Kamil Pawelski: "Silny facet nie boi się jeździć na szmacie"
Zanim zaczął żyć z bloga, brał udział w wyścigu szczurów. Przyznaje, że praca w korporacji to cenne doświadczenie i poleca ją młodym ludziom. O to, dlaczego wdaje się w dyskusje z hejterami, wypowiada na tematy polityczne i kiedy zostanie ojcem, Kamila Pawelskiego, czyli Ekskluzywnego Menela, wypytuje Karolina Głogowska.
Pochwaliłeś się jakiś czas temu zdjęciem ciążowego usg. Będziesz tatą czy to był prima aprilisowy żart?
(Śmiech) To był żart, chociaż nie ukrywam, że bycie ojcem jest jednym z moich życiowych celów. Ale to też taka część życia, której nie jesteśmy w stanie do końca zaplanować…
Jak to nie? Przecież można podjąć decyzję: teraz staram się o dziecko…
Jeśli tak się stanie, to na pewno będę szczęśliwy. To jeden z puzzli mojego życia, który na pewno zostanie ułożony we właściwym momencie. Ale na spokojnie. Nie mam określonego schematu, że w ciągu najbliższego roku musi pojawić się „mały menel” . Fajnie byłoby mieć takiego brzdąca, ale zobaczymy…
Czym się zajmowałeś, zanim zostałeś jednym z najlepiej ubranych Polaków?
Pracowałem w branży odzieżowej, stąd też zainteresowanie, które potem przerodziło się w pisanie bloga. Przez 11 lat przeszedłem przez różne stanowiska w korporacyjnej hierarchii i sporo się nauczyłem. Kiedy robiłem rachunek sumienia, wyszły i plusy, i minusy, ale na pewno nie mogę powiedzieć, że żałuję tych 11 lat. Korporacja jest bardzo fajnym strzałem dla młodych osób, na początku kariery, ponieważ uczy pokory, odpowiedzialności, komunikacji. To mi bardzo pomogło, ale dużo też sporo pokradło.
Co ukradła ci korporacja?
Prywatność, a właściwie umiejętność skupiania się na życiu prywatnym, co odkryłem dopiero pod koniec mojej kariery korporacyjnej. Przez wiele lat miałem poczucie wyścigu, w którym chcę i muszę uczestniczyć. Jeśli człowiek ma ambicje i chce się rozwijać, to korporacja daje takie możliwości, ale kosztem czegoś innego. dopiero po paru latach zdałem sobie sprawę, że moje życie to pęd zawodowy, a równowaga jest bardzo ważna.
Co było najtrudniejsze w tym wyścigu?
Pracowałem w sprzedaży, a humory tej działki zależne są od wyniku. Z kolei ten nie zawsze zależy od twojej pracy, bo ma na niego wpływ wiele czynników, np. pogoda. A sprzedawać trzeba, jest ciśnienie na wzrost w stosunku do poprzedniego roku. Taka presja jest fajna, ale ona nie może być permanentna i trwać latami, bo powoduje rozregulowanie organizmu. W sprzedaży pracuje się pod presją bez przerwy.
Nagromadziły ci się złe doświadczenia?
Gromadziły się przez wiele lat. Przez ten cały czas w głowie zapalały mi się jakieś lampki, ale odkładałem to na półkę „pomyślę o tym później”. Oczywiście nigdy nie było na to czasu. Ale ten pęd jest nie tylko w korporacjach, my żyjemy szybko, życie w dużym mieście jest szybkie. Wreszcie w momencie, gdy to wszystko się nawarstwiło i moje życie zaczęło mi przeciekać między palcami, zrozumiałem, że coś się musi zmienić. Cieszę się, że wyszedłem z tego kołowrotka, ale jeśli mój blog się skończy, to nie będę miał problemu z tym, żeby wrócić do korporacji.
Bloga prowadziłeś jeszcze zanim porzuciłeś etat…
Tak. Nie miałem za dużo czasu na swoje zainteresowania ani przyjemności, a praca powoli przestawała dawać mi tę przyjemność. Chciałem realizować coś poza nią, a w końcu okazało się, że sam blog może być moją pracą i mogę pozwolić sobie na odejście z korporacji. Ale uważam się za szczęściarza, bo wiem, że wiele osób nie może sobie pozwolić na taki krok.
Teraz radzisz mężczyznom, jak się ubierać. Czy uważasz, że można ocenić człowieka po jego wyglądzie?
Nie lubię słowa „oceniać”. Uważam, że możemy wpływać na to, jak nas postrzegają inni, a ubiór może nam w tym pomagać albo przeszkadzać. Np. pierwsze wrażenie budujesz tylko raz, przez pierwsze trzy, cztery sekundy kontaktu. Nie zrobisz tego pięknym monologiem na temat Kanta, ale tym, jak wyglądasz, jak jesteś ubrany, czy się uśmiechasz, czy masz widoczną charyzmę. Ale za tym powinno pójść wnętrze. Sam wygląd nie może stać się bożkiem, a w dzisiejszych czasach ludzie są na nim często zafiksowani.
Ciebie samego ludzie często hejtują za wygląd…
To się zdarza, ale ja i tak mam na swoim fanpage’u relatywnie mało hejtu. Biorę teraz udział w kampanii „Weź nie hejtuj”, ale liczę się z takimi reakcjami. Postaw się na świecznik, a będą próbowali cię zgasić. Niezależnie od tego, co robimy i tak zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał nam wbić szpilę. Kiedy „Ekskluzywny Menel” zaczął się rozrastać i podążających za nim fanów stało się nagle 140 tysięcy, to wiadomo, że wzrosła również liczba głosów krytycznych. Tych pozytywnych jest znacznie więcej i na tym się koncentruję, ale mam taką politykę, że na każdy hejt staram się odpowiedzieć.
