"Każda miłość powinna być pierwsza". Agata Młynarska w szczerym wywiadzie
Agata Młynarska - trudno zdecydować, kto najbardziej, ale na pewno dziennikarka, prezenterka, producentka, konferansjerka, czasem aktorka. Potrafi jedną uwagą na temat polskiej plaży rozgrzać polemicznie całą ojczyznę. Jak nam wszystkim, lat jej przybywa, ale w jej przypadku realizuje się wariant z portretu Doriana Graya. Dlatego bywa nazywana sexy babcią, co zresztą akceptuje. Jej najnowszy pomysł to program "Zmiana pełną parą", w którym próbuje dać szansę związkom w kryzysie. I o tym głównie rozmawiamy. O związkach.
25.04.2017 | aktual.: 25.04.2017 16:46
Twoja pierwsza randka.
Każda randka jest pierwsza (śmiech). Ta ostatnia i najważniejsza wyglądała bardzo banalnie, po prostu mój przyszły mąż zaprosił mnie na kolację. Tyle, że miałam wtedy czterdzieści siedem lat, a poczułam się, jakbym miała szesnaście. Otaczała nas aura przeczucia, że spotkały się dwie osoby, które chcą spędzić ze sobą resztę życia. Takie rzeczy wiem od razu. Każda miłość powinna być pierwsza, najszczersza i najgorętsza.
Brzmi to nieco bajkowo, ale oczywiście się zgadzam. Pytałem jednak o historycznie pierwszą randkę.
Trudno zdecydować, czy była to na pewno randka, uznajmy jednak, że tak. Podkochiwałam się mając czternaście, może piętnaście lat, w pewnym zjawiskowo przystojnym góralu. Byłam wtedy w Zakopanem. Szliśmy trzymając się za ręce Drogą pod Reglami, a nad nami rozgwieżdżone niebo. Było tak magicznie i romantycznie, że na pewno będę to pamiętać do końca życia.
Coś jeszcze poza trzymaniem się nastąpiło?
Nic więcej nie mieściło nam się w głowie, no może mały pocałunek na do widzenia. I tak było to na tyle dużo, że jako panienka z dobrego domu, czułam się jakbym była już w ciąży (śmiech). Pamiętam też pierwszą randkę z pierwszym mężem. Po rekolekcjach wielkanocnych poszliśmy na spacer. Trwał prawie cztery godziny i choć miałam wtedy dopiero szesnaście lat, to wszystko, co ludzie mogą i powinni sobie powiedzieć, zostało powiedziane. Dwa lata później staliśmy już przed ołtarzem. I tak wyglądały moje randki, ekscesów nie było.
Ekscesów może nie, ale kilka związków jednak przeżyłaś. Doświadczenie mówi ci, że trwalsze są te, w których ludzie poznają się powoli, uczą się siebie, czy te kiedy jest to szalona miłość, tak lubiana przez romantyków, od pierwszego wejrzenia?
Doświadczenie mam głownie z powodu mojego wieku…(śmiech), ale pytasz o rzeczy, które wymykają się wszelkim regułom. Nie mam na to żadnej recepty. Wiem tylko, że najważniejsze w relacji to bycie uczciwym, komunikowanie tego, co się czuje i oczekiwanie tego samego od drugiej strony. Tyle wiem po latach praktyki i doceniam kolosalne znaczenie takich zasad. Namawiam też do dbania w związku o siebie. Druga połowa jest bardzo ważna, ale ta, która należy tylko do ciebie, wcale nie mniej. Zatracanie się bez pamięci w tym, czego oczekuje partner/partnerka, prędzej czy później, jak ja mówię - "wychodzi bokiem".
Skoro o doświadczeniu mowa. Życie zaczyna się po trzydziestce, czterdziestce czy pięćdziesiątce? Czy to tylko ludowe mądrości, które wymyślono żebyśmy w każdym wieku czuli się nie najgorzej?
