Blisko ludziJolanta Kwaśniewska: jestem typem wojownika i lidera

Jolanta Kwaśniewska: jestem typem wojownika i lidera

- Mama wpajała nam, że jesteśmy w stanie przenosić góry. Zawsze mówiła, że mamy mnóstwo talentów. „Córciu, ty możesz wszystko” - powtarzała. I ja wiedziałam, że to prawda. Wierzyłam, że mogę zrobić w życiu wszystko – mówi Jolanta Kwaśniewska. O macierzyństwie, początkach prezydentury męża i o byciu pierwszą damą opowiedziała w specjalnym wywiadzie dla WP Kobieta.

Jolanta Kwaśniewska: jestem typem wojownika i lidera
Źródło zdjęć: © PAP
Magdalena Drozdek

Pani Prezydentowo, prowadzi pani fundację, angażuje się w kampanie m.in. na rzecz oswajania starości, pisze książki, prowadzi wykłady, niektóre kobiety uważają panią za ich mentorkę i nie myślę w tym momencie tylko o stylu. Jak na to wszystko znajduje pani czas?

Wiem, że im bardziej mamy zapełniony kalendarz, tym lepiej potrafimy gospodarować czasem. Działam z pasją, dlatego tę fundację prowadzę 19 lat i to jest moja codzienność. Jeżdżę po całej Polsce, prowadzę spotkania mentoringowe dla kobiet, nasz program przeznaczony dla seniorów wymaga ode mnie bywania w różnych miejscach. Najważniejszą kwestią jest dobry plan dnia. To jest jedyna metoda. Wtedy mogę rozwijać skrzydła.

To misja czy powinność?

Ja teraz już nic nie muszę. Obecnie, jeżeli cokolwiek robię, to tylko dlatego, że chcę – np. wiem, że mogę wykorzystać swoją popularność w szczytnych celach, bo moja obecność na różnych spotkaniach przyciąga innych ludzi. To jest bardzo ważne, szczególnie przy okazji naszych fundacyjnych kampanii - jak np. ta ostatnia dotycząca oswajania starości. To moja misja. Jestem osobą, która ma szczęśliwe, poukładane życie, mam wspaniałą, kochającą rodzinę, wspierającego męża, fajne dziecko, jestem osobą spełnioną. Dlatego uważam, że powinnam dzielić się sobą i swoim czasem, by w jakiś sposób podziękować za ten dobry los. W związku z tym od tych 19 lat, nie oczekując na żadne nagrody, funkcjonuję z moim malutkim zespołem. Nasze projekty odnoszą sukces, bardzo wiele osób się w nie włącza.

Cały czas jest pani bardzo aktywna, pewnie tak samo, jak wtedy, gdy pełniła pani obowiązki pierwszej damy. Bycie mamą też należy do takich pełnoetatowych zajęć.

Dla mnie bez wątpienia bycie mamą to najważniejsze zadanie, jakie zostało postawione przed kobietą. Mężczyźni nie mają tego szczęścia, by być w ciąży, urodzić dziecko i doświadczać tej więzi, która rodzi się między matką a dzieckiem zaraz po porodzie i przy okazji karmienia piersią. Nie zamieniłabym tego cudu natury, który został nam dany, na nic innego. Pierwsze trzy lata, kiedy miałam możliwość bycia z Olą do momentu, kiedy poszła do przedszkola, były dla mnie najważniejsze. Oleńka urodziła się w 1981 roku, zaraz przyszedł stan wojenny. To był dla wszystkich Polaków, ale także dla nas, bardzo trudny czas. Nie pracowałam, mojemu mężowi zamknęli redakcję „ITD”, w której był redaktorem naczelnym i zostaliśmy bez środków do życia. Pomagała nam tylko rodzina. Mieszkaliśmy w 30-metrowej kawalerce. Mieliśmy płytki PCV i pusty dom z dwoma materacami na podłodze i sznurkiem, na którym wisiały nasze rzeczy. Reszta była w pudłach.

