#KobietyNieZnająGranic: w Chinach zawsze będę obcokrajowcem
Marta Kucmierz wyjechała z Sosnowca i zamieszkała w Szanghaju. Polka pracuje w fabryce lokomotyw. Jest tu pierwszym obcokrajowcem w ponad 100-letniej historii firmy. Jak żyje się w kraju, gdzie na jedną kobietę przypada 20 mężczyzn?
14.03.2017 | aktual.: 14.03.2017 12:34
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Światowy średni współczynnik urodzeń mężczyzn do kobiet to 107:100, w Chinach 120:100, co oznacza, że jest znacznie więcej mężczyzn, szczególnie w rejonach wiejskich. Dlatego też panowie, żeby znaleźć partnerkę, muszą się bardzo starać i wyróżniać. Najlepiej majątkiem – opowiada Marta Kucmierz, Polka mieszkająca od 8 lat w Szanghaju. - Przestronne mieszkanie, dobry samochód. Ukochanej dobrze kupić Iphone’a albo torebkę rodem z paryskiego wybiegu. Bez tego ciężko biedakowi będzie znaleźć partnerkę, szczególnie w Szanghaju. A założenie rodziny jest jedną z najważniejszych spraw w życiu młodego Chińczyka. Swoje robi też presja rodzinna.
Do 2020 roku w Chinach brakować może żon dla 24 milionów kawalerów. Od 1977 roku panuje tam polityka jednego dziecka, a według tradycji preferowani są potomkowie płci męskiej. To sprawia, że żeńskie płody poddaje się aborcji, a małe dziewczynki zaniedbuje, ponieważ rodzice po prostu nie chcą mieć córek. Wydaje się, że to kobiety stanowią większą wartość na rynku matrymonialnym. Kawalerowie leczą depresję, singielki nazywa się „resztkami”. Chiny to kraj pełen absurdów. Jak odnajduje się w nim Polka z Sosnowca?
Skąd laowai zna ich język?
W metrze mówią o niej najczęściej laowai, czyli obcokrajowiec. Tacy jak Marta nie muszą robić wiele, by się wyróżniać z tłumu. - Starsi zawsze podpytują, skąd jestem, ile lat mieszkam już w Chinach, nawet czy mam partnera. Znajomość chińskiego budzi podziw. Czasem od razu zaczynają rozmowę po angielsku. No bo skąd laowai miałby znać ich język – opowiada.
Przygodę z Chinami zaczęła od studiowania języka. Jak przyznaje, z tym chińskim to był przypadek. Angielski już znała, nie za bardzo wiedziała, co chciałaby studiować, więc padło na sinologię. W 2005 roku zostawiła za sobą rodzinny Sosnowiec i wybrała się na Uniwersytet Nottingham w Anglii, gdzie uczyła się chińskiego i rosyjskiego.
- Podczas studiów wyjechałam do Rosji i Chin, by zobaczyć, jak się tam żyje. W Chinach zostałam o rok dłużej, ponieważ dostałam stypendium od rządu chińskiego. Wtedy podjęłam decyzję, by wrócić tam w przyszłości, by się tego języka dobrze nauczyć – wspomina Marta.
Wróciła w 2010 roku - na studia magisterskie z tłumaczenia angielsko-chińskiego. Na miejscu wszystko organizowała sobie sama. Na uczelni nikt nie miał zwyczaju odpowiadać na maile, tym bardziej po angielsku. Dodzwonić też się nie było łatwo. Niewielu obcokrajowców zgłaszało się na uniwersytet. – Niecodziennie rodzice słyszą, że ich córka wyjeżdża z kraju na drugi koniec świata. Jak zareagowali? – pytam. - Przyjęli to dobrze, choć pewnie nie spodziewali się wtedy, że tak długo zostanę – przyznaje.
Marta żyje tu już 8 lat. Pierwsze dwa lata w Chinach wypełniło jej studiowanie. Pracowała też podczas targów Expo w polskim pawilonie. Niedługo później zajęła się tłumaczeniami. Zleceń nie brakowało. Do Chin cały czas przyjeżdżają delegacje z Polski, a Polaków mówiących po chińsku jest jak na lekarstwo. - Te zlecenia pojawiają się do dziś, praktycznie co tydzień – mówi Marta.
