GwiazdyKatarzyna Zielińska: Mam plan B, C i D

Katarzyna Zielińska: Mam plan B, C i D

Katarzyna Zielińska – jedna z najbardziej zapracowanych polskich aktorek, wokalistek i uczestniczek telewizyjnych show. Kilka lat temu przeszła efektowną metamorfozę, stając się jedną z najczęściej fotografowanych gwiazd na polskich, czerwonych dywanach. Popularność przyniosły jej seriale, ale być może najciekawsze rzeczy w jej zawodowym życiu dzieją się w teatrze. Nam opowiada o skomplikowanych relacjach z ojczystą kinematografią, życiowych planach B, C i D, świetnych wspomnieniach z planu „Dnia świra” i bardzo ważnych kobietach w jej życiu.

Katarzyna Zielińska: Mam plan B, C i D
Źródło zdjęć: © WP.PL | Anna Sosnowska
Piotr Szygalski

18.07.2016 | aktual.: 20.07.2016 11:13

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Telewizja cię kocha. W teatrze radzisz sobie, kiedy na teatr masz czas, znakomicie. Gorzej z polskim kinem. Pomysłu na ciebie brak? \r\nNo nie daje mi szans. Często bywam nawet niedopuszczana do zdjęć próbnych, bo jestem właśnie panią z telewizora, panią, która była w „tych” programach... Natomiast absolutnie nie żałuję niczego, co zrobiłam. Najgorzej jest patrzeć wstecz i mówić: „dobra, to mogłam odpuścić!”. Zresztą nie daję sobie podcinać nóg. Kupuję scenariusze i sztuki, produkuję je w teatrze i tych, którzy mnie nie zapraszają - zapraszam ja. Mogę chyba powiedzieć, że to działa. Mam właśnie dwie propozycje, które w ten sposób dostałam. \r\nSzczegóły? \r\nNa razie na nie za wcześnie, ale w kupowanie tekstów nadal inwestuję. Teraz w ostry humor, prosto z Hiszpanii. Taka moja droga. Na marginesie - przyszedłeś z założeniem, że z czegoś mam się tłumaczyć? Z tego, jak być może jestem postrzegana? (śmiech). \r\nNie. Dlaczego? Wiem przecież, że nie jesteś tylko „tą panią z telewizji”. Twoje spektakle, w których lubisz artystycznie poszaleć, mają świetne recenzje. W filmie też poszłabyś na całość? Na przykład do swojego kolejnego tytułu zaprasza cię Smarzowski. \r\nMyślisz, że jestem taka, że lubię tylko ładne role? To stały zarzut reżyserów, a po prostu nie dostaję możliwości, żeby być straszną i brzydką. \r\nChciałabyś? \r\nOczywiście. Idę w to absolutnie! Zresztą widzowie moich spektakli: \"Berlina\", a zwłaszcza \"Sofii\", mogli mnie zobaczyć w wersji i strasznej, i brzydkiej. Jako aktorka uwielbiam kostium, konwencję, wyzwanie. Prywatnie bywam zachowawcza, za to na scenie potrafię zaszaleć. A to, że gram w serialach przekłada się na liczbę widzów w teatrze. Produkowanie spektakli często zaczyna się teraz od pytań: „Czy są pieniądze? Czy przyjdą ludzie?”. I wtedy dzięki tzw. telewizyjnej gębie mogę usłyszeć: \"Ok, dobra, na ciebie powinni przyjść\". Słyszę to zarówno jako aktorka, jak i producentka. \r\nGrania uczyłaś się w Krakowie? To dlatego niekiedy nadal mówisz „Andżej” i „czydzieści czy”? \r\nPewnie tak. Jestem też starosądeczanką, niskopienną góralką (śmiech). I to „czeba” cały czas gdzieś jest, nie jestem w stanie tego wyrzucić. I nie chcę, bo nie odcinam się od korzeni. Jak mówią - bez korzeni nie ma skrzydeł i to prawda! Poza tym podchodzę też do tego z dystansem i czasem przynosi to nieoczekiwane efekty. Andrzej Nejman zawsze się śmieje, że kiedy jestem zdenerwowana i krzyczę, to „Andżej” pojawia się od razu. Chociaż oczywiście, kiedy gram, to mówię szkolnym polskim, bo też umiem (śmiech). \r\n”Berlin, 4.00 rano” i „Sofia de Magico” to twoje najważniejsze spektakle z ostatnich lat? \r\nZdecydowanie. Po pierwsze to forma muzyczna, za którą bardzo tęskniłam, w Polsce raczej rzadko obecna. To też rodzaj humoru i odwagi, które mi się podobają. „Sofia” jest bardzo brudna i brzydka, każdy kto w niej gra po spektaklu jest tak wyczerpany, jakby przeszedł przez wyżymaczkę. Fantastyczna jest też Jola Fraszyńska, a praca z nią była dla mnie rodzajem warsztatów. Jola mówi, że warsztaty miała z Jarockim, a ja że z Fraszyńską. Trzy piękne miesiące. Niestety nie wiem czy spektakl nie jest zbyt odważny jak na aktualne czasy. Z piosenki o samotnej kobiecie i o samotności w świecie, mógłby zostać tylko refren „bzyknij mnie” (śmiech). Zobaczymy jednak, co się będzie działo, jestem dobrej myśli. Na festiwalach to rzecz bardzo doceniana. \r\n

