Klaudia Halejcio: Chciałabym mieć męża i dzieci
- Jestem zawziętą osobą i im bardziej coś mi nie wychodzi, tym bardziej staram się tego nauczyć - mówi Klaudia Halejcio. Śliczna, młoda, zdolna i uwielbiana przez telewidzów aktorka w prywatnej odsłonie.
30.01.2015 | aktual.: 03.02.2015 14:14
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Jestem zawziętą osobą i im bardziej coś mi nie wychodzi, tym bardziej staram się tego nauczyć - mówi Klaudia Halejcio. Śliczna, młoda, zdolna i uwielbiana przez telewidzów aktorka w prywatnej odsłonie.
- EksMagazyn: Pewnie słyszysz mnóstwo komplementów?
- Klaudia Halejcio: Jestem taką osobą, że każdy komplement bardzo mnie peszy. Mam taką reakcję obronną, że w pierwszym momencie czuję się niekomfortowo, mimo że każda kobieta tego oczekuje, uwielbia słyszeć miłe słowa i jest nimi podbudowana.
Rzeczywiście tak jest, że słyszę bardzo dużo ciepłych słów ze strony moich fanów. Są osoby, które piszą do mnie codziennie, dostaję przepiękne maile, które na pewno napędzają mnie do pracy. Najbardziej cieszy mnie, kiedy ktoś mówi o rzeczach zawodowych – że podobała mu się moja rola, albo ktoś mnie poznaje i jest mile zaskoczony tym, że jestem zupełnie inna od postaci, jakie gram.
- A jakie role najczęściej powierzają ci reżyserzy?
- Najczęściej takie, które są moim totalnym przeciwieństwem. Często gram czarne charaktery, pewne siebie dziewczyny, a tak na co dzień jestem – przynajmniej tak mówi moje otoczenie - ciepłą i wrażliwą osobą.
- Która z bohaterek była twoim największym przeciwieństwem, bohaterką, o której pomyślałaś: To zupełnie nie mój świat, nie mój sposób działania i myślenia?
- Andżelika ze „Złotopolskich” była wredną dziewczyną, ale w fazie młodzieńczego buntu. Monika, którą grałam w „To nie koniec świata”, przez wysokie oczekiwania ze strony swojego ojca, szefa wielkiej firmy, była zagubiona. W serialu była przedstawiona jako postać negatywna w stosunku do tej granej przez Krzysztofa Wieczorka.
Monika uwodziła go, manipulowana przez ojca, który na siłę chciał jej znaleźć dobrą partię. Ona trochę się zakochała, ale z drugiej strony – pod wpływem presji rodziciela, podejmowała takie kroki, na które normalnie by się nie zdecydowała. Ta postać była dosyć różnorodna i przyjemnie się ją grało: była fajną, wrażliwą osobą, która zostaje zaplątana w niefajną grę. Do tego dochodzi nieszczęśliwa miłość, bo Krystian był zakochany w kimś innym, a ona musiała na to patrzeć. Fajne było to, że mogłam grać dwie różne strony tej postaci.
- Kolejną postacią, w którą się wcielasz, a której widz może nie lubić, jest Marysia z serialu „Rezydencja”.
- Ta dziewczyna jest z kolei uwikłana z powodu bardzo zamożnej rodziny, gdzie przepych i snobistyczne środowisko wywierają na nią ogromną presję. Rodzice prowadzą interesy, mają dużo pracy, zapominają o córce, która pomimo tego, że ma wszystko, jest samotną i nieszczęśliwą osobą.
Podejmuje działania, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę, bo jest w tym wszystkim zagubiona i potrzebuje rodzinnego ciepła. To też było fajne, bo tę postać można było z kolejnymi odcinkami poznawać ją na nowo. Chyba takie postaci są najciekawsze do grania.
- Część bohaterek, o których rozmawiamy, nie mogła żyć własnym życiem, ani podejmować własnych wyborów, bo albo tkwiła w hermetycznej rzeczywistości albo była pod dużym wpływem innych osób. Czy jesteś osobą, która podejmuje swoje własne wybory?
