Blisko ludziKlaudia nie pisze, że "jej stan jest krytyczny", tylko że chce jej się od tego wszystkiego rzygać

Klaudia nie pisze, że "jej stan jest krytyczny", tylko że chce jej się od tego wszystkiego rzygać

- Jeden napisze "o, fajnie, że coś robi", a drugi "ty głupia ku.wo, niech cię ktoś wy.ucha, to ci ta depresja przejdzie". Czasami to bardzo boli. Ale przez to, że ja się dam ocenić, ktoś inny będzie miał łatwiej. Sama się wystawiłam na stos, więc muszę trochę się sparzyć - mówi 24-letnia Klaudia Miłoszewska, która stworzyła w sieci miejsce łączące osoby chore na depresję.

Klaudia nie pisze, że "jej stan jest krytyczny", tylko że chce jej się od tego wszystkiego rzygać
Źródło zdjęć: © Instagram.com/selfie_sadness
Katarzyna Chudzik

Klaudia Miłoszewska choruje na depresję od 9 lat, choć "nie wygląda" i w dodatku ciągle żartuje. Depresja nie ma bowiem twarzy ani charakteru, choć wielu tak się właśnie wydaje. "Mam coraz większy brzuszek, ale nie umiem zrezygnować z lodów przed 22. A majonez i chipsy to według mnie niesamowite wynalazki. Wszystko sklejone sierścią Wafla - jak przystało na typową matkę psa. W dalszym ciągu przeżywam ostatnie wydarzenia i słowa, które padły w moim kierunku, dlatego pozwalam sobie na leżenie i oglądanie najlepszego serialu, czyli "Na Wspólnej" – pisze na Instagramie Klaudia.

O swojej chorobie mówi żartobliwie, bez nadęcia i patosu, niektórym może się wydawać, że w sposób wręcz błahy. Ilustruje posty własnymi selfie i nie stara się być anonimowa, choć ma świadomość stygmatyzacji osób zaburzonych psychicznie. Na swoim instagramowym profilu Selfie Sadness stworzyła wspierającą się społeczność dziewczyn w depresji. Miejsce, które daje możliwość do tego, żeby napisać chociaż komentarz: "jest mi źle", "rozumiem cię", "dziękuję, że to napisałaś, bo ja mam tak samo".

Kiedy z nią rozmawiam, standardowo pytam o autoryzację. Odmawia, twierdząc, że "nikt jej nie upokorzy bardziej niż ona sama". Wie, że pod naszą rozmową może pojawić się hejt, ale świadomie wybrała ścieżkę, na której daje się oceniać. - Jeden komentarz może brzmieć "o, fajnie, że coś robi", a drugi "ty głupia ku.wo, niech cię ktoś wy.ucha, to ci przejdzie". Czasami to bardzo boli, przeżywam to. Ale przez to, że ja się dam ocenić, ktoś inny będzie miał łatwiej, bo za 10 lat, ta ocena będzie łagodniejsza. Może ja zbiorę te komentarze w powieść, a ktoś, kto ją przeczyta, inaczej wychowa swoje dzieci. Sama się wystawiłam na stos, więc muszę trochę się sparzyć – tłumaczy Klaudia.

Katarzyna Chudzik, Wirtualna Polska: Twój profil na Instagramie jest odtrutką na presję bycia superfit-artystką-intelektualistką, której wszędzie pełno. Piszesz otwarcie nie tylko o smutku, ale również o tym, że oglądasz telenowelę i jesz chipsy na kanapie. Ludzie się do takich rzeczy nie przyznają.

Klaudia Miłoszewska: Piszę jak jest. Ja naprawdę oglądam "Na Wspólnej" i jem chipsy albo ciastka w kosmicznych ilościach. Mogę sobie być super intelektualistką, mogę pracować w agencji reklamowej, mogę zarabiać kupę sosu, być piękna i wspaniała, ale z drugiej strony zawsze przychodzi dzień, w którym muszę się najeść i zwymiotować po tym jedzeniu. Muszę pooglądać seriale. Wiem, że każdy tak ma, to jest odskocznia. Więc po co mam udawać, że mam kij w tyłku, skoro go nie mam?

Ludzie nie chcą się przyznawać, że robią kupę, że jedzą w nocy, że nic im się nie chce, że śmierdzą, bo się nie umyli, że wyciskają sobie pryszcze. A ja chcę, żeby się do tego przyznawali.

To podejście jest kwestią akceptacji samej siebie i przebytej terapii?

