Kim jest Przemysław Staroń, Nauczyciel Roku 2018? Mocne słowa o polskim systemie edukacji

Kim jest Przemysław Staroń, Nauczyciel Roku 2018? Mocne słowa o polskim systemie edukacji

Kim jest Przemysław Staroń, Nauczyciel Roku 2018? Mocne słowa o polskim systemie edukacji
Źródło zdjęć: © Forum
15.10.2018 08:18, aktualizacja: 15.10.2018 13:40

– Powiedziałem, że zostałem Nauczycielem Roku, nie Gejem Roku – podkreśla Przemysław Staroń. W rozmowie z WP Kobieta zdradza również, gdzie "dobra zmiana" popełniła błąd, czego brakuje polskiemu szkolnictwu i jaką rolę w jego życiu odegrali rodzice.

Nauczycielem Roku 2018 został Przemysław Staroń – psycholog, kulturoznawca, nauczyciel filozofii, etyki, wiedzy o kulturze i historii sztuki w sopockim liceum. Podczas swojego wystąpienia Staroń poprosił na scenę rodzinę i partnera. Żartował wtedy ze sceny, że mają się nie bać – "najwyżej zabiorą mu tytuł". W swojej przemowie Staroń nawiązał do przygód głownego bohatera kultowej powieści J.K. Rowling. – Wszystko w "Harrym Potterze" rozegrało się wokół insygniów śmierci. Peleryny niewidki, którą zrzuciłem. Cztery lata temu stałem tu wśród nominowanych i dzięki Bogu nie otrzymałem tytułu Nauczyciela Roku – mówił.

To właśnie pojawienie się na scenie partnera życiowego Staronia i metafora zrzucenia "peleryny niewidki" wywołały w mediach sensację. Okazuje się, że niesłusznie. Pisano o coming oucie, którego nie było, a kompetencje i wiedza Staronia zostały całkowicie pominięte.

* Hanna Szczesiak, WP Kobieta: Przede wszystkim – gratuluję tytułu. Jak pan zareagował, gdy po pana wystąpieniu pojawiły się telefony, artykuły w mediach, ale nagle istota bycia Nauczycielem Roku się zgubiła i na pierwszym planie pojawił się nauczyciel-gej? Przecież orientacja seksualna nie ma żadnego wpływu na kompetencje, a jednak. Rozbawiło to pana, zdziwiło, zaskoczyło?*
Przemysław Staroń, Nauczyciel Roku 2018: Powiem szczerze. Nie zdziwiło mnie to, nie zaskoczyło, w jakimś sensie rozbawiło, w jakimś sensie – choć nie wiem, czy to dobre określenie – zniesmaczyło. Rzeczywiście, zaprosiłem m.in. partnera na scenę, a to zaczęło być rozdmuchiwane tak, jakbym zaprosił tylko jego. Zadzwoniłem do kilku dziennikarzy, którzy są liberalni, powiedziałem, że robią złą robotę. Pisali bowiem o tym jak o sensacji. Jeśli ktoś uważa, że nieheteronormatywność jest normalna, to nie powinien z tego sensacji robić. Powiedziałem, że piszą jak dziennikarze okołoprawicowi. Powiedziałem jednemu z nich, że zostałem Nauczycielem Roku, nie Gejem Roku. Przecież to nie był coming out, coming outu dokonałem dwa lata temu, kiedy napisałem, że jestem w związku z Jędrzejem, w mediach społecznościowych. Nie było coming outu, nie było sensacji. Natomiast zamiast napisać o fantastycznych inicjatywach, których jestem współautorem, i za które zostałem nagrodzony, padło na to. Jeśli skupiamy się na takich akcentach, nie dziwmy się, że tak postrzegane są osoby nieheteroseksualne, że tak postrzegana jest edukacja, że tak postrzegane jest życie.

Bo liczy się sensacja, liczą się kliki.
Mnie już – po latach bycia ekspertem w Centrum Prasowym Uniwersytetu SWPS i udzieleniu ponad 600 wywiadów – absolutnie nic nie zdziwi. Podchodzę do tego na zasadzie "no okej, dobra, niech sobie popiszą”. Jestem takim śmieszkującym luzakiem, mam do siebie dystans i cieszę się, że ja na szczęście swoich kompetencji nie znalazłem w paczce czipsów.