- Jest to o tyle trudne, że zaczynałam, kiedy miałam cztery latka. Miejsce, w którym jestem, zawdzięczam moim rodzicom. To był pomysł mojej mamy, zaprowadziła mnie na pierwszy casting. Wtedy nie byłam za bardzo świadoma, w czym biorę udział. Dla mnie to była zabawa. Mama mnie ukierunkowała i za to jestem jej ogromnie wdzięczna, bo dzięki temu przeżywam naprawdę fantastyczne chwile, robię coś, co kocham i co jest moją pasją.
- Zrobiłaś coś na przekór rodzicom?
- Takim wyborem były moje studia. Naturalną koleją rzeczy w moim przypadku byłyby studia aktorskie, a ja tupnęłam nogą i powiedziałam, że szkoła na pewno tak, ale chciałabym jeszcze czegoś spróbować. Całe życie spędzałam na planie filmowym i kiedy stanęłam przed wyborem studiów, zdecydowałam się na psychologię.
- Interesowałaś się tym?
- Tak. Mechanizmy rządzące człowiekiem zawsze były dla mnie ciekawe, sporo czytałam na ten temat. Chciałam poznać nowych ludzi, z innego kręgu. Psychologia bardzo mnie zaciekawiła i teraz wiem, że to był dobry wybór. Wiedza zdobyta na studiach pomaga mi na planie. Kiedy dostaję scenariusz, inaczej patrzę na moją postać, mam większą fantazję w kreowaniu jej. Wiem, gdzie leży jej problem.
Często jest tak, że scenariusz jest tak nakreślony, że musimy sami wymyślić motywy postępowania granych przez nas bohaterów. Studia zdecydowanie ułatwiają mi spojrzeć na moje postaci i je analizować: dlaczego posługuje się takimi, a nie innymi emocjami, na jakim etapie życia jest. Dzięki studiom jestem bardziej świadomą aktorką.
- Musiałaś się szybko usamodzielnić?
- Cały okres mojego dzieciństwa był trudny, ponieważ ciężko pogodzić szkołę z planem filmowym, a ja często zjeżdżałam z jednego planu na drugi. Grałam w teatrze Grzegorza Jarzyny, jeździliśmy ze spektaklem po całym świecie. Miałam indywidualny tok nauczania, byłam cały czas z dala od rówieśników, głównie z dorosłymi.
W wieku 13 lat, kiedy poszłam do gimnazjum, okazało się, że dostałam rolę w serialu, który był kręcony we Wrocławiu. Drugą produkcję miałam w Warszawie, oprócz tego mnóstwo innych projektów. Trzeba to było pogodzić. To był bardzo intensywny okres.
Zawsze byłam córeczką tatusia, rozpieszczaną na każdym kroku i moja siostra śmiała się, że sama nie poradzę sobie w życiu. Moi rodzice byli przerażeni, gdy wysyłali mnie do Wrocławia.
Nikt nie mógł się mną zajmować, a wsadzenie trzynastoletniego dziecka w pociąg to była jednak duża odpowiedzialność. Starałam się zrobić wszystko, żeby zapewnić ich, że jestem odpowiedzialna, ale tak naprawdę wszystko spadło na mnie w jednej chwili. Dostałam przyspieszony kurs dorastania.
Takie prozaiczne rzeczy dla dziecka, jak zrobienie zakupów, prania, przemyślenie, co trzeba zrobić następnego dnia, przygotowanie się do pracy. A wcześniej rodzice spinali wszystkie moje zajęcia i pomagali mi się uczyć scenariusza. Nagle ich przy mnie nie było. Do tego ciągle musiałam nadrabiać zaległości w szkole. A kalendarz produkcji był taki, że dostawałam tydzień urlopu na zaliczenie semestru z jednego przedmiotu.
- Nie miałaś dosyć?
- Czasami wracałam późno w nocy z planu i łzy same leciały mi z oczu, że nie dam rady, że tego wszystkiego jest chyba za dużo. Doskwierał mi też brak rodziców, bo jestem z nimi bardzo zżyta. A przy tym wszystkim chciałam im pokazać, że świetnie sobie radzę. Wiedziałam, że jeśli oni zobaczą, że jest mi ciężko, mam chwile zwątpienia, bardzo szybko to utną.
- Dlaczego tak się poświęcałaś?
