Jednego dnia kobiety sparaliżowały cały kraj. Teraz powtórzy się to w Polsce?
Gospodynie domowe porzuciły swoje obowiązki, a te, które miały płatne prace, wzięły urlop na jeden dzień. Pewnego dnia w Islandii 90 proc. kobiet postanowiło urządzić strajk. Banki praktycznie nie działały, telewizje odwołały większość programów, a zdesperowani mężczyźni nie wiedzieli, w co mają włożyć ręce. Ten jeden dzień przeszedł do historii. Teraz Polki chcą to powtórzyć.
26.09.2016 | aktual.: 30.09.2016 15:11
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ostatnie kilka tygodni upływają pod znakiem protestów kobiet, które nie mogą sobie wyobrazić tego, że w XXI wieku ktoś próbuje ograniczyć ich prawa do decydowania o sobie. W ubiegłym tygodniu posłowie zdecydowali, że projekt zakładający całkowity zakaz usuwania ciąży, przejdzie do dalszych prac komisji. Krótko po głosowaniu Barbara Nowacka, reprezentująca w Sejmie komitet „Ratujmy Kobiety”, stwierdziła, że to „początek piekła kobiet”.
Choć sondaże OBOP wskazują, że Polacy nie chcą całkowitego zakazu aborcji, to w Sejmie zdają się słyszeć tylko głosy organizacji pro-life, które bez problemu forsują swoje argumenty. Co innego zdanie kobiet, które na ustawę się nie godzą.
Po serii protestów, w tym po głośnym Czarnym Proteście, kobiety postanowiły zrobić coś na znacznie większą skalę. Na 3 października zapowiadany jest ogólnopolski strajk. Inicjatorzy akcji zapowiadają, że będzie to czarny poniedziałek w całym kraju. Wzorem kobiet, które 41 lat temu sparaliżowały Islandię, chcą wyjść na ulicę i walczyć o swoje prawa. To nie ma być zwykła manifestacja, a blokada miast w całej Polsce.
- Najwyraźniej nic innego nie działa. Mamy przykład z Islandii sprzed 41 lat i chcemy to powtórzyć. Jeśli ten protest nic nie da, to zorganizujemy kolejny, jeszcze potężniejszy. Na pewno zostaniemy skrytykowani. Wszystko, co robią kobiety poza rodzeniem dzieci, jest uważane przez wielu za nieodpowiednie. Ten protest pokaże skalę hipokryzji w naszym kraju – mówi w rozmowie z WP Kobieta, Marta Lempart, pomysłodawczyni protestu.
Jak ma wyglądać? 3 października kobiety mają nie pojawić się w pracy czy na uczelni – mają wziąć urlop na żądanie, dzień wolny na opiekę nad dzieckiem, skorzystać z jakiejkolwiek innej i legalnej możliwości, by oderwać się od codziennych obowiązków.
- Do pewnego momentu nikt nie myślał, że taka ustawa może rzeczywiście wejść w życie. Teraz jest to już realny problem. Protest to nasz krzyk. Gospodarka nas nie interesuje. Sprawy kobiet były przez wiele lat spychane na dalszy tor. I doszło do tego, że w XXI wieku musimy o coś tak podstawowego walczyć. Jeśli nic z tym nie zrobimy, to nad kobietami, które poroniły, będzie wisiał prokurator i sam oceniał, czy straciły dziecko umyślnie, czy to natura tak chciała – mówi współorganizatorka akcji, Monika Chałupska.
Swój udział w proteście zadeklarowało do tej pory ponad 19 tys. osób, nie tylko kobiet. W mediach społecznościowych zapowiadają się już wykładowczynie, które obiecują, że na protest zabiorą swoje studentki i nie będą rozliczały za nieobecność na zajęciach tego dnia.
- Koniec z posłuszeństwem, byciem miłą, grzeczną i wiecznie uśmiechniętą! Tu się nie ma z czego śmiać, nie ma z czym dyskutować. Ci ludzie chcą nas mordować, czy to tak ciężko pojąć? Oni nienawidzą kobiet. Musimy się zjednoczyć i być silne, zamiast odwalać fochy, bo zanim się obejrzymy, będzie za późno. Będziemy grzeczne, patrząc codziennie na dziecko gwałciciela i odpierając zarzuty o puszczalstwie. Będziemy miłe, wychowując dziecko-roślinę. Bez pomocy państwa, bez pracy i pewnie bez faceta. Będziemy uśmiechnięte w grobie – pisze jedna z internautek.