Wolisz wdawać się w dyskusję, niż ignorować?
Nie czytam komentarzy na portalach, które nie są związane z moim blogiem, ale jeśli hejt pojawia się na moim Facebooku czy Instagramie, to zwykłem bronić tego, co robię. Staram się odpowiadać inteligentnie i zwykle kończy się to tym, że druga strona milczy. Jeżeli ktoś zarzuca mi, że jestem głupi, to mam pytanie: czy uznajesz mnie za głupka na podstawie piętnastu zdjęć, które zobaczyłeś? Jeśli rozmawialibyśmy dwie godziny i w tym czasie wytknąłbyś mi głupotę, to może miałbyś prawo mnie tak ocenić, ale w inny sposób pokazujesz tylko swoje ograniczenie. Zwykle w ten sposób staram się dyskutować. Jedyne, czego nie toleruję to wulgaryzmy. Dwa razy miałem taką sytuację. Jedna osoba została zablokowana, druga upubliczniona.
I co zrobiła?
To się zwykle kończy tak, że te osoby kulą ogon i przepraszają. Dla mnie to śmieszne, bo ja nie mam satysfakcji z takiego obrotu sprawy. W dzisiejszych czasach próbujemy trochę tłumaczyć hejterów: skoro się publikujesz, to musisz mieć grubą skórę. Ale to nie jest tak. To że dzielę się z innymi tym, co robię, nie jest przyzwoleniem na wulgaryzmy pod moim adresem. Możesz krytykować, możesz nie rozumieć, ale to nie znaczy, że ja nie mam prawa tego robić.
Ludzi denerwuje, że facet, który pokazuje modę, wygłasza również opinie na różne tematy?
Ja nie chcę być typowym szafiarzem. Okej, na moim blogu zajmuję się głównie ubiorem, ale wnętrze jest dla mnie bardzo ważne i dlatego staram się to pokazywać. Dlaczego miałbym nie wyrażać swoich opinii? Chcę być słyszalny na moich warunkach i myślę, że to też buduje moją autentyczność. Nie chcę być tylko kolesiem, który fajnie się ubiera i na tym się kończy jego historia.
Czyli nie przesiadujesz przed lustrem?
W ciągu dnia poświęcam na wygląd maksymalnie 40 minut wraz z wypiciem kawy. Reszta to czytanie, spotkania ze znajomymi, realizowanie swoich zainteresowań. Chcę pokazywać, że dobry wygląd nie idzie w parze z tym, że facet jest narcyzem czy, jak mówią, hejterzy, „ciotą”. Jako faceci trochę się ostatnio pogubiliśmy i właśnie dlatego chcę inspirować innych mężczyzn.
Podobno mężczyźni pogubili się przez walczące feministki…
(Śmiech) I podobno wymrzemy przez kryzys męskości. Nie zgadzam się z tym. Kobiety na przestrzeni lat musiały walczyć o swoje prawa i nadal to robią, bo jeszcze sporo zostało do zrobienia i to wciąż nie jest pełne równouprawnienie. Głęboko wierzę też w siłę partnerstwa w związku. Coraz częściej zdarza się, że to kobieta jest motorem zarobkowym, a mężczyzna zajmuje się wychowaniem dzieci i nie widzę w tym nic złego. Ale mam też takie poczucie, i moje koleżanki też mi o tym przypominają, że są trochę zmęczone samodzielnością i dlatego potrzebują silnych facetów.
A silny facet to jaki?
Taki, który wspiera swoją partnerkę, nie boi się jeździć w domu na szmacie, jeśli jest taka potrzeba i zajmować się dziećmi.
Ostatnio wypowiedziałeś się na temat aborcji. Ten temat jakoś szczególnie cię poruszył?
Raczej poruszyło mnie angażowanie się kościoła w ten temat. Jestem osobą wierzącą, ale moim zdaniem ingerowanie kościoła w decyzyjność jednostki to przesada i nie na tym jego rola powinna polegać. Gdyby decyzja o aborcji dotyczyła bezpośrednio mojego związku, to chcę wierzyć, że bym do tego nie dopuścił, ale z drugiej strony nie mogę wymuszać na drugiej osobie, że postąpiłaby tak samo. Uważam, że dotychczasowy kompromis, jeśli chodzi o ustawę aborcyjną, jest właściwy. Nie wyobrażam sobie zmuszania kobiety do rodzenia dziecka z gwałtu lub ciężko chorego.
Zawsze byłeś wierzący?
Kiedyś upatrywałem Boga w innych rzeczach, np. w kasie. Dopiero w pewnym momencie życia zrozumiałem, na czym wiara polega i od tego czasu mocno odczuwam obecność Boga w moim życiu. To, co się teraz dzieje w moim życiu, to w dużej mierze jego zasługa, a nie tego, że ja sam jestem taki super. I chociaż sam bardzo się cieszę z tego, że jestem wierzący, to mam poczucie, że nie mogę wiary na innych wymuszać. Chciałbym, żeby wszyscy moi znajomi byli wierzący, ale szanuję to, że tak nie jest. To jest dla mnie przejaw chrześcijaństwa i miłości.