- Ponieważ praca na planie była dla mnie największą pasją, a każda produkcja była i jest jak nagroda. Mimo, że wiem, jak ciężka jest ta praca i że dużo więcej się ode mnie wymaga.
- Wiesz, że wiele osób uważa, że praca na planie serialu to jak nie praca? Taką aktorkę najpierw umalują, potem uczeszą, a ona musi tylko nauczyć się swojej kwestii. Spotyka na planie świetne osoby i jest zabawa.
- To jest faktycznie fantastyczna sprawa. Grupa ludzi, z którymi pracuję, to szalona ekipa, która ma takiego samego bzika, jak ja i faktycznie miło ich widzieć. Kiedy zaczynamy produkcję, oznacza to trzy miesiące pełnego zaangażowania. Często wstaję o czwartej rano, bo muszę gdzieś dojechać, śpię w samochodzie i jestem już zmęczona.
Kończę plan o godzinie 20, zanim wrócę do domu, jest 21, a trzeba jeszcze załatwić normalne rzeczy, wstawić rzeczy do pralki, zrobić sobie kolację, załatwić inne obowiązki i pomyśleć o zapełnieniu lodówki. I nagle okazuje się, że jest już północ, a jeszcze trzeba nauczyć się scen na następny dzień. Koniec końców zasypiam o 1 w nocy, a budzik jest nastawiony na 4 rano.
I trwa to trzy miesiące, w których mam wrażenie utraty kontaktu z rzeczywistością, nie rozmawiam ze znajomymi. Tylko moi rodzice dzwonią, czy wszystko w porządku i czy znajdę czas, by przyjechać na dobry obiad w niedzielę. My niestety nie mamy wolnych weekendów.
Są wolne dni, ale na przykład jeden w tygodniu, kiedy zastanawiam się, czy odespać te wszystkie pozostałe czy zabrać się za rzeczy, które trzeba pozałatwiać.
- Czy myślałaś o tym, żeby nadrobić zapracowane dzieciństwo i spełnić marzenia, na które wcześniej nie było czasu?
- Moim marzeniem są na pewno warsztaty aktorskie w Stanach Zjednoczonych. Chciałabym się rozwijać, co jest ważne w moim zawodzie. A miejscem, w którym chciałabym wypocząć i je poznać, jest Tajlandia, o której mówię co roku i co roku mi się to przesuwa.
Ostatnio miałam lecieć. Kiedy wszystko było już dopięte na ostatni guzik, dostałam propozycję udziału w „Tańcu z gwiazdami” i produkcji „To nie koniec świata.” A sezon tam trwa wtedy, kiedy akurat zaczynają się wszystkie ramówki.
- Dlaczego Tajlandia?
- Ponieważ moją kolejną pasją jest kuchnia, a tajska kuchnia jest dla mnie niesamowicie ciekawa. Chciałabym się czegoś nauczyć i zapisać na kurs kulinarny na miejscu. Ale cóż, takie są plusy i minusy wolnego zawodu.
- Lubisz życie w biegu?
- Tak, ja to kocham. Im więcej mam rzeczy do zrobienia, tym bardziej czuję, że żyję. Byłam bardzo energicznym, szalonym dzieckiem. Uwielbiałam być w centrum uwagi, np. jak coś śpiewałam. Mama doszła więc do wniosku, że trzeba mi znaleźć zajęcie, które pozwoli mnie trochę okiełznać.
Trafiła w dziesiątkę, mimo że wcześniej były po drodze różne rzeczy: szkoła baletowa, jazda figurowa na łyżwach, pływanie synchroniczne. Moja mama tak planowała kalendarz, żeby wybić mi z głowy wszystkie głupoty.
- Widziałam twoje zdjęcia i co tu dużo mówić, widać, że nie leżysz na kanapie. Masz niezły sześciopak na brzuchu. Zawsze dużo ćwiczyłaś czy to efekt udziału w „Tańcu z gwiazdami”?
- Zawsze byłam osobą, która lubi sport, startowałam w różnych zawodach. Na pewno po programie poczułam, że potrzebuję tego ruchu jeszcze więcej. Taniec stał się moją pasją.