No właśnie, zdziwiło mnie, że wszyscy pisali o nauczycielu-geju, a nikt nie podchwycił nauczyciela-geja-wierzącego. W końcu w swojej przemowie mówił pan o Bogu.
Ostatnio widziałem na jakimś marszu równości transparent "ciota, a też patriota". Pomyślałem sobie, no kurczę, jakie to ludziom muszą pękać schematy w głowach, że można być gejem i jednocześnie patriotą. Tak samo tutaj – można być gejem i wierzyć w Boga. Moi dziadkowie byli świadkami Jehowy, reszta rodziny to katolicy, ciocia jest zakonnicą w Jerozolimie. Wychowałem się w świecie, w którym pozorne sprzeczności wcale nimi nie były i nie są. Człowiek, który myśli dojrzale, wie że sprzeczności nie muszą się wykluczać, z reguły są tylko dopełniającymi się elementami.

Wydaje mi się, że wszystko opiera się na wartościach. Dla mnie liczy się jedna wartość: dobro. Cała reszta nie ma znaczenia.
Dokładnie! Przeczytałem kiedyś: jak można być posłusznym Bogu, którego istnienia pewni nie jesteśmy, a jednocześnie nie szanować bliźniego, którego istnienie jest pewne? O to właśnie chodzi. Człowiek istnieje na pewno, Bóg – nie wiemy. Dlatego bezwzględnie w pierwszej kolejności trzeba być dobrym dla człowieka. To jest proste jak drut.

Spodziewał się pan, że to akurat pan zostanie Nauczycielem Roku 2018?
Czy się spodziewałem? Powiem szczerze, że dostałem bardzo dużo słów, wyrazów przekonania, że inaczej nie może być, żebym tego nie wygrał. Jednak ja naprawdę jestem pokornym człowiekiem, dlatego podchodziłem do tego, rozumiejąc swoje zasługi, ale wiedząc też, że jest tam mnóstwo osób robiących fantastyczne rzeczy. Czułem, że ludzie we mnie wierzą, ale nie wiedziałem, jak to się skończy.

Jednak ucieszył się pan?
Tak, ucieszyłem. Bardzo wzruszyłem.

Było to widać w pana przemówieniu. Można było odczuć, że jest pan autentycznie wzruszony.
Byłem. Serio, mnie się to bardzo rzadko zdarza, bo jestem przyzwyczajony do takich przemów od wielu lat. Urodziłem się z talentem do przemawiania, to dla mnie tak naturalne, jak wchodzenie po schodach. Kiedy oglądałem przemawiającą Julianne Moore w filmie "Still Alice", pomyślałem „Boże, ona dostanie Oscara”, bo tak niesamowicie załamał jej się głos. Chyba czułem się w ten sam sposób – jak grana przez nią Alice. To były takie same, szczere emocje. Mówi się nawet, że gala z okazji wyboru Nauczyciela Roku jest taka "oscarowa".

Dlaczego?
Nie ma tutaj absolutnie żadnych przecieków. Ania Wojciechowska-Lorent, która jest pracownikiem "Głosu Nauczycielskiego", bierze na barki organizację konkursu, rozmowy z mediami, z kandydatami, ale nie uczestniczy w obradach jury, jest wyłączona z głosowania. Żeby było sprawiedliwie. Założony przez moich przyjaciół Komitet Wyboru Staronia na Nauczyciela Roku przyznał jej nagrodę – duży kamień z tabliczką z wygrawerowanym napisem "Kamień Filozoficzny dla Milczącej jak Głaz". Wszyscy to mówią – z niej nie da się nic wydusić (śmiech). Tak jest profesjonalna. Uważam, że Ania powinna dostać osobną nagrodę w postaci stażysty, który pomógłby jej w tej tytanicznej pracy.

Być może teraz, jako Nauczyciel Roku, może pan to załatwić?
Na pewno powinniśmy wystąpić z innymi Nauczycielami Roku, żeby Ania dostała jakąś pomoc. Z przeciążenia można się rozchorować i umrzeć, a martwy organizator to zły organizator.

A od jak dawna jest pan nauczycielem?
Uczę na umowie o pracę od 2010 roku, ale tak naprawdę nauczycielem jestem dłużej. Już w podstawówce czytałem podręcznik do fizyki i wyobrażałem sobie, jak uczę innych, czym jest energia...

Prawdziwy nauczyciel z pasją.
Zawsze się śmieję, że jako jedyne dziecko na osiedlu dostałem encyklopedię przed rowerem. Moi rodzice zawsze mnie wspierali. Już jako dziecko zadawałem mnóstwo pytań. Jechałem z ciocią w autobusie i potrafiłem na głos zapytać "Ciocia, a jak to jest ze słoniami, one też mają porodówkę?". Moi rodzice zobaczyli we mnie potencjał i kupowali mi kolorowe encyklopedie, które czytałem nawet w łóżku przed pójściem spać.