Obraz
© fot. Anna Sosnowska | Mateusz Wysokiński

\r\n„Dobra zmiana”. Temat do dyskusji? \r\nPowiem tak: mam plan B, C i D. Może wkrótce nie będę tu mieszkać? \r\nTo pasuje do ciebie. Często mówisz, że polubiłaś Warszawę po przeprowadzce z Krakowa, ale wcale nie musi to być miejsce na całe życie. \r\nMoże to będzie mój kolejny etap? Myślę i rozmawiam o tym poważnie. \r\nJakiś kierunek? \r\nTrzy. \r\nNa facebooku wrzucałaś zdjęcia z Nowego Yorku... \r\nWrzucałam też z Bali, ale na Bali nie mam chyba przyszłości w swoim zawodzie (śmiech). Dwa kierunki są bardziej przyziemne, jeden jest szalony. Łączenie tego z pracą nie byłoby kłopotem. Świat jest otwarty, wszędzie można być szybko. Przyjeżdżasz, pracujesz, wyjeżdżasz. Czasem łatwiej dostać się ludziom do pracy w Warszawie z Londynu, niż do centrum z Konstancina. To akurat w ogóle mnie nie przeraża. \r\n\r\nJak się do takiej decyzji dojrzewa? \r\nDojrzewa myśl, że wcale nie muszę uprawiać tego zawodu. Jeśli poczuję, że biję głową w ścianę, to moja agentka wie, że mogę zająć się czymś innym. Natomiast jestem też pewna, że jest tu nadal sporo fajnych rzeczy do zrobienia i cały czas próbuję. Zobaczymy, co będzie dalej. \r\nSkoro mówimy o zmianach i wyzwaniach: czym aż tak bardzo uwiódł cię Aleksander Doba, pierwszy człowiek, który kajakiem przepłynął Atlantyk? \r\nDoba pokazuje, że w każdym momencie można spełniać marzenia, robić to na sto procent i być bohaterem własnego życia, a gość, przypominam, ma już 70 lat. Leopold Kozłowski, mój nauczyciel piosenki żydowskiej, zawsze mówił: „Nigdy nie przestawaj się uczyć, inwestować w siebie, rozwijać się, iść razem ze światem”. Tutaj absolutny „szacun” dla moich rodziców. Wszystko nadal chcą chłonąć. Choćby Skype'a. Ja gdzieś przeczytałam ostatnio o warsztatach z social media, bo też muszę się różnych rzeczy uczyć, myśleć o moich followersach, trafiać do potencjalnych sponsorów itd. A propos: niektórzy czasem zarzucają mi udział w jakiejś imprezie, ale taka mogła być po prostu umowa ze sponsorem mojego spektaklu. Dzięki niemu mam pieniądze na ambitny teatr. \r\n

