"Jestem głodem". Spowiedź bulimiczki
Bulimiczki potrafią objadać się: mąką zmieszaną z olejem, karmą dla psów, obierkami od ziemniaków. I jednocześnie płakać. Jednej z nich lekarz poradził: „Niech się pani nie martwi, może pani zagrać statystkę w filmie o obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu”. Annie Gruszczyńskiej choroba zabrała 15 lat życia. - Przestajesz być człowiekiem - jesteś głodem - tłumaczy. Jak wpadła w nałóg i jak z niego wyszła?
22.06.2016 | aktual.: 23.06.2016 18:30
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Swoje ciało dziwnie postrzegałam już we wczesnym dzieciństwie. W przedszkolu pojawiały się natrętne myśli, że jestem gruba, choć wcale nie byłam. Uważałam, że jedzenie to zło.
Gdy miałam 14 lat, stwierdziłam, że nie jestem w stanie zaakceptować swojego wyglądu. Wraz z koleżanką przeszłyśmy na dietę, zaczęłyśmy intensywnie uprawiać sport. A tak naprawdę była to głodówka na marchewkach plus dzikie bieganie. Testowałam na sobie rozmaite sposoby odżywiania z książki pod hasłem „100 diet”. Oczywiście żadna z nich nie była racjonalna i zbilansowana.
To był czas, gdy spożywałam 50 kalorii dziennie (!). Nawet gdy dodawałam mleko do kawy, miałam wyrzuty sumienia. W głowie miałam cholerny kalkulator i przez cały dzień podliczałam, ile kalorii przyjęłam.
W liceum coś we mnie pękło. Organizm i psychika były już wycieńczone. Zaczęłam mieć napady objadania się. Nazywałam to wilczym głodem. Chyba każda bulimiczka tak zaczyna. Przestajesz być człowiekiem - jesteś głodem.
Szybko nauczyłam się wymiotować. Usłyszałam, jak koleżanka robi tak na imprezie. Gdy pierwszy raz mi się to udało, byłam najszczęśliwszym człowiekiem na tej planecie. Miałam wtedy 15 lat.
Miałam poczucie, że wystrychnęłam na dudka cały system. W mojej rodzinie wszystkie kobiety ciągle się odchudzały, rozmawiały o tym, a ja byłam sprytniejsza od nich. Mogłam jeść i nie tyłam.
Ostatnio znalazłam w rodzinnym domu moje pamiętniki z tamtego okresu. To było we wrześniu 2000 roku. A już pod koniec tego samego roku pisałam, że jestem w pułapce. Byłam też słaba. Pojawiła się frustracja, stany depresyjne. Gdy czytałam te wpisy, od razu dało się odczuć, że miałam obniżony nastrój.
W moim liceum była jedna anorektyczka, która stanowiła sensację. Wszyscy ekscytowali się tym, że wygląda jak kościotrup. Ja nie wyróżniałam się niczym, miałam bulimię, a nie anoreksję.
Gdy teraz patrzę na moje zdjęcia z tamtego okresu, widzę na nich szczupłą dziewczynę. Zresztą teraz ważę tyle samo, co wtedy. Noszę rozmiar 36, mam ładne ciało, uprawiam sport, biegam albo wykonuję ćwiczenia, inspirując się filmikami z sieci. Z odbicia w lustrze patrzy na mnie zdrowa kobieta.
Gdy oglądam stare albumy fotograficzne, jestem też w stanie określić, w którym momencie byłam zagłodzona, a kiedy zmagałam się z efektem jo-jo - wiernym „przyjacielem” bulimiczek.
Moja rodzina na początku wysyłała mnie do psychologów i psychiatrów. Nauczyłam się tak kryć, aż w końcu uwierzyli mi, że z tym skończyłam. Mam świadomość, że rodzice zrobili wszystko, co w ich mocy, żeby mi pomóc, choć było to trudne zadanie.
Bulimiczka jest mistrzynią kamuflażu. Przez pięć lat mieszkałam ze znajomymi ze studiów. O moich zaburzeniach odżywiania dowiedzieli się z artykułu w gazecie. Jeden z kolegów zadzwonił i płakał. Było mu wstyd, że tego nie zauważył, przepraszał, że zachował się jak „pieprzony egoista”. A ja zawsze mówiłam wszystkim, że mogę dużo zjeść i wypić. Alkohol mi nie szkodził, bo szybko go zwracałam.