Obraz
© Forum

Jak pani wspomina lata 80.? To był dla państwa dość trudny okres...
To było wieczne zdobywanie czegoś, cieszenie się z rzeczy małych, cenienie przyjaźni. Przenieśliśmy się z Gdańska do Warszawy i nie mieliśmy tutaj nikogo. Poznawaliśmy ludzi, którzy mieszkali w naszym dwunastopiętrowym bloku. Byliśmy blisko siebie. Teraz to wszystko wydaje się tak niewiarygodne i nierealne. Nie mieliśmy nawet telefonów. Jak przyszedł stan wojenny, to nie wiedziałam nawet, co się dzieje u naszych rodziców. To było trudne i traumatyczne doświadczenie. Dostawaliśmy ocenzurowane listy. Ale ten czas bardzo nas też zbliżył. Razem kąpaliśmy Oleńkę, razem czekaliśmy do ostatniego karmienia. Celebrowaliśmy każdą chwilę. Mieliśmy taki malutki stolik, który z jednej strony był biurem mojego męża – siedział przy nim i pisał jakieś teksty, a potem wszystko zbieraliśmy i zasiadaliśmy do posiłków.

Była pani wymagającą mamą dla Aleksandry?

Myślę, że zawsze byłam mamą „zdroworozsądkową”. Nie stawiałam wymagań nie do spełnienia. Ola nigdy nie była dzieckiem rozkapryszonym i żądającym. Włączałam ją do różnych prac domowych – zmywania, sprzątania, gotowania. Zresztą Ola robiła to z ochotą.

Kiedy w 1995 roku zaczęła się kampania prezydencka, obawiała się pani wspólnego życia w Pałacu Prezydenckim?

W ogóle wtedy o tym nie myślałam. Pierwsza kampania to była kampania prowadzona głównie przez mojego męża. Nie przychodziło mi na myśl, że wygra. Po prostu przyjęłam do wiadomości, że mąż, mając lat 40, stanął w szranki z Lechem Wałęsą, ale absolutnie przez moment nie myślałam, jak będzie wyglądało moje życie po ogłoszeniu wyników. Jestem realistką. Gdy późnym wieczorem okazało się, że to jednak mój mąż wygrał wybory prezydenckie, to powiedziałam: „Ups, stało się”. Już następnego dnia mieliśmy samochód Biura Ochrony Rządu pod mieszkaniem w Wilanowie. Dopiero wtedy zaczęliśmy się zastanawiać, co dalej, bo to była zupełnie nowa sytuacja. 23 grudnia 1995 roku było zaprzysiężenie męża na urząd Prezydenta. Początkowo chcieliśmy zostać w naszym mieszkaniu. Byłam przekonana, że będzie to możliwe i nic się w moim życiu nie zmieni. Planowałam, że będę funkcjonowała tak jak do tej pory, ale bardzo szybko zostałam wyprowadzona z tego toku myślenia. Pokazywano mi różne miejsca, gdzie moglibyśmy ewentualnie zamieszkać. Doszłam jednak do wniosku, że teraz zaczyna się czas naszej służby, bo prezydentura to jest kontrakt podpisany pomiędzy nami a obywatelami, którzy poszli do urn i zdecydowali się oddać głos na mojego męża. Byłam głęboko przekonana, że trzeba zrobić wszystko, żeby jak najlepiej wypełniać rolę pierwszej damy. Dlatego stało się dla mnie oczywiste, że najwłaściwsze będzie mieszkanie w Pałacu Prezydenckim. Takie rozwiązanie stwarzało najmniej problemów dla naszej ochrony i Warszawiaków.

Obraz
© Forum

Ciekawa jestem, jak zareagowała Aleksandra na to wszystko, bo przecież każda dziewczynka marzyła kiedyś, żeby zostać księżniczką, a to, co się wydarzyło, było po części spełnieniem tego marzenia...