Obraz
© fot. Anna Sosnowska | Mateusz Wysokiński

\r\nZ innych powodów bywasz na premierach polskich filmów. Nie tak dawno na „W spirali” z Katarzyną Warnke i Piotrem Stramowskim. Podobało się? \r\nBardzo. Dla mnie to coś czego nie było jeszcze w polskim kinie. Zaskoczył mnie reżyser Konrad Aksinowicz, bo pracowałam z nim kiedyś przy zupełnie innej formie. Robiliśmy razem z Marzeną Rogalską spoty do „Kocham cię, Polsko” stylizowane na filmowe, nieco pastiszowe. A „W spirali” to klimat ocierający się o Twin Peaks. Czułam się po tym filmie trochę „wypluta”, zmęczona, ale pozytywnie. Byłam rzeczywiście w tytułowej spirali. Bardzo dobrze, że w końcu zobaczyłam ten tytuł. Mnóstwo się o nim przez ostatni rok naczytałam. Z Kasią Warnke studiowałam i byłam jej bardzo ciekawa. Na roku zawsze miała swój świat, który przeniosła do filmu Aksinowicza. \r\nChwilę po premierach i innych imprezach można w necie zobaczyć, jak na nich wyglądałaś. Sprawdzasz jeszcze, czy kreacje zrobiły wrażenie i jakie są komentarze? \r\nOszalałeś?! Mój mąż by się ze mną rozwiódł, bo nie żenił się z wariatką, a jednak rodzina jest dla mnie dosyć ważna (śmiech). Instagram śledzę, jest ok, to mój drugi świat. To, o co pytasz, w ogóle mnie nie interesuje. W wyjątkowych, nieprzyjemnych sytuacjach sprawdzam to, co podeśle moja agentka i najczęściej mówię: „Małgosia (Matuszewska, od lat współpracuje z Kasią Zielińską – przyp. red), odpuśćmy”, ale ostatnio o dwa zdarzenia, ważne dla mnie i mojej rodziny, zawalczyłam. \r\nZanim zostałaś Kasią Zielińską z okładek, seriali i telewizji, zaliczyłaś kultowy epizod w „Dniu Świra”. Nieco inna wtedy Kasia jest jedną z „gdaczących kur w pociągu”, którym przygląda się Marek Kondrat. Śmiejesz się z tego teraz tak samo, jak fani filmu Koterskiego? \r\nGenialne, super wspomnienie (śmiech). Jeśli dobrze pamiętam, jechaliśmy pociągiem do Białegostoku. W każdym razie bardzo długo, pięć i pół godziny w jedną stronę, potem z powrotem. Byłam wtedy strasznie zakochana. Pojechałam na zdjęcia próbne, byłam pewna, że nie wygram, wróciłam do Krakowa i nagle na dwa dni przed planem dzwonią, że jednak ja, że pan Marek chce. No, ale przecież to jakaś mała rola, nie zostawię swojego chłopaka. Jakim kiedyś człowiek był jednak debilem (śmiech). Boże, gdyby mnie tam nie było, straciłabym jedną z najlepszych przygód życia. Super czas, super scena, absolutnie, jak mówisz, kultowa. I fajnie mieć w cv „Dzień Świra”. Każdy od razu pyta: \"Taaaak? Co ty? Wow!\" - zupełnie jak moja filmowa postać. \r\nTrudno cię w tym pociągu poznać. \r\nDziesięć kilo więcej, czarne włosy, pryszcze na twarzy, ale nieraz bardzo chętnie do tamtych chwil bym wróciła. \r\nSporo innych rzeczy też się zmieniło. Bycie mamą reguluje nieco inaczej życie? \r\nMam większy szacunek do pracy, a praca daje większą radość. Wszystko ma większy sens, tym bardziej, że już się w życiu wyhulałam i wyszumiałam. \r\n