Zawsze byłam na przekór i denerwowało mnie nadęcie, bo tak nie wygląda prawda. Nigdy nie wierzyłam w nieszczerość. Cenię sobie bliskość naturze, a jak chorujesz na depresję, to często masz naturalistyczne stany. Nie myjesz się, nie załatwiasz, nie jesz. To, co jest bardzo blisko ciebie, jest łatwo oswajalne. Poza tym nienawidzę zasad i struktur, wkurzają mnie i dlatego miewam problemy, bo nie potrafię się dostosować do różnych sytuacji. W sieci mam miejsce, gdzie mogę być poza schematami, więc oddaję się temu całkowicie. Pokazuję, jaka jestem.

Dlaczego posty o depresji ilustrujesz zawsze własną twarzą?

Selfie jest znaczące w popkulturze. Jest jednocześnie najbardziej i najmniej prawdziwe. Jestem najbardziej prawdziwa, bo mówię o czymś ważnym i ilustruję to swoją twarzą, opisuję to jako własne doświadczenie. A jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że to jest największe kłamstwo, jakie istnieje, bo nie wszystko, co napiszę, musi być prawdą. I nie wszystko, co napiszę, może być odbierane jako prawda.

Czyli w tym, co piszesz, jest trochę kreacji?

To jest zawsze prawda. Ale jeżeli miałabym z tego powodu nieprzyjemności w pracy, to mogę powiedzieć, że to jest moja internetowa kreacja. To mógłby być swojego rodzaju performance, dlatego jestem w bardzo bezpiecznym położeniu. Ale póki co, nie miałam takiej sytuacji, nie chciałabym się w ten sposób tłumaczyć. Staram się dążyć do prawdy, ale zawsze jest to jakieś koło ratunkowe. Poza tym wydaje mi się, że nie każdy bierze moje słowa i posty na poważnie.

*Bo piszesz to bardzo lekkim językiem. Dla niektórych pewnie zbyt lekkim jak na kwestie, które poruszasz. Jakbyś dobrze się bawiła, pisząc o depresji z kieliszkiem prosecco w dłoni… *
Spodziewam się, że to może być tak odebrane. Ale ja w życiu też jestem prostolinijna. Nie chodzi o bagatelizowanie problemu, tylko o to, żeby ta informacja była łatwo przyswajalna. Jeżeli zacznę mówić, że "mój stan jest krytyczny", to ktoś nie będzie sobie tego umiał zobrazować tak, jak wtedy, kiedy napiszę, że "nie mogę wstać z łóżka, mam dość, wku.wia mnie wszystko i chce mi się rzygać". Jestem fanką naturalizmu i bliskości doświadczenia w języku.

I braku patosu.
Tak, to mnie obrzydza. Depresja to trudny temat, ale leczę się na nią od 9 lat. Nie mogłabym przez te lata myśleć o depresji cały czas w tym samym tonie, nie nabrać do tego dystansu. Używanie takiego języka pozwala mi odetchnąć. Wierzę, że o każdym problemie da się opowiedzieć z dystansem. Chcę pokazać, że z tym da się żyć i można się przy okazji śmiać.

Poznałam już kilka chorujących na depresję osób, które śmieją się i rozweselają innych cały czas. Ludzie im mówią "przecież nie wyglądasz, jakbyś miał depresję. Nie leżysz w łóżku i myjesz się codziennie!"

Dokładnie, dużo dziewczyn mi pisze o takim doświadczeniu. "Przecież nie wyglądasz" to bzdurne sformułowanie, ja też nie wyglądam! W mojej pracy nikt by nie powiedział, że "wyglądam", póki nie powiem na balkonie, że choruję. Są momenty, w których czuję się fatalnie, nie mam siły oddychać. Jestem w stanie o tym opowiedzieć, kiedy mam już dobry humor. Bo chcę pokazywać, że czasem jest dobrze – biorę leki, dbam o siebie, badam się regularnie. Choroba nie zawsze jest w najwyższym stadium. To tak jak z nowotworem, który też wymaga leczenia. Leczysz się cały czas i nie zawsze jesteś osowiała, tak jak kiedy masz raka, to nie zawsze wypadają ci włosy. Czasami czujesz się dobrze, a czasami czujesz się jak gó.no.

Wiele osób powiedziałoby, że w takim razie to żadna depresja. Co najwyżej chandra, spadek nastroju. Każdy ma przecież czasem gorszy moment… Jak to w takim razie odróżnić, skoro nawet w depresji ma się lepsze chwile?

Jak jest ci źle, bo masz gorszy czas, to mimo wszystko chcesz żyć. Szukasz jakiegoś rozwiązania, choćby było to krótkotrwałe: upiję się, najem, wyjdę na imprezę. Jesteś w stanie się do czegoś zmusić. A jak masz depresję, to jedyne, o czym marzysz jest to, żeby zasnąć i się nie obudzić. Albo umrzeć. Nie masz siły nawet odebrać telefonu. Jeżeli ktoś ma poczucie, że dalej nic, tylko tragedia, która wydarza się tu i teraz, to warto iść do lekarza.