Ola była przyzwyczajona, że tata zawsze pełnił jakieś funkcje, które mogłyby ją odróżniać od koleżanek czy kolegów. Pytała się mnie: „Mamusiu, ale kto to jest minister”? Odpowiadałam jej wtedy, że tak, jak ojcowie jej koleżanek są przedsiębiorcami, fryzjerami, inżynierami, tak jej tata jest ministrem. Taka praca. Nie myślała w związku z tym, że jest jakakolwiek różnica pomiędzy nią a innymi dzieciakami, czy że jest w jakikolwiek sposób wyróżniona. Z perspektywy czasu widzę, że Ola była niezwykła. Czternastoletnia dziewczynka zostaje córką prezydenta. Dla nas ta sytuacja była szokiem, a co dopiero dla niej. Tymczasem Ola potraktowała to nie tylko jako etap w życiu, ale również bardzo ważne zadanie. Uznała, że nie może przynieść wstydu rodzinie i musi dawać z siebie wszystko. Nie zdarzyło nam się przez te 10 lat prezydentury, żeby był z Olą jakikolwiek problem. Starała się być świetną uczennicą, chociaż nie było to takie proste, bo akurat w tym czasie szła do liceum. Poza tym nie wszyscy byli szczęśliwi z wygranej mojego męża i troszeczkę dawali Oli odczuć, że nie podzielają poglądów jej taty. W krótkim czasie nauczyciele przekonali się do niej jako fajnej, normalnej nastolatki. Oleńka dostała ciekawą lekcję życia.

Jak dzisiaj patrzy pani na Aleksandrę, to widzi w niej siebie?

Po części tak. Ola zawsze była wrażliwcem tak, jak ja, choć wielu sądzi, że jestem „herod babą”. Natomiast faktem jest, że jeśli sobie coś postanowię, to tak zrobię - zupełnie tak jak mój tata. Obie szybko nawiązujemy kontakty z ludźmi. Myślę, że dlatego Ola robi tak dobre wywiady jako dziennikarka. Po tacie ma „dobre pióro”.

Jestem pewna, że była pani córeczką tatusia.

Byłam synkiem taty. Typem chłopczycy. Tata angażował mnie do typowo męskich zadań. Kiedy trzeba mu było coś przytrzymać, jak naprawiał półki albo telewizor, to ja z nim siedziałam i mu wszystko podawałam.

A gdzie widziała swoją córkę pani mama, gdy ta dorośnie?

Mama była wspaniałą osobą. Ogromnie ciepłą, która starała się inwestować swój czas we mnie i w moje siostry. Zapisywała nas na wszystkie dodatkowe zajęcia, które przyszły nam na myśl. Już wtedy miałam zapełniony kalendarz! Mama zrezygnowała z pracy, by być z nami. Była przekonana, że wykształcenie jest dla nas najważniejsze. Była osobą, która wpajała nam, że jesteśmy w stanie przenosić góry. Zawsze mówiła, że mamy mnóstwo talentów. „Córciu, ty możesz wszystko” - powtarzała. I ja wiedziałam, że to prawda. Wierzyłam, że mogę zrobić w życiu wszystko. Czasem musiała mnie powściągać, bo jak były jakiekolwiek konkursy, to chciałam we wszystkich uczestniczyć i oczywiście w nich wygrywać. Jestem typem wojownika i lidera. Chciałam rodzicom dać powód do dumy.

Obraz
© Forum

W jednym z wywiadów mówiła pani: „Przez 10 lat prezydentury męża nie mieliśmy dla siebie tyle czasu, ile byśmy chcieli. Nie byliśmy przy Oleńce, kiedy kończyła 18 lat, ani gdy zdawała maturę… Żyliśmy zdecydowanie dla państwa”. A teraz po latach, myśli pani, że zrobiłaby coś inaczej?