Czyli to ich zasługa?
Myślę, że tak. Ja i moje młodsze rodzeństwo, brat i siostra, doskonale się realizujemy w tym, co robimy. Mam poczucie, że nasi rodzice całe życie świetnie stymulowali i nadal świetne stymulują nasz rozwój. Nigdy nam nic nie narzucali, byli ideałami nauczycieli. Jak powiedziałem, do jakiego chcę iść liceum, przyznali, że myśleli, że pójdę do szkoły, którą oni skończyli. Jednak uszanowali mój wybór. Wyrażali emocje, ale nie mieli problemu z tym, żebym robił to, co chcę. Gdy w III klasie liceum powiedziałem tacie, że chcę być nauczycielem, odpowiedział, że naprawdę się cieszy, ale poradził, żebym się zastanowił, czy to na pewno oznacza pójście na studia nauczycielskie. Wytłumaczył mi, że nauczycielem będę mógł być zawsze, ale powinienem wybrać taki kierunek studiów i tak pokierować swoją karierą, żeby nie być skazanym tylko na pracę w oświacie.

Jakimi metodami przekonał pan do siebie uczniów?
Kiedyś byłem przekonany, że bycie nauczycielem to jest coś, co wiąże się z byciem showmanem. Pamiętam swoich nauczycieli z podstawówki, zwłaszcza wychowawcę Leszka Warzyńskiego. To on zapalił we mnie pasję do historii. Jednak dopiero później naprawdę zrozumiałem, że nie chodziło o to, że po prostu zaraził mnie pasją do historii, on ujął mnie swoją całością, kompletnością, spójnością. W V klasie dużo chorowałem, miałem fobię szkolną – miałem duże wymagania względem siebie, a dla kolegów byłem Przemkiem-kujonem. On mnie wsparł w niewyobrażalny sposób, stanął za mną murem. Wtedy zrozumiałem, że bycie wariatem edukacyjnym to tylko część całości.

Jeden z moich najlepszych wykładowców na studiach, dr Jacek Sobek, powiedział, że dobry nauczyciel musi łączyć trzy kompetencje: wiedzę, umiejętność przekazu i umiejętność bycia z ludźmi. To są trzy fundamentalne aspekty. Bo jeśli nie ma wiedzy, ale jest świetnym showmanem i świetnie pracuje z ludźmi, będzie lubiany, ale czegoś będzie brakowało. Jeśli zabraknie "showmeństwa", ludzie będą zasypiać. Jeśli będzie chłodny, choć będzie umiał przekazywać wiedzę, to też słabo.

Czy ma pan wrażenie, że inspiruje pan innych nauczycieli? Że w szkole przyglądają się temu, co pan robi i z tego czerpią?
Ja uczę w bardzo fajnej w szkole, w której jest niesamowite "nastawienie sieciowe". Dla przykładu. Od lat mamy bardzo wysokie wyniki na maturze z języka polskiego, jedne z najwyższych w kraju. Jedna z najlepszych nauczycielek, Lidka Dysarz, która niestety zmarła w tym roku, razem z innymi polonistami, z Pawłem Lęckim i z Danielem Misterkiem, stworzyli wspólny model. To znaczy: wspólnie układali pytania egzaminacyjne, testy, wspólnie sprawdzali prace. Już jak przyszedłem do szkoły, zobaczyłem, że właśnie o to chodzi: robienie czegoś wspólnie. Robimy różne rzeczy razem, w mojej szkole wszyscy się sobą inspirujemy.

Dokładnie to powiedział pan w czasie swojego wystąpienia.
Ja dokładnie tak czuję. Choć sam tego nie pamiętam (śmiech), jeden z moich absolwentów, Kacper Fułek, twierdzi, że kiedyś wspominałem na lekcji o instytucji tzw. street teachera. To osoba, którą spotkamy przypadkiem na ulicy, w pociągu, to może być dziecko, zwierzę – to ktoś, kto nas czegoś uczy. My się wszyscy od siebie uczymy, bo nikt nie ma dostępu do całej wiedzy.

A jak pan ocenia polski system edukacji? W końcu nie zawsze jest dobrze.
Co za eufemizm! System edukacji jest błędny. Narodził się na początku XIX wieku, w modelu pruskim. Ale tamta rzeczywistość już się skończyła. I po 1989 roku nikt, żaden minister edukacji, nie zrobił tego, co kluczowe. Oni zmieniają nazwy, zmieniają struktury. A nikt nie wywrócił systemu do góry nogami. Potrzeba długoletnich badań, żeby to zrobić. Wystarczy spojrzeć na Finów. Oni przyjrzeli się specyfice swojego kraju, zrobili porządne, podłużne badania. Stworzyli system, który uznawany jest za najlepszy na świecie. Nie chodzi o to, żeby go kopiować. Ale żeby stworzyć własny i żeby każdy kraj doszedł do systemu, który będzie najlepszy na świecie.