Życie zaczyna się po prostu wtedy, kiedy chcesz doświadczać świadomego życia. Dla mnie było to po czterdziestce. Wcześniej oczywiście też żyłam i to ciekawie, ale nie miałam wrażenia, że wszystko jest w moich rękach, dryfowałam. Przeszkadzały mi złe decyzje, nie zawsze trafne wybory. Zaczęłam chodzić na terapię i pracować nad sobą. To oczywiście proces. W moim przypadku skutkiem był chociażby stworzony przeze mnie portal dla kobiet. Zaczęłam stawiać granice, mieć wymagania wobec innych. Nagle życie stało się ładniejsze, zdrowsze i szczuplejsze. Zaczęto pisać, ze jestem seksi babcią, a mnie się to bardzo podobało. Niezadowolona wcześniej z życia, napięta jak struna, po przemianie zaczęłam być inaczej traktowana przez otoczenie. Pewnie to też pozwoliło mi spotkać właściwego człowieka, nieobciążonego historiami, które byłyby dla mnie dewastujące.
Mówimy cały czas o początkach związków. Przenieśmy się do ich końca. Kiedy na pewno, poza patologiami, wszystko już jest pozamiatane i można zacząć się pakować?
Kiedy nie ma rozmowy i szacunku. Powody mogą być zresztą bardzo różne, ale jeśli już tak się dzieje, to wiadomo, że związek się wypala. Wcześniej czy później pojawi się złość, a nawet agresja. Nić porozumienia pęka i pęka związek. Zdrada i przemoc fizyczna to już zdarzenia na tyle szczególne, że o nich w ogóle nie mówię.
Potwierdzasz tylko słowa autora "Samotności w sieci" Janusza Leona Wiśniewskiego, które lubię przypominać. Recepta na dobry związek to 90 procent rozmowy i 10 procent seksu. Choć o seksie nie wspomniałaś.
Moja recepta jest bardzo podobna. Ciekawe, że potrafił to powiedzieć facet.
Być może są po prostu różni faceci. Mamy już małe podsumowanie twoich osobistych doświadczeń i spostrzeżeń. Program "Zmiana pełną parą" to ich skutek?
Są dwa powody. Najsilniejsze, lifestylowe trendy w telewizji to teraz coaching par i pokazywanie relacji międzyludzkich, często małżeńskich. TLC przeprowadziła też własne badania sposobu, w jaki oglądamy telewizję i czego od niej oczekujemy. Wypowiadały się kobiety w różnym wieku, z różnym wykształceniem, z wielu miejscowości. Okazało się, że w telewizji szukają przewodnika, oczekują od niej porad, jak polepszyć swoje życiu, jak zadbać o związek. Sama też myślałam od dłuższego czasu o takim programie, bo rzeczywiście temat poznałam co najmniej dobrze (śmiech). I ostatecznie sama go wymyśliłam, bo nie jest to zagraniczny format .
"Zmiana pełną parą" ma pokazać, że każdy związek można naprawić? Czy dać tylko parom szansę powrotu na jeden weekend do czasu, kiedy wszystko było piękne i bajkowe, do pierwszych chwil zakochania?
To drugie też, ale przede wszystkim ma to być program o tym, że można porozmawiać, dać sobie nawzajem chwilę i wyrwać się z rutyny. Wszystkie te pary, które zgłosiły się na casting, opowiadają, że ich związki "zajeżdża" codzienność. Inna sprawa, że nie są to związki w poważnym kryzysie. Nie jestem psychoterapeutką, nie mam aż takich ambicji, a telewizja nie ma prawa na oczach całej Polski naprawiać ludziom życia. Może natomiast korzystać z siły ich uczucia, z życiowego bagażu jaki mają, po to, żeby widzowie wzięli z tego coś dla siebie.
Pary na zakręcie mają dzielić się sobą. Jak je do tego przekonujesz?