Strajk, który sparaliżował kraj
Jak to się stało, że te 41 lat temu tysiące kobiet zablokowały cały kraj? Kiedy ONZ ogłosiło, że rok 1975 będzie Rokiem Kobiet, środowiska feministyczne z Islandii postanowiły to jakoś uczcić. W sprawę zaangażowały się wszystkie najważniejsze kobiece organizacje w kraju. Działaczki Czerwonych Pończoch zaproponowały, by zorganizować ogólnokrajowy protest. To miało przypomnieć społeczeństwu, jak ważną rolę pełnią w nim kobiety i z jakimi problemami na co dzień się borykają. Niskie płace i nierówność płci to tylko część z nich.
Pomysł rozszedł się po kraju jak wirus. Jednak zamiast zorganizować formalny strajk, kobiety zdecydowały, że wezmą dzień wolny od pracy. W ten sposób szefowie mieli być w przyszłości bardziej przychylni dla swoich pracownic. Już na kilka dni przed 24 października, kobiety zbierały się w kawiarniach, by dopracować szczegóły tego wydarzenia.
- Moja 28-letnia wtedy matka pracowała w przemyśle mleczarskim. Wykorzystała wszystkie swoje umiejętności, by przekonać swoją szefową do tego, by wszystkie dołączyły do protestu – wspomina Annadis Rudolfsdottir na łamach brytyjskiego „Guardian”.
W Reykjaviku ostatecznie zebrało się aż 25 tys. kobiet, co robiło wielkie wrażenie, bo populacja Islandii liczyła wtedy 220 tys. ludzi. Zjechały panie z niemal każdego zakątka kraju. Dziewczynki i nastolatki, kobiety i seniorki – wszystkie zgromadziły się na pobliskim placu, by wysłuchać przemówień działaczek.
- Mężczyźni, którzy traktowali strajk jako wielki żart, zaczęli rozumieć powagę sytuacji. Większość sklepów ma być tego dnia nieczynna, połączenia telefoniczne zawieszono, nawet radio i telewizja nie nadaje, bo kobiety odmówiły udziału w programach. Rząd nie może pracować bez telefonów. Banki mają podobny problem. Szefowie departamentów muszą zastąpić swoje pracownice na kasach, by wpływała jakakolwiek gotówka – pisali dziennikarze „The Montreal Gazette” tego dnia.
Strajk poważnie odbił się na mężach protestujących. Szkoły były przygotowane, że tego dnia dzieci będą odprowadzane do szkoły przez ojców. Ci, którzy zdecydowali się zostać z dziećmi w domu, też nie mieli łatwego zadania. Ze wspomnień świadków wynika, że większość panów wychodziła do tych otwartych sklepów po zabawki, które miałyby dać zajęcie wymagającym uwagi pociechom. Podobno największym problemem były jednak posiłki. Mężczyźni przyzwyczajeni do przygotowanych przez żony obiadów, nie potrafili poradzić sobie w nowej sytuacji. Tego dnia sklepy pozbyły się ze swoich półek całego nakładu popularnych w tamtym czasie kiełbasek, które było najłatwiej przygotować.
Przestoje w całym kraju trwały aż do północy. Dopiero wtedy kobiety zdecydowały się zakończyć protest. Następnego dnia gazety zawierały raptem kilka stron, a wszystkie artykuły dotyczyły strajku.
Rok później islandzki parlament uchwalił nowe prawo, które gwarantowało kobietom i mężczyznom równość. Jednak przez wiele lat płace znacząco się nie zmieniły. Mimo wszystko strajkujące osiągnęły to, co chciały. Państwo je doceniło, a 5 lat później na czele rządu stanęła pierwsza w historii kobieta. Od tamtego wydarzenia, co dziesięć lat, kobiety w Islandii porzucają swoje obowiązki i dalej walczą o równouprawnienie.