Czego brakuje polskiej szkole? Magii?
To na pewno! Tego by nie było, gdyby w poprzednich dekadach postawiono na rzetelną edukację. Być może wtedy nie mielibyśmy takich rządów, jakie mamy. A oto jest naturalna konsekwencja. Ale to nie jest tak, że system się nie zmienia. Dzięki grupom pasjonatów takich jak Superbelfrzy, a także ludziom, którzy działają w ciszy, system jest zmieniany oddolnie. Siła tych działań jest tak wielka, że jestem pewien, że w końcu przeleje czarę.

Proszę mi powiedzieć, prawie na koniec. Dlaczego Harry Potter? Skąd ta miłość i pomysł na wykorzystanie przygód Harry’ego w edukacji?
Świat dzięki Rowling dostał niesamowity prezent – mega popularną opowieść, której akcja dzieje się w szkole! Zacząłem wykorzystywać metafory z Harry’ego Pottera, bo okazało się, że mają niesamowity potencjał edukacyjny. W tym celu korzystam też z innych książek, z Tolkiena, mam nawet na przedramieniu tatuaż w języku elfickim. Ale najczęściej korzystam z Pottera, bo to jest historia o szkole. Nasz fakultet z filozofii na prośbę uczniów został przemieniony w Zakon Feniksa. Zacząłem nauczać na Snapchacie, a uczniowie wykorzystali grę słów i zaczęli mówić o lekcjach z profesorem Snapem. W swoim wystąpieniu wykorzystałem Insygnia Śmierci w innym kontekście niż wtedy, gdy mówiłem o nich na TEDxGdynia, ale ta przypowieść uczy nas jednej, najważniejszej rzeczy. Insygnia Śmierci pokazują, że największy w ludziach lęk to lęk przed śmiercią, ale najważniejsze jest to, że aby nad nią zapanować, trzeba się ich pozbyć. Prawdziwym panem śmierci jest ten, kto nie potrzebuje Insygniów, aby się przed nią ukryć, gdyż chodzi o to, aby ją zaakceptować.

14 października obchodziliśmy Dzień Edukacji Narodowej. Czego życzy pan sobie, swoim uczniom, ich rodzicom, innym nauczycielom?
Życzę tego, żeby się nie bać i żeby się nie poddawać. Żeby mieć świadomość, że system nam nie sprzyja, ale nie musi nam sprzyjać. Najważniejsze, że sprzyja nam drugi człowiek. Życzę jednak przekonania, że wszystko zaczyna się od nas samych. Jeśli będziemy mieć świadomość, że praca nad samym sobą to tylko i aż wszystko, co możemy zrobić, to będziemy na dobrej drodze. Nie przejmujmy się ministrami, reformami, deformami. My też jesteśmy przerażeni, co będzie, jak w przyszłym roku pojawi się w liceach podwójny rocznik, jasne, ale nie mamy na to wpływu. Wpływ mamy natomiast na to, co z tym zrobimy.

Żeby to było jasne: to nie chodzi o to, że system nie jest ważny. Jest – sprzyjający system, doceniający i dobrze wynagradzający nauczycieli i nie tylko, byłby czymś wspaniałym. Ale nie stworzymy go za pomocą zaklęć. Jeden ze stoików powiedział, że kluczowe jest to, aby zrozumieć, że są dwie grupy rzeczy: te pozostające w naszej mocy i te niepozostające w naszej mocy. Chodzi o to, żeby to sobie uświadomić i się nie przejmować, jeśli coś nie jest w naszej mocy. Żeby pracować nad tym, co możemy zrobić. Profesor Dumbledore mówił, że Voldemort nie zna najważniejszej siły – siły miłości. Nie poznał jej, przez co jej nie rozumie i w końcu przegra. Tak jak we Władcy Pierścieni – Sauron przegrał, bo myślał, że Drużyna Pierścienia będzie się posługiwać jego kryteriami. Dobro w końcu zwycięży. Bo zło nie rozumie dobra, nie jest w stanie wejść w jego sposób odbioru świata. Dlatego życzę nadziei i cierpliwości. Bo świat, jak mówił autor Dezyderaty, z całym swoim znojem, trudem i rozwianymi marzeniami wciąż jest piękny (uśmiech).

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (218)
Zobacz także