Z bulimią jest tak jak z alkoholizmem i innymi nałogami. Nikt obok nie pomoże, jeśli ty nie jesteś na to gotowy. Teraz mam pod swoimi skrzydłami kilka dziewczyn, którym pomagam wyjść z choroby. To między innymi czytelniczki mojego bloga. Piszą do mnie również mężczyźni. Z tego, co obserwuję, ta liczba pokrywa się ze światowymi statystykami. 1-2 procent bulimików stanowią panowie.
Początki bulimii są przyjemne, choć cała otoczka bardzo szybko blednie. Po trzech kęsach zamieniasz się w potwora. Dziewczyny piszą do mnie, że objadają się:
- mąką z olejem
- obierkami od ziemniaków
- karmą dla psów i kotów
„Objadam się i płaczę” - zwierzyła się jedna z nich.
Najgłupsza rada, jaką usłyszałam? Powiedział mi to psychiatra. „Jak chcesz coś zjeść, lepiej wypij szklankę wody, możesz sobie do niej wkroić pyszną cytrynkę”. Ludzie radzą: przestań jeść, ale nałogowiec ma w głowie swój bezpieczny mechanizm. Przez ostatnie lata zgłębiałam te mechanizmy, również dzięki literaturze. Pomogłam sobie. Poznałam też chłopaka, który bardzo mnie wspiera. Nauczył mnie konsekwencji, odpowiedzialności za siebie. Z jego pomocą stanęłam na nogi. Jest Belgiem i jest młodszy ode mnie o pięć lat. Zanim go poznałam, żyłam jak chorągiewka na wietrze, nie byłam w stanie dokończyć niczego, co zaczęłam. Teraz mieszkamy razem w Belgii.
Co zabrała mi choroba?
15 lat życia, dużo szans, których nie wykorzystałam. Nie miałam okazji stać się tym człowiekiem, którym mogłabym się stać. Miałam ambicje, a głowę zajmowałam liczeniem kalorii i patrzeniem na swoje odbicie w lustrze.
Co dała mi choroba?
Wiedzę, że wszystko jest po coś. Mogę dać coś innym i pomóc im. A przy okazji odkryłam, że mam talent do pisania. Właśnie wydałam swoją drugą książkę pod tytułem „To nie jest dieta. Pokonaj swojego potwora!”. Pokazuję w niej w formie zabawy, jak wykształcić nowe nawyki, m.in. żywieniowe. Kobiety zawsze będą próbowały dorównać jakiemuś ideałowi, na przykład użytkowniczkom Instagrama, ale można to robić z głową. Gdyby ktoś przekazał mi tę wiedzę kilkanaście lat temu, nie wpadłabym w pułapkę zaburzeń odżywiania.
Mam silne wewnętrzne przekonanie, a wręcz pewność, że już nigdy więcej tego nie zrobię. Wiem to. Gdy ludzie powątpiewają i pytają, skąd ta stuprocentowa pewność, odpowiadam, że to tak samo jak ze świadomością, że nigdy nie wstrzykniesz sobie heroiny w żyłę. W mojej głowie nastąpił „klik”.
Staram się o poprawę warunków w polskich szpitalach psychiatrycznych. To dla mnie sprawa priorytetowa. Nierzadko panuje tam przemoc, młode dziewczyny umieszczane są na jednym oddziale ze schizofrenikami, nie są pilnowane.
Do szpitala przyjmowana jest anorektyczka, a wychodzi z niego bulimiczka. Tak dzieje się w 80 procentach przypadków. Na oddziale pojawia się zagłodzona dziewczyna, zmusza się ją do jedzenia, a potem ona niepilnowana zwraca każdy posiłek.
Jedna z osób, które znam, usłyszała od lekarza poradę: Niech się pani nie martwi, może pani zagrać statystkę w filmie o obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu.
Napisałam list otwarty do Ministra Zdrowia m.in. w sprawie ustanowienia Dnia Zaburzeń Odżywiania, którego projekt został złożony w parlamencie latem 2015 roku. „To my, wstrętne grubasy i kryjący się po toaletach bulimicy. Jesteśmy uzależni od jedzenia, tak jak alkoholicy od alkoholu. Tak jak oni, nie jesteśmy w stanie kontrolować swojego zachowania i tak jak oni siejemy spustoszenie w naszym życiu i życiu naszych rodzin. Jesteśmy nieszczęśliwi, agresywni, zaniedbujemy swoich bliskich i swoje obowiązki. Domagamy się stworzenia ogólnopolskiego programu pomocy. Takiego, z jakiego korzystać mogą alkoholicy” - to tylko jeden z jego fragmentów.
*Zobacz także: *Jak odchudzają się gimnazjalistki?