Trafiają do czterogwiazdkowego hotelu nad Narwią, zostają rozdzielone, o czym wcześniej nie wiedzą i pierwszego dnia, w samotności, muszą zmierzyć się sami ze sobą. Na te dwa dni zabieram im telefony, laptopy itd. Dla niektórych jest to niemiła niespodzianka. Jedna z bohaterek wpadła nawet w panikę. Jak mówiła - od dwudziestu lat nie była sam na sam ze sobą. Kolejny dzień jest nieco bajkowy. Parami zajmują się moje specjalistki. Malują, farbują, wybierają najlepsze ciuchy. Nasi bohaterowie na kolacji mają się spotkać w wersji zjawiskowej. I przeczytać listy, które na moją prośbę dobę wcześniej napisali do siebie. Różne rzeczy oczywiście wtedy "wychodzą". Spotkałam na przykład przemiłych, młodych ludzi, między którymi pozornie wszystko jest ok., a tak naprawdę potwornie kłócą się o pieniądze. Każdą pozycję ich budżetu on wpisuje w tabelkę excela. Ona jest tym głęboko sfrustrowana, bo marzy o kupnie psa, na którego on twierdzi, że nie mają pieniędzy. Z pozoru jest to banał, ale nie dla nich. Nie będę oczywiście mówić, co się stało później, ale po to tam jestem i z nimi rozmawiam, żeby uświadomili sobie powód kryzysu i zastanowili, co jest dla nich najważniejsze. Szykując się na kolację, podczas której wyglądają jak gwiazdy filmowe, mają już poukładane w głowie, co chcą sobie powiedzieć i co chcą zmienić w relacji. Ludzie się otwierają, płaczą. Dużo się tu dzieje. Spektakularnej zmianie zewnętrznej towarzyszy wewnętrzna przemiana.
Telewizja bez łez już sobie nie radzi? Emocje muszą być na ekranie? To jest moment kiedy wiesz, że kolejny odcinek się udał?
Po pierwsze emocje w telewizji były zawsze, dzięki nim w ogóle funkcjonowała. Po drugie dla mnie jako dziennikarki emocje zawsze są dowodem na to, że udało się dotrzeć do prawdy. Podczas tego weekendu ujawniają się też takie uczucia, których jednak nie pokazujemy. Widać tylko to, na co zgodzili się bohaterowie. Takiego podejścia nauczyła mnie Nina Terentiew i duet, który prowadził lata temu program "Telewizja nocą" - Halina Miroszowa i Aleksander Małachowski. Kiedyś Dwójka pokazywała na żywo ich trudne rozmowy z dzwoniącymi ludźmi, miałam wtedy akurat dyżury w telewizji. Zawsze podkreślali, że trzeba pamiętać o powrocie naszych bohaterów do miejsc, gdzie mieszkają, że nie można im dewastować życia za wszelką cenę. A nawet więcej. Trzeba im uświadomić, że to, co powiedzą, może usłyszeć cała Polska. Choć oczywiście skłamałabym mówiąc, że to nie emocje są najważniejsze. Dlatego bardzo świadomie nad nimi pracuję. Widz nie chce spotkać bohatera plastikowego, chce prawdziwego człowieka. Czasem zresztą wystarczy pokazać samą twarz. Nie zawsze muszą lać się łzy.
Gdybyś kiedyś przypadkiem to ty była bohaterką podobnego programu to, być może, miałabyś nieco mniej związków?
Nie wiem, co by było, gdyby było. Nie da się ukryć, że moje życiowe doświadczenie i lata, które przeżyłam, pomagają w pracy nad tym programem. Ogromne znaczenie ma też terapia, którą mam za sobą. Dzięki niej nauczyłam się lepiej słuchać i pytać.
Sporo mówimy o emocjach. Nie tak dawno w związku z odejściem taty, Wojciecha Młynarskiego, w twoim życiu pojawiło się ich bardzo dużo.
Tak, ale to rodzaj nieuchronności, z którą każdy musi się zmierzyć po swojemu. Czas jest teraz dla mnie trudny i smutny, jeszcze się w nim nie odnalazłam. To nie jest to temat, o którym chcę mówić.
Oczywiście. Natomiast miałem okazję doświadczyć namacalnie, jak ważna osobą jest twój tata dla wielu ludzi. Niedawno we Wrocławiu autorzy Przeglądu Piosenki Aktorskiej zupełnie spontanicznie zadedykowali go w całości pamięci Wojciecha Młynarskiego. Skwer obok teatru Capitol ma mieć też jego imię.
Słyszałam. Byłoby oczywiście wspaniale, tym bardziej, że "Przegląd" był dla niego zawsze bardzo ważny...
… a on traktowany jest tam jak Bóg.
