twierdzi, historycy nie są zadowoleni z tej zmiany.
- Ogrom materiału sprawia, że znowu trzeba będzie tę podstawową i fundamentalną wiedzę traktować po macoszemu, chcąc cały program wdrożyć w określonym przez ministerstwo czasie.
Podobnie rzecz się ma z lekcjami Wiedzy o Społeczeństwie.
- Według nowej podstawy programowej mają to być dwie godziny lekcyjne jedynie w ósmej klasie, a moim zdaniem WOS powinien być prowadzony już od szóstej klasy – także ze względu na zakres materiału, którego ten przedmiot dotyczy - dodaje.
Pracy nie starczy dla wszystkich
Nowa podstawa programowa to nie tylko kwestia treści. Rodzi ona także problemy z pracą dla nauczycieli.
- W mojej szkole dzieci od czwartej klasy uczą się dwóch języków: angielskiego i niemieckiego. Zgodnie ze zmianami, ograniczony zostanie język niemiecki (jako ten drugi), a ja będę musiał zwolnić dwóch germanistów - tłumaczy dyrektor. - Podobnie rzecz się ma w przypadku przedmiotów przyrodniczych: chemii, fizyki, biologii i geografii. Ministerstwo zapewniało, że nauczyciele nie stracą pracy, a stracą na pewno.
Pedagog dodaje, że najgorsze jest tkwienie w zawieszeniu, a jeden z nauczycieli dodaje:
- Mieliśmy wiedzieć w grudniu, jak dalej będzie wyglądać nasza sytuacja, kto ma szukać pracy, a kto nie. Tymczasem zapadła cisza, znając życie, dowiemy się w maju. Wtedy też gratuluję wszystkim tym, którym będzie się chciało ostatni miesiąc pracować z perspektywą, że często po kilkunastu, czy kilkudziesięciu latach pracy zostaną na bruku.
Przeciążone dzieci, bierne nauczycielki
Nauczyciele mają więcej pytań: ile godzin w szkole będzie przebywać uczeń, skoro kumulacja przedmiotów odbywa się na poziomie klasy ósmej? Ile materiału będzie do przyswojenia? I co z sześciolatkami, które – to mówią doświadczone nauczycielki – poszły obowiązkowo do szkoły i będą musiały nagle przyswoić za trudne dla nich treści?
- Rząd pewnie powie, że to niewielki procent społeczeństwa - żartuje smutno jedna z nauczycielek.
W dyskusji nad podstawą programową pojawiają się przy okazji inne głosy:
- Jak to jest, że teraz robimy larum, oburzamy się, strajkujemy, jak trzeba było to zrobić w momencie, kiedy padł sam pomysł likwidacji gimnazjów? - pyta nauczycielka. - My, nauczyciele, zawsze chowamy głowę w piasek, jesteśmy jedną z najbardziej biernych grup zawodowych podczas wyborów do sejmu i senatu. Nie idziemy do wyborów, a później jedyne, co potrafimy, to tylko narzekać.
Jej koleżanka dodaje:
- Zawsze nam wszyscy będą wchodzić na głowę, bo my się boimy mieć własne zdanie, postawić się. W większości nauczycielami są kobiety, często samotne matki, boją się straty pracy, ale jak widać taka postawa to droga donikąd. Kiedy lekarze z Porozumienia Zielonogórskiego zamknęli przychodnie, to jakoś rząd mógł się z nimi dogadać, ciekawe, co by zrobiono, gdybyśmy my, nauczyciele, nie wydali dzieciom świadectw na koniec roku? Może w końcu ktoś by nas wysłuchał. Tymczasem związki zawodowe nauczycieli strajkują, zamiast wystąpić z konstruktywnymi postulatami i ratować jeszcze to, co się da uratować.