"Chcą się szybko zabawić". Mówi, co się dzieje na Helu
Sezon wakacyjny nad Morzem Bałtyckim trwa w najlepsze. W sieci od lat mówi się o tym, że urlop na Helu należy do tych najdroższych, ponieważ wybierają go najczęściej Polacy o zasobniejszych portfelach. O tym, jak wyglądają wakacje na półwyspie, opowiadają jego sezonowi bywalcy oraz stali mieszkańcy.
23.07.2024 | aktual.: 23.07.2024 08:43
Chałupy, nazywane polską mekką surfingu, windsurfingu i kitesurfingu, to jedna z najbardziej obleganych miejscowości położonych na Mierzei Helskiej. Turystów przyciągają sporty outdoorowe, wyjątkowa przyroda, ale też nadmorskie imprezy. Przyjezdnych wita tam pas przyczep kempingowych, ciągnących się wzdłuż linii brzegowej. Im bliżej do morza, tym cena za miejsce postojowe wyższa. W dobrych lokalizacjach cieszących się popularnością przyjezdni płacą z góry za cały rok, aby nikt w sezonie letnim ich nie ubiegł. Tak miejsce w Chałupach rezerwuje Natalia. Do nadmorskiej miejscowości przyjeżdża co roku z Warszawy.
- Razem ze znajomymi wykupujemy roczny postój na polu kempingowym, który kosztuje 12 tys. zł za cały sezon. Dzieląc kwotę na trzy, wychodzi 4 tys. zł za pobyt. Do tego trzeba wynająć przyczepę, która kosztuje średnio 300 zł za dzień - opowiada.
Podliczając wydatki za postój kempingowy, paliwo i jedzenie, za dwutygodniowe wakacje w Chałupach wydaje minimum 7 tys. zł. - Można pomyśleć, że to cena za wakacje w jakimś egzotycznym zakątku. Wybieram jednak Hel nie bez powodu. Tutaj dojadę z psem bez większych obaw o jego komfort, mogę nacieszyć się szumem fal, plażą i piękną przyrodą. Jeśli mogę mieć to wszystko na wyciągnięcie ręki, to nie muszę jechać dalej - opowiada. - Zresztą na półwysep zjeżdżają się ludzie, których stać na droższy urlop w Polsce - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Wakacje nad Bałtykiem to dla mnie czas resetu. Uspokajam się i uciekam od przeładowanej bodźcami stolicy. Niczego więcej mi do szczęścia nie trzeba. Owszem, jest drogo, ale gdzie nad polskim morzem nie jest? - pyta retorycznie Natalia.
Z wyjazdów do Chałup zrezygnował w tym roku Tomek. - Cena zeszłych tygodniowych wakacji sprawiła, że zrobiłem sobie przerwę. Za nocleg dla dwóch osób, lekcje kitesurfingu i wyżywienie zapłaciliśmy ponad 10 tys. zł. Przeciętnie za obiad w barze, czyli dwie ryby na wagę, frytki i surówkę, wydawaliśmy 150 zł. Za domek letniskowy zapłaciliśmy 4 tys. zł za tydzień - opowiada.
Tomka zniechęca do spędzania urlopu w Chałupach tłum turystów. - W sezonie trudno bez przeszkód dotrzeć na Hel. Korki samochodowe do Chałup zaczynają się już kilka kilometrów przed wjazdem do miejscowości - wskazuje. Lipiec i sierpień to miesiące, w których wielbicieli tego nadmorskiego kurortu ściągają niekończące się imprezy. Nie dla wszystkich jednak zabawa do białego rana jest sposobem na udane wakacje.
- Głośną muzykę słychać tu cały czas. Jeśli ktoś to lubi, będzie zachwycony. Mnie Chałupy przerosły. Nastawiłem się na klimat rodem z Venice Beach, a dostałem hipsterskie Władysławowo - kwituje.
"Hel zalewa tłum głośnych, roszczeniowych ludzi"
Okazuje się, że nie tylko w Chałupach ceny wakacyjnego pobytu potrafią zaskoczyć. Coraz droższe dla turystów staje się miasto Hel, położone na samym końcu półwyspu. Maria jeździ tam na wakacje od 2012 roku.
- Związałam się z Helem przez alergie córki. Odkąd się urodziła, staraliśmy się spędzać tam każdą wolną chwilę albo wysyłać ją z dziadkami, docierając na weekendy - opowiada. 12 lat temu Hel był spokojnym miejscem, w którym działało kilka całorocznych restauracji i miejsc noclegowych. Z atrakcji Maria wymienia Festiwal Muzyki Klasycznej, sztuki wystawiane w Teatrze w Remizie, a także Scenę Kulturalną z animacjami dla dzieci zapewnianymi przez Urząd Miasta.
- Hel zapamiętałam jako cudowne miejsce, ciche, ale też takie, w którym nie brakuje zajęć. Z roku na rok liczba przyjezdnych zaczęła wzrastać. Miasto zaczęło się zabudowywać, a nową infrastrukturę zalał tłum głośnych, roszczeniowych ludzi, którzy muszą mieć pod nosem wszystkie atrakcje, chcą szybko i głośno się zabawić - komentuje Maria. Zauważa, że nowy helski turysta ma zdecydowanie więcej pieniędzy. - Chętnie wydaje je na meleksy, alkohol, zabawy do późna - wskazuje.
Zainteresowanie Helem odbiło się na tamtejszych cenach usług. Maria wspomina, że za obiad dla czterech dorosłych i dziecka płaciła około 100 zł. - Teraz za to samo, w tych samych knajpach, musimy dać co najmniej 400 zł. Ceny noclegów także wzrosły kilkukrotnie. Tylko przez ostatni rok skoczyły o 30 proc. - wylicza.