Obraz
© fot. Anna Sosnowska | Mateusz Wysokiński

\r\nAle hulanie chyba nie trwało bardzo długo? U rodziców byłaś grzeczną dziewczynką. \r\nWtedy tak, ale nie zapominaj, że mieszkałam w czasie studiów w Krakowie. Natomiast natury hulaki nie mam na pewno. Zawsze sobie marzę: wyjdę na miasto i wrócę rano. Nie udaje się, sen jednak zwycięża (śmiech). Tak samo mam, kiedy jeżdżę z spektaklami. Lubię po prostu wracać do domu. Oczywiście dbam o to, żeby zostać czasem z ekipą teatralną, napić się wina, porozmawiać, ale na pewno nie potrzebuję „głową orać o ziemię” i nie wiedzieć, jak wrócić do domu. \r\nMówisz o tym, że czas transformacji od pyzatej Katarzyny do aktualnej trwał mniej więcej dwa lata. Nadal jesteś w rygorze intensywnych ćwiczeń? \r\nO nie, nie. Wszyscy myślą, że nadal tak ćwiczę, ale muszę kiedyś spać, mieć czas na siedzenie na kanapie i oglądanie filmów. Oczywiście wciąż pilnuję kondycji, ale nie tak, jak kiedyś, kiedy zabijałam się dla formy, bo wtedy był to wyczyn bohaterski. Codzienne wstawanie o piątej rano, żeby o szóstej być na siłowni. \r\nKto cię do tego przekonał? \r\nProducent, co prawda przez agentkę, ale jednak to powiedział. Może wolałabym, żeby zrobił to wprost, bo tak jestem wychowana. Nie lubię dowiadywać się czegoś o mnie „z miasta”, nienawidzę tego. Natomiast uwaga była bardzo cenna. Życia prywatnego na pewno bym nie dostosowywała do show biznesu, ale ciało można zmienić. Bardzo zależało mi wtedy na graniu, bardzo chciałam się przenieść do Warszawy, mieszkać tu i pracować. Teraz myślę też o tym, jak o przygodzie, sprawdzeniu, na ile mnie było stać. Bo swoim życiem, jeśli zdrowie oczywiście dopisuje, można po prostu kierować. Bardzo lubię historie, w których ludzie spełniają marzenia. Poznałam na przykład Natalię Janoszek z Bielska- Białej, moje rejony, która robi karierę w Bollywood. Kiedy o tym mówi, to jakby opowiadała jakąś baśń. Imponujące. \r\nWróćmy do telewizji, bo chyba od dawna lubicie się z wzajemnością? \r\nPamiętam moje w niej początki, kiedy jeszcze w czasie studiów brałam udział w „Spotkaniach z balladą”. Genialna sprawa, poznałam wtedy sporo osób, na przykład Tomka Kota. I mogłam też nieźle zarabiać. Na ostatnim roku za tantiemy kilka razy w tygodniu jeździłam do Warszawy na castingi. \r\n