To też mogę zrozumieć, bo Jeremi Przybora, Jonasz Kofta, Agnieszka Osiecka czy tata dostarczyli mnóstwo piosenek, z których ci młodzi od lat korzystają. Tata bywał tam też często jako juror i bardzo rzetelnie te obowiązki wykonywał. Był w kapitule nagrody profesora Aleksandra Bardiniego, z którym zresztą się przyjaźnił. Piosenka była dla niego najważniejszą formą, wiedział o niej wszystko, dlatego w jego kalendarzu czas "Przeglądu" był czasem świętym. Ja też tam wielokrotnie jeździłam, prowadziłam koncerty i relacjonowałam to, co działo się we Wrocławiu dla telewizyjnej Dwójki
Skoro wspomniałaś TVP to, czy po wszystkich dobrych zmianach nadal ją oglądasz?
Teraz oglądam głównie TLC i stacje dedykowane kobietom, na inne nie mam po prostu czasu. Jasne, że jakieś wieści ze świata mediów dochodzą do mnie, ale bezpośrednio to co dzieje się w TVP absolutnie mnie już nie interesuje.
Pracowałaś tam też długo z Jurkiem Owsiakiem. Czy dziwi cię sposób, w jaki jest traktowany przez TVP i myślisz, że świat nieco zwariował?
Nie, tylko kiedy na to patrzę myślę, że świat zwariował. Natomiast od początku istnienia WOŚP Owsiak był bardzo przeczulony, żeby nie łączyć tego, co robimy z polityką. Jeśli było inaczej, to nie za naszą przyczyną. To, co zrobiła WOŚP, mówi samo za siebie. Chciałabym spojrzeć w oczy tych, którzy kiedyś będą musieli zawalczyć o własne życie, albo życie swojego dziecka, dzięki urządzeniom Orkiestry, które zmieniły polską medycynę. Dlatego na koniec - niech każdy kto hejtuje, zrobi choć jedną setną tego, co zrobił Jurek. Wtedy będzie mógł stanąć w przedsionku salonu, w którym na tronie siedzi Owsiak, bo na koronę trzeba dopiero zasłużyć. Dla mnie Jurek to niekwestionowany król Polski.
Skoro o hejcie... Moment, kiedy napisałaś o plaży we Władysławowie i państwie Kiepskich, śni Ci się do teraz?
Na pewno do głowy by mi nie przyszło, że reakcja będzie aż taka. Na pewno też wyciągnęłam wnioski i sporo dowiedziałam się o ludziach. Możesz wchodzić z hejtem w polemikę i wkręcać się. Ja tego nie robię. Inna sprawa, że jestem w mediach od trzydziestu lat. Wiesz, ile dostałam w tym czasie listów? Jeszcze zanim pojawiły się maile. W jednych byłam aniołem, w innych żydokomuną. Byłam piękna, cudowna i najukochańsza, w innych byłam wstrętną babą. Nadal jednak uważam niezmiennie, że trzeba mieć odwagę mówienia tego, co się myśli. Teraz tylko staranniej dobieram towarzystwo, z którym rozmawiam, bo nie każdy na to zasługuje (śmiech). Trochę żartuję, ale na pewno jestem ostrożniejsza. Poza tym sprawa dla mnie nie istnieje. Zdarzyło się to rok temu i w innych wywiadach już to skomentowałam. A tych, którzy poczuli się urażeni, przeprosiłam. Temat jest dla mnie skończony.
Zaczęliśmy od randek, skończymy na ulicy. Kobiety są teraz być może najbardziej wpływową grupą społeczną w Polsce. Co sądzisz o wszystkich protestach, których inicjatorkami są kobiety? Jesteś aktywna?
Rzetelna rozmowa na ten temat, to rozmowa na cały kolejny wywiad. Dotykasz bardzo dla nie istotnych i ważnych spraw. Niech każdy sam podejmuje decyzję - czy protestować, czy nie. Ja w sytuacjach, kiedy uważam, że trzeba zabrać głos, zabieram. Protest kameralny jest na pewno nieskuteczny. Nadszedł czas, kiedy kobiety razem, solidarnie i lojalnie, głośno i wyraziście protestują. Nie mamy innego wyboru. Nie damy sobie wcisnąć kitu. Polki są mądre i świadome swoich praw. Nikt nas nie zatrzyma w drodze do ich obrony.