To, czego jednak najbardziej Marii żal, to unikalna, dzika natura okolic miasta. - Obecnie Hel przypomina mi inne nadmorskie kurorty w Polsce. W sezonie traci na uroku. Nadmiar turystów i wyrastające jak grzyby po deszczu sklepy alkoholowe, a tym samym coraz więcej śmieci w przestrzeni publicznej, zanieczyszczają piękną okolicę Helu - opisuje.
Maria chętnie wraca do ukochanej miejscowości nad Bałtykiem, ale już nie na wakacje. Hel staje się jej oazą spokoju w czasie zimniejszych miesięcy. - Wtedy miasto znów staje się puste, spokojne i ciche. Nie odmawiamy sobie wyjazdu, bo wrośliśmy w miejscową społeczność, w "starą gwardię" turystów, którzy kochają dziki Hel - podsumowuje.
Na Hel? Tylko poza sezonem
Do grona miłośników Mierzei Helskiej należy Dominik. Do miasta Hel przyjeżdża regularnie od ponad 20 lat. - Pamiętam, gdy mówiło się o nim, używając stwierdzenia "koniec świata" - wspomina. Damian coraz rzadziej odwiedza ulubioną miejscowość nad morzem w sezonie wakacyjnym. Powodem są imprezowicze.
- Wcześniej wybierali Władysławowo lub Chałupy. Teraz nastała moda na Hel. Walą tu drzwiami i oknami konsumenci turystki, nastawieni na szybkie zwiedzanie i eksploatowanie otoczenia, nierzadko bez szacunku dla tutejszej natury. Dla mnie, turysty konesera podziwiającego klimat półwyspu, zrobiło się tu zbyt tłoczno - mówi, dodając, że na wakacje w Helu wybiera miesiące poza sezonem: kwiecień, maj, początek czerwca lub września, aby uniknąć tłumów.
Dominik zauważa, że nową falę turystów do Helu przyciągają budowane na potęgę inwestycje. - Odkąd tereny wojskowe oddano miastu, powstają tu kolejne hotele i punkty usługowe - wskazuje. Rozbudowująca się infrastruktura oraz rosnące zainteresowanie Polaków wakacjami w Helu wpływa na wzrost cen w mieście. Za podniesionymi cenami nie idzie jednak jakość.
- Helowi daleko jeszcze do Władysławowa, jeśli chodzi o pogoń za pieniędzmi, ale da się wyczuć zmianę nastawienia sklepikarzy i restauratorów do klienta. Dawniej gościnni usługodawcy, oferujący wysoki poziom, teraz idą na ilość, nie jakość. Mam wrażenie, że chcą jak najwięcej pieniędzy wyciągnąć od ludzi - podkreśla Dominik.
Jadąc do Helu, Dominik wynajmuje zazwyczaj pokój lub mieszkanie z aneksem kuchennym, gdzie może coś ugotować i nie być zależnym wyłącznie od bufetu hotelowego lub jedzenia na mieście. Gdyby wybrał wysoki sezon turystyczny, gotowanie na wakacjach nie pozwoliłoby na znaczące oszczędności. Koszty za nocleg potrafią bowiem zaskoczyć.
- Od kilku lat zauważam niesamowity skok cenowy między sezonem a miesiącami mniej obleganymi. W maju za wynajem w Helu płacę około 1,5 tys. zł za pięć nocy. W sezonie cena za pobyt wzrasta nawet do 4 tys. zł - opisuje.
Z perspektywy mieszkańca
Dla Agnieszki, mieszkanki Jastarni, Mierzeja Helska jest miejscem wyjątkowym na mapie Polski. Nie dziwi się, że turyści tak chętnie spędzają tam wakacje. Opisując półwysep, podkreśla jego naturalne piękno, szerokie plaże, ciągnące się wzdłuż cyplu lasy oraz spokój, jaki tam panuje po szczycie turystycznego sezonu. Popularność Helu ma jednak swoje konsekwencje dla jego stałych mieszkańców.
- Jedzenie w restauracjach, sklepach i straganach jest droższe, bo przygotowywane pod turystów. Przyjezdni w końcu opuszczą Hel, my tutaj zostajemy. Nie każdy mieszkaniec może sobie pozwolić na tak drogie życie. Wielu utrzymuje się z emerytur, rent lub dorabia tylko sezonowo. Taka praca nie zawsze wiąże się z gwarantowanym dochodem, z którego opłacić można wydatki przez resztę roku - wskazuje Agnieszka.
Damian wychował się w Helu. Wyjechał z rodzinnej miejscowości do Gdyni i nie zamierza wracać, przynajmniej nie na stałe. - Odwiedzam rodziców co kilka miesięcy. Prowadzą na miejscu pensjonat dla turystów. Staram się im pomagać, jak tylko mogę. Nie chciałbym jednak przejmować tego biznesu, mam inne plany zawodowe. Tylko że w Helu brakuje perspektyw, dlatego wybrałem Gdynię - stwierdza.
W Helu z roku na rok ubywa mieszkańców. Jak wynika z Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań z 2021 roku aż 24 proc. z nich wyprowadziło się z miasta w ciągu ostatniej dekady. Wśród powodów tego stanu rzeczy eksperci wymieniają m.in. wpływ turystyki na codzienne życie mieszkańców.
- Turyści są wszędzie, bywają głośni, nie zawsze przestrzegają ciszy nocnej, rozpalają ogniska na dzikich plażach i zostawiają tam po sobie śmieci. Dla mnie Hel w szczycie sezonu jest nie do życia - podsumowuje Damian.
Sara Przepióra, Wirtualna Polska