„Taniec z gwiazdami” był jedną z ciekawszych przygód w moim życiu. To były cztery miesiące niezłego wycisku i ogromny stres, czy zdążę nauczyć się choreografii. Cieszę się, że trafiłam na takiego trenera, jak Tomek Barański. Oprócz tego, że był katem i perfekcjonistą, miał w sobie dużo ciepła.
Bardzo się przykładał do treningów. Chciałabym to jeszcze raz powtórzyć i myślę, że jak pojawi się następna edycja, to będę na nią patrzeć z łezką w oku: „Też bym chciała to przeżywać".
Cieszę się z udziału w programie, bo była to jedyna okazja, żeby ludzie mogli mnie poznać od prywatnej strony. Nie musiałam grać, po prostu byłam sobą.
- Lubisz wyzwania?
- Tak. Jestem zawziętą osobą i im bardziej mi coś nie wychodzi, tym bardziej staram się tego nauczyć. Jak coś mi nie wychodziło na treningach, mówiłam: „Tomek daj mi chwilę. Ja wskoczę, przeskoczę, ale poradzę sobie z tym”.
- Czujesz się osobą dorosłą?
- Zawsze miałam poczucie, że jestem trochę dalej niż moi rówieśnicy, pewne rzeczy spadły na mnie wcześniej i zawsze łatwiej było mi dogadać się z dorosłymi. Natomiast będę mieć w sobie takie poczucie, że jestem dzieckiem, rodzice będą dla mnie ważni i pomogą, jeśli coś się wydarzy.
I choć chcę podejmować własne decyzje, to jednak czuję, że jest ktoś, kto nade mną czuwa i pomoże mi, jeśli moje wybory okażą się niewłaściwe. Lubię iść swoją drogą, a to chyba wynika z pewnej dojrzałości, więc czuję się raczej świadomą i dojrzałą osobą.
- Jesteś poukładana czy raczej jesteś typem szalonej artystki, za którą ktoś musi pilnować kalendarza?
- Jestem bardzo uporządkowana, ale tylko z tego względu, że jestem szaloną duszą, która ma milion pomysłów na minutę i gdyby nie pomoc agenta, czasami rodziców, kalendarza i takiej motywacji, żeby znaleźć w sobie dyscyplinę, to byłoby ciężko.
- Jaka jest twoja wada, która czasami okazuje się ogromną zaletą?
- Chyba to moje pozytywne zakręcenie. Zapominam o różnych rzeczach, ale z drugiej strony daje mi to pewną spontaniczność. Mam taką dziwną cechę, że jestem bałaganiarą, wszystko rozrzucam, ale potem kocham to sprzątać.
- Chaotyczna pedantka?
- Tak! Potrafię wyrzucić pół szafy na łóżko wybierając rzeczy na imprezę, a potem cieszę się z tego, że muszę to wszystko poukładać. Uwielbiam wszystkie domowe obowiązki. Doskonale wiem, co gdzie stoi, ale nie mam problemu z tym, żeby to wszystko w jednej chwili rozwalić.
- Jaka kobieta jest dla ciebie wzorem kobiecości?
- Magdalena Cielecka. Gra niesamowite role, jest przepiękną kobietą, bardzo zdolną aktorką, która była dla mnie zawsze inspiracją. Grałam z nią w teatrze i oglądanie tego, w jaki sposób pracuje, było dla mnie wspaniałym warsztatem. Mimo, że byłam dzieckiem, to była to dla mnie ogromna szkoła.
- A jaki jest twój ideał mężczyzny?
- To bardzo trudne pytanie, ponieważ każda kobieta ma swój ideał, ale w moim przypadku zawsze było tak, że jeśli podobali mi się bruneci, to trafiałam na blondynów. Najważniejszą dla mnie cechą u mężczyzny jest to, żeby mnie inspirował, miał swoje pasje, żeby nakręcał mnie do działania.
Jestem bardzo rodzinną osobą, tak zostałam wychowana. Nasz dom był zawsze otwarty dla znajomych, pełen ludzi, więc mój partner też musi być rodzinny. Na pewno chciałabym mieć męża, dzieci, stabilność, więc takie same wartości muszą być ważne dla niego. Aczkolwiek z pewną dozą szaleństwa, bo ja też jestem taką trochę szaloną duszą.
www.eksmagazyn.pl/Rozmawiała: Joanna Jałowiec