Obraz
© fot. Anna Sosnowska | Mateusz Wysokiński

\r\nTakie były początki, a teraz Zielińska to gwiazda, która podbija internety, na przykład śpiewając w programie „Twoja twarz brzmi znajomo” „Meluzynę”, przebój Małgorzaty Ostrowskiej. \r\nBardzo trudny numer. Po ostatnim dźwięku myślałam, że harakiri popełnię. Po emisji odcinka z tą piosenką Łukasz Zagrobelny napisał do mnie SMS: „Ale masz góry!”. Odpisałam: „Podobają ci się moje strony?”, bo myślałam, że jest na Sądecczyźnie (śmiech). On na to: „Nie, Ziele, świetnie śpiewasz góry!”. Sama mam do siebie duży szacunek, że to się udało. „Meluzynę” dodałam zresztą do mojego recitalu i śpiewam ją na bis. A Małgosię Ostrowską, osobę z wciąż energią nastolatki, poznałam w „Kocham cię, Polsko”. Mnóstwo innych osób z polskiego show biznesu też. Pod tym względem był to rewelacyjny program, a ja pojawiając się w nim, byłam po prostu szczęściarą. \r\nSkoro mówimy o show biznesie, to zachwalałaś ostatnio książkę Ilony Łepkowskiej „Pani mnie z kimś pomyliła”. Naprawdę dobra? \r\nZaśmiewałam się w trakcie czytania. Fantastyczna lektura! Bardzo dobrze, że została wydana. Kto ją przeczyta, dowie się, jak to wszystko wygląda naprawdę i może się ludziom trochę rozjaśni w głowach. Ilona znakomicie zna krajowy „szołbiz” od podszewki, jest znakomitym obserwatorem i celnie swoje obserwacje przelewa na papier. Fajnie się czyta historie, kiedy samemu było się świadkiem inspirujących sytuacji. Poza tym, ja znalazłam tam też fragment siebie. \r\nAutorka to, zdaje się, ważna dla ciebie osoba? \r\nBardzo ją cenię. Kiedy grałam w produkowanym przez nią serialu „Barwy szczęścia”, to słyszałam od niej właściwie same sensowne uwagi. Kilka rzeczy w życiu mi odpowiednio poustawiała, a czasem stawiała do pionu, bo niekiedy każdemu człowiekowi odrobinę odwala (śmiech). Po prostu bardzo mądra kobieta. \r\nInną, znaczącą dla ciebie kobietą była przed laty Sława Przybylska. \r\nW szkole średniej, w połowie lat 90. Z panią Sławą i jej mężem, Janem Krzyżanowskim, przyjaźnię się do dziś. Wtedy mieszkali w Szczawnicy. Jeździłam do nich razem z moją młodszą siostrą na kilkudniowe warsztaty. Czytaliśmy wiersze, słuchaliśmy muzyki. Wielki też szacunek dla Sławy, że chciało jej się to robić. Miała tam wielki dom, olbrzymi księgozbiór i kiedy przeprowadzała się do Otwocka, to przekazała go bibliotece w Szczawnicy, a meble rozdała. Zgodnie z filozofią, żeby nie przywiązywać się do miejsc i rzeczy. Ja dostałam skrzynię, która kiedyś należała do Bułata Okudżawy. Stoi teraz u mnie i przypomina o tych wspaniałych czasach. Kto wie zresztą, jak wszystko by się potoczyło, gdybym jej nie spotkała. Dzięki Sławie trafiłam na konkurs recytatorski, gdzie jurorem był pan Jan Nowicki. To pan Jan mi powiedział: „Próbuj do szkoły aktorskiej!”, a ja już byłam wtedy bardzo zafiksowana na ekonomię, chciałam zdawać na handel zagraniczny do Krakowa i Gdańska. Pan Jan jest sprawcą tego, że zostałam aktorką, choć nie sądzę, że to pamięta. Mama była sceptyczna, ale tata wierzył. Kiedy się dostałam na krakowską PWST, pamiętam, że z ulgą rozstałam się tymi wszystkimi książkami do geografii i matematyki. No i tak już poszło, chociaż z matmy nadal jestem niezła. Na studiach aktorskich udzielałam korepetycji z tego przedmiotu. Myślę, że synowi też będę pomagać w lekcjach. \r\nCzyli za pięć lat mieszkasz gdzie indziej i… \r\n…I jestem panią od matematyki w szkole dla obcokrajowców w Singapurze. Zawsze jakaś opcja (śmiech). \r\n

Obraz
© fot. Anna Sosnowska | Mateusz Wysokiński

\r\n\r\n

\r\n\r\nKatarzyna Zielińska jest również feletonistką WP Kobieta, jej felietony możesz przeczytać tutaj\r\n\r\nPrzeczytaj także wywiad Piotra Szygalskiego z Samantą Janas \"To nigdy nie był mój świat\" i Karoliną Porcari \"Jestem kobietą najgorszego sortu\"\r\n\r\nGet the look\r\n

\r\n

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (32)