Katarzyna zmarła tuż po porodzie. Teraz na jaw wychodzą nowe fakty
Kasia osierociła czwórkę dzieci. Mąż 36-latki ma żal i pretensje do lekarzy, którzy prowadzili ciążę jego żony. Mężczyzna wspomina, że zaledwie tydzień wcześniej wykonano jej badania. – Na karcie wyników nie było nic niepokojącego – mówi Mirosław.
16.12.2019 | aktual.: 16.12.2019 14:07
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W tegoroczne Mikołajki Adam, Klaudia i Monika pożegnali swoją mamę. Najstarsze z nich ma 19 lat. Kilka dni wcześniej Katarzyna Dywal-Kusy urodziła im braciszka. W wyniku komplikacji zmarła w szpitalu. Dziecko urodziło się zdrowe.
28 listopada kobieta dostała nagłego krwotoku. – Żona włączała bajkę najmłodszej córce i nagle poczuła ból. Pobiegła do toalety i zauważyła, że krwawi. Zadzwoniła na pogotowie, które w kilka minut zabrało ją do szpitala. Była w 36. tygodniu ciąży – wspomina Mirosław, mąż zmarłej Katarzyny, w rozmowie z WP Kobieta.
Następnego ranka, w Szpitalu Wojewódzkim w Poznaniu, 36-latka dostała kolejnego krwotoku. Lekarze bezzwłocznie wykonali cesarskie cięcie. Dziecko urodziło się zdrowe. Niestety nie udało się uratować życia jego matki. Zmarła po wielogodzinnej operacji.
"Ogromna otyłość, zrosty i występujące zaburzenia krzepnięcia dodatkowo utrudniały przebieg operacji. Po operacji pacjentkę przekazano na Oddział Anestezjologii i Intensywnej Terapii. Niestety prawdopodobnie już w czasie operacji doszło do zawału mięśnia sercowego i kwasicy. Następnego dnia, mimo stosowania wszelkich dostępnych leków, pacjentka zmarła" – czytamy w komunikacie Szpitala Wojewódzkiego w Poznaniu, który został sporządzony na naszą prośbę.
Co istotne, Katarzyna miała łożysko przodujące, które jest częstą przyczyną krwawienia z dróg rodnych. Tego typu powikłanie zdarza się w 0,1 proc. porodów, dlatego po jego stwierdzeniu ciężarna powinna przebywać w szpitalu pod ścisłym nadzorem położniczym.
U Katarzyny wykryto je dzień przed porodem w szpitalu, do którego trafiła po raz pierwszy. "Dopiero podczas badania przy przyjęciu na oddział u pacjentki rozpoznano łożysko centralnie przodujące. We wcześniej wykonywanych badaniach ultrasonograficznych opisywano jego położenie na ścianie przedniej lub na ścianie tylnej macicy" – czytamy w oświadczeniu szpitala.
Tutaj należy zaznaczyć, że łożysko jest zazwyczaj opisywane już podczas drugiego badania USG. – Wykonuje się je między 20. a 22. tygodniem ciąży. Wtedy lekarz stwierdza lokalizację – mówi postronny ginekolog Jacek Tulimowski w rozmowie z WP Kobieta.
Mirosław ma żal i pretensje do lekarzy, którzy prowadzili ciążę jego żony. Mężczyzna wspomina, że zaledwie tydzień przed tragicznym porodem był z żoną na wizycie w Samodzielnym Publicznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej nad Matką i Dzieckiem w Poznaniu. – Kasi wydawało się, że odchodzą jej wody. Lekarze przyjęli ją, przebadali w poradni ambulatoryjnej i wypisali – mówi Mirosław. – Na wynikach nie było nic niepokojącego – dopowiada i na dowód przesyła skan dokumentu do wglądu redakcji.
Lekarz, który przyjął 36-latkę, stwierdził, że łożysko znajduje na ścianie tylnej macicy. Jest to wyraźnie zaznaczone na wynikach badań. – Nie wiem, co dokładnie jej powiedział, ale żona stwierdziła, że kazał jej odręcznie napisać, że nie chce być hospitalizowana – opowiada. Na dokumencie rzeczywiście jest taka adnotacja. Przez dwa dni bezskutecznie próbowałam skontaktować się z lekarzem, którego nazwisko widniało na dokumencie.
Zbiórka dla dziecka
Mirosław został sam z czwórką dzieci. 19-letni Adam i 14-letnia Klaudia pomagają, jak tylko mogą w opiece nad noworodkiem. Czwarte dziecko, 3,5-letnia Monika, jeszcze nie rozumie, co się stało. – Tłumaczę jej, że mama poszła do nieba i jest z aniołkami – przyznaje.
Mężczyzna przebywa obecnie na urlopie, ale już wie, że niedługo pójdzie na tzw. tacierzyński. – Nie mam innego wyjścia – kwituje ojciec małego Sylwestra. – Wspólnie z Kasią wybraliśmy to imię. Co prawda nie miał urodzić się dokładnie ostatniego dnia roku, ale blisko tej daty – tłumaczy ojciec.
Mirosław, na pytanie o to, jak się teraz czuje, krótko odpowiada: "Jest pustka". Wyraźnie nie chce dłużej rozmawiać, więc nie naciskam. Chwilę później rozmawiam z bliską znajomą zmarłej żony Mirosława. – Nadal trudno mi uwierzyć, że Kasia nie żyje. To była przecież młoda kobieta – mówi Joanna Młodziejowska-Sokolincka, która postanowiła zorganizować zbiórkę najpotrzebniejszych rzeczy dla rodziny, a w szczególności dla małego chłopca. – Nie przelewało im się, ale obydwoje pracowali i byli dobrymi ludźmi – mówi Młodziejowska-Sokolnicka.
Kobieta napisała post na Facebooku i opublikowała zdjęcie małego Sylwestra. W ten sposób chciała zebrać zapas pieluszek, ubranek i środków do pielęgnacji. – Co chwilę dostaję wiadomości. Nie sądziłam, że tyle osób będzie chciało pomóc. Już dwa dni później zawiozłyśmy malutkiemu pierwszy transport pieluszek, mleka i środków do pielęgnacji niemowląt – mówi kobieta.
Ponadto Joanna założyła zbiórkę pieniędzy dla rodziny swojej zmarłej koleżanki. – Trudno określić, co jeszcze będzie potrzebne, dlatego postanowiłyśmy skorzystać z pomocy fundacji i za jej pośrednictwem utworzyć konto, na które można będzie wpłacać pieniądze. Marzy nam się, żeby oprócz pomocy teraz, przed świętami, zabezpieczyć dzieci na jeszcze jakiś czas – dodała.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl