"Ja, ja, ja i ja". Córka bez ogródek mówi, jakim był ojcem
Bycie dzieckiem znanego aktora to z jednej strony przywilej, z drugiej – ogromne wyzwanie. Marianna Stuhr, córka Jerzego Stuhra, opowiedziała w ostatnim wywiadzie, jak wyglądało jej życie u boku ojca, którego publiczność kochała i podziwiała, a który w życiu rodzinnym bywał nieobecny i skupiony głównie na sobie. Artysta zmarł 9 lipca 2024 r.
- Przede wszystkim tata był nieobecny. A nawet jak się pojawiał, to był zanurzony w swoich sprawach - w uczeniu się roli, pisaniu, książce, gazecie. Wytwarzał wokół siebie aurę niedostępności. Więc z perspektywy dziecka to była wieczna tęsknota albo wyrywanie go innym - wspominała Marianna w wywiadzie dla "Pani". Choć dbał o jej zdrowie, zawoził do lekarzy i organizował codzienność, gdy zachorowała na nowotwór, to jednak brakowało mu otwartości na emocjonalne rozmowy. - Podszedł do sytuacji totalnie zadaniowo. Natomiast zupełnie nie był osobą do rozmowy o emocjach - dodała.
Szczera rozmowa z Jerzym Stuhrem
Zaskakującym wątkiem była osobowość Jerzego Stuhra, artysty znanego z odwagi scenicznej i bogactwa ról, który prywatnie pozostawał wierny tradycyjnym wartościom. - Był superkonserwatywny. Jemu się ten konserwatyzm pogłębiał z wiekiem. Zawsze mnie to wprawiało w zdumienie: jak to możliwe, że artysta, który miał tak niesamowity wachlarz ról, występował w niemalże abstrakcyjnych formach teatralnych, tak bardzo nie rozumie sztuki współczesnej? A z wiekiem ten jego sztywny kijek austriacki, nieco moralizatorski gorsecik tylko się zacieśnił. (śmiech) Naturalna kolej rzeczy, chyba - wspominała córka.
Trudny rozmówca
Jak wskazała, w rodzinnych relacjach aktor nie był najlepszym rozmówcą. - Kiedy siadał przy stole, nie umiał spytać: "Co u ciebie? Co robisz?". Każdy temat dotyczył jego. W pewnym momencie to stało się już nudne, bo po prostu cały czas opowiadał o sobie. Takie nieustanne: "Ja, ja, ja i ja". Dla niego było oczywiste, że to jego sprawy są najważniejsze i najciekawsze - wyznała Marianna.
Do końca wierny scenie
Nawet w ostatnich miesiącach życia Jerzy Stuhr nie rozstał się z marzeniami o pracy. - Ostatnie pół roku to był ciąg dom-szpital, dom-szpital. Rzeczywiście miał zaproszenie do filmu włoskiego, tyle że plan cały czas się przesuwał i nie zdążył w nim zagrać. Ale tak bardzo w to wierzył, cały czas! Zawsze miał przy sobie kajecik, otwierał go i przypominał sobie, kiedy co ma zaplanowane. Jeszcze tydzień przed śmiercią, pomiędzy splątaniem szpitalnym, majaczeniem a kompletnym odpłynięciem, nagle wrócił, absolutnie przytomny i zakomunikował, że trzeba zadzwonić do pana we Włoszech i powiedzieć, że niestety chwilowo jest w szpitalu, niedysponowany i trzeba poprzesuwać terminy - opowiadała córka. - Był w bardzo ciężkim stanie fizycznym. Ale w ogóle tego nie łapał: on, który nie był w stanie samodzielnie przejść z jednego pomieszczenia do drugiego, był święcie przekonany, że zagra w filmie - dodała.