Kiedyś nawet z Olą o tym rozmawiałam. Ona stwierdziła, że tak po prostu było. Pamiętam, jak bardzo przeżywałam jej maturę. Byliśmy wtedy za granicą, a ja chciałam ją mocno przytulić i być z nią w tych ważnych dniach. Niestety - takie jest życie. Musiałam to wszystko jakoś pogodzić. Skoro mieliśmy oficjalną wizytę, na której miałam być razem z mężem, to trudno mi było powiedzieć: „Przepraszam, akurat teraz są egzaminy mojego dziecka. Nie pojadę”. Ola zawsze rozumiała, że znalazła się w wyjątkowym miejscu, w wyjątkowym czasie, nie tylko dla nas, ale i dla Polski. Nasze zadania były szczególnie ważne - zwłaszcza wtedy, kiedy wkraczaliśmy do Unii Europejskiej. Jeździliśmy po całym kraju i za granicę. Staraliśmy się przekonać Polaków, że przystąpienie do Unii jest wyjątkową szansą dla nas wszystkich. Stałam się jedną z twarzy tej kampanii. Wszędzie mówiliśmy, by ludzie nie wierzyli temu, co widzą w telewizji, gdzie często pokazywano jakiegoś rolnika jadącego starą, rozklekotaną furmanką z komentarzem, że tak zacofana jest Polska... Chcieliśmy zmieniać wizerunek Polski na świecie.

W kwietniu opublikowano sondaż, w którym wśród wszystkich pierwszych dam w kraju zajęła pani najwyższą pozycję. Dziś wiele kobiet uważa, że nie są godnie reprezentowane przez polityczki. O Agacie Dudzie pisze się natomiast, że dzieli Polki na lepsze i gorsze...

Pytano mnie o rady dla pani prezydentowej Marii Kaczyńskiej, potem dla pani prezydentowej Komorowskiej, teraz dla pani prezydentowej Dudy... Każda z nas ma jakąś filozofię bycia pierwszą damą. Moja była taka, a nie inna. Z ostatnich badań rzeczywiście wynika, że 60 proc. Polaków ocenia mój sposób funkcjonowania jako pierwszej damy bardzo wysoko. To najlepiej pokazuje, czego Polacy oczekują od pierwszej damy. Uważałam, że to była moja powinność. Stałam obok męża, czasem dwa kroki za nim, żeby wspierać go w tym, co było ważne dla Polek i Polaków. Bardzo cieszę się, że tak zostałam oceniona. Jeżeli uważałam za stosowne, wypowiadałam głośno swoje zdanie na temat różnych problemów, takich jak te, które pojawiają się teraz. Każda z nas jest inna i każda z nas ma prawo do swoich własnych decyzji.

Gdyby wciąż pełniła pani oficjalnie tę funkcję, brałaby pani udział w dzisiejszym dyskursie politycznym?

Nie lubię gdybania. Razem z paniami prezydentowymi Wałęsą i Komorowską wystosowałam apel, w którym zawarłyśmy swoje zdanie dotyczące problemu aborcji. Najważniejsze jest budowanie. Nie mogę tego pojąć, że można niszczyć - demokrację, państwo, pluralizm. My z mężem byliśmy parą, która buduje.

Skąd dziś niechęć młodych dziewczyn do zakładania rodzin?

To bardzo indywidualna sprawa i nie chciałabym nikomu narzucać swojego zdania, ale przekonuję do macierzyństwa dziewczyny, które wybrały ścieżkę kariery zawodowej, korporacyjnej. Często od nich słyszę, że przypłaciły wysoką pozycję w branży rozpadem związków. To nie jest sytuacja zero-jedynkowa. Za takie decyzje gdzieś tam w życiu przyjdzie nam zapłacić. Jest tak, że rola matki została nam dana. W mojej opinii jesteśmy z tego powodu wyjątkowo uprzywilejowane. To coś, czego nie oddałabym za nic innego. To był najpiękniejszy czas w moim życiu. Chodzenie w ciąży, czucie pierwszych ruchów, świadomość, że ten mały człowieczek już tam hałasuje i chce przyjść na świat. A potem pierwsze spojrzenie na własne dziecko, możliwość wychowywania go, przekazywania informacji, budowania wspólnego świata. Rodzicielstwo jest najpiękniejszym doświadczeniem. Dla mnie rodzina jest najważniejsza, jest opoką. Nie wyobrażam sobie siebie jako singielki, nawet takiej, która pełni najwyższe funkcje.

Czego życzyłaby pani kobietom z okazji Dnia Matki?

Życzę radości, sił, spełnienia i – miłości!!!

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (562)