A ludzie sugerują, żeby osoba w depresji poszła na spacer, znalazła pasję i nie wmawiała sobie chorób. To bardzo smutne, choć często nie wynika ze złej woli.

Za pomocą swojej internetowej aktywności chcesz trafić do osób, które chorują, czy do ich bliskich?

Do każdego, kto chciałby dowiedzieć się czegokolwiek na temat depresji. Nieważne, kto trafi na ten profil, może zawsze do mnie napisać. I ja zawsze napiszę, co myślę, co czuję, co może potencjalnie pomóc. Po tych 9 latach już czuję się trochę mocniejsza, wiem, jak sobie radzić, mam dobrze dobrane leki i każdy mój gorszy stan jest przepracowywany. Dlatego jestem w stanie powiedzieć osobie na początku tej drogi, co może zrobić dalej, żeby poczuć się lepiej.

9 lat to szmat czasu. To jest choroba, z której nigdy nie da się wyleczyć do końca?
Prawda jest niestety taka, że ja nigdy nie dociągnęłam leczenia do końca, więc mój lekarz nie mógł stwierdzić, czy ja choruję "na zawsze". Jak czuję się dobrze, to wydaje mi się, że nie muszę się już niczym przejmować, że mogę odstawić leki i zacząć znowu imprezować. Mieszkałam pół roku w Berlinie, więc po miesiącu odstawiłam leki, poszłam się bawić na całego. A po 4 miesiącach obudziłam się z narkotycznego snu i okazało się, że byłam w fatalnym, tragicznym stanie. I za każdym razem tak było.

To jest choroba przewlekła, zawsze może się znowu pojawić. Ale wierzę w to, że jeśli bierzesz leki systematycznie i chodzisz na terapię, to uczysz się schematów działania, które pozwalają sobie radzić z określonymi stanami. I nie chcę powiedzieć, że nie da się z tego wyleczyć, bo jak to powiem, to sama w to uwierzę i na pewno nie będzie mi od tego lepiej.

Uważasz, że w dalszym ciągu osoby, które cierpią na zaburzenia psychiczne, są stygmatyzowane?
Tak, to jest mój chleb powszedni. Ludzie myślą, że skoro masz depresję, to znaczy, że nie można na tobie polegać. Że zawalisz, nie można ci powierzyć jakiegoś zadania, nie można ci ufać. Jedni uważają, że "sobie wymyślasz", drudzy - że jesteś już totalnym wariatem, który wyrywa włosy innym i powinien trafić do szpitala psychiatrycznego. A taki stereotypowy wariat nie jest osobą, którą chcesz być. I wiesz, że nim nie jesteś, jesteś dalej sobą. Ludzie myślą, że choroba zmienia całą osobowość, ale przecież jak chorujesz na wątrobę, to nie zmienia się twoja osobowość. Tak samo jest z depresją. Ludzie tego nie dostrzegają.

Mówisz teraz o dalekich znajomych, czy o najbliższych?

Moja najbliższa rodzina miała mnie za symulantkę przez dłuższy czas - dopóki nie okazało się, że jestem bardzo chora i wymagam hospitalizacji, to moja mama w to nie wierzyła. Mówiła, żebym "wzięła się w garść". Wiedziała, że muszę brać leki, ale i tak mówiła "nie przesadzaj", "przestań płakać", "nie krzywdź mnie swoją chorobą". Teraz moja mama dużo bardziej mnie rozumie, ale to też zasługa tego, że przepracowałyśmy to przez wiele lat.

Przez zaburzenia nie bardzo się zbliżam teraz do ludzi, żeby nikogo nie skrzywdzić, nie zawieść. Wolę dmuchać na zimne.

Nie uważasz, że odsuwając się od ludzi, krzywdzisz samą siebie?

Oczywiście, że tak. Ale jestem na etapie, na którym mam partnera i kilka bardzo bliskich osób, które mam od lat. Nie chcę wchodzić w nowe przyjaźnie dlatego, że to jest trudne emocjonalnie dla mnie, a ja muszę się wystrzegać gwałtownych emocji. To rodzaj terapii: jak poczuję się lepiej, będę wiedzieć, że teraz mogę podchodzić bardziej euforycznie i skrajnie do różnych rzeczy, będę się zbliżać do ludzi. Teraz to dla mnie niebezpieczne.

Ale wciąż walczysz.

Tak. I chcę też zaapelować, żeby zawsze słuchać siebie i nie olewać swojego smutku. Zawsze lepiej z lekarzem pogadać niż nie pogadać, a olewanie tego tematu zawsze źle się kończy.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (236)