Od dwóch lat pracuje w firmie CRRC, w fabryce, która specjalizuje się w produkowaniu lokomotyw. - Produkujemy także szybkie pociągi, które są wszechobecne i zmieniły życie Chińczyków dostarczając wygodny, szybki i bardzo niezawodny transport, czego np. nie można powiedzieć o samolotach. Jest to firma centralnie zarządzana przez rząd chiński, więc bardzo różni się od dwóch poprzednich, średnich prywatnych firm, dla których pracowałam – opowiada Marta. - Jestem tu jedynym i pierwszym w 119-letniej historii firmy obcokrajowcem. Praca polega głównie na kontakcie z potencjalnymi odbiorcami naszych pociągów, tłumaczeniu pisemnym i ustnym oraz wszelkich innych zajęciach biurowych. Mówię w czterech językach obcych, więc zostałam zatrudniona do rozwijania rynków zagranicznych. Sprzedaż lokomotyw jest dość dużym wyzwaniem i często zależnym od wielu czynników, m.in. politycznych, finansowych, technologicznych, na które ja nie mam wpływu. Pertraktacje nad jednym projektem mogą trwać latami. Rozmowa nad projektem z Rosjanami trwa już 1,5 roku i dopiero od niedawna widać postępy – dodaje.
Współpraca z Chińczykami łatwa nie jest. To zupełnie inna mentalność, inne są też oczekiwania co do samej pracy. - Będzie się to różniło w zależności od tego, czy pracuje się w prywatnej firmie czy w dużej, międzynarodowej korporacji. U mnie w pracy Chińczycy są bardzo skrupulatni i pomocni. Niestety nie lubią dzielić się wiedzą. Brakuje mi tu pracy zespołowej, wymiany pomysłów. Każdy pracownik czeka tylko na zadania od lidera. A ja lubię być aktywna – mówi Marta.
Tam, gdzie suszą się kalesony
Marta mieszkała już 5 miesięcy w Ningbo, rok w Harbinie na północy Chin (co ciekawe, miasto założyli przed laty Polacy), 2 lata spędziła w Changzhou, teraz mieszka w Szanghaju. Miasto różni się od innych. Tętni życiem, to wielokulturowa mieszanka.
- W Szanghaju życie jest bardzo szybkie i chaotyczne. Ciekawe i zarazem frustrujące. Szybkie, ponieważ to duże miasto. Statystyki mówią o 15 do 25 mln mieszkańców i każdemu się zawsze spieszy. Chińczycy są dość niecierpliwi i nie lubią czekać na zielone światła, więc wchodzą na ulice często na czerwonym świetle. Z wstydem przyznam, że czasem sama to robię – opowiada. Wszystko zmienia się w szalonym tempie. - Nieraz zdarzyło mi się przechodzić obok jednego miejsca, gdzie rano jeszcze nie było nic lub zaczynały się prace konstrukcyjne, a po południu był już tam kiosk z napojami lub chińskim fast foodem. Ne byłam w jednej dzielnicy przez kilka miesięcy, a tam zdążyli już wybudować kilka restauracji. Jeżeli coś jest nieopłacalne, to biznes szybko się zamyka i natychmiast otwiera nowy. Pokazuje to niesamowitą dynamiczność i adaptacje rynku do potrzeb konsumenta - dodaje.
Chiny są pełne kontrastów. - Weź aparat, zrób zdjęcie, a w tym samym kadrze znajdzie się stary, rozpadający się budynek, przed którym na słupach suszą się znoszone kalesony i staniki, ale też najnowocześniejsze wieżowce. Wszystko zależy od dzielnicy, ale mieszkając ponad 8 lat w Chinach, zauważyłam, że coraz mniej jest starych, biednych dzielnic. Są zastępowane nowoczesnymi blokowiskami – mówi.
A dlaczego życie w Szanghaju potrafi być frustrujące? - Bo tak czuje się, gdy ze względu na wysokie zanieczyszczenie nie mogę zająć się sportem. W weekendy zazwyczaj jeżdżę na rowerze z dość liczną międzynarodową grupą rowerzystów i naszym głównym wyznacznikiem wyjazdu jest tzw. AQI, czyli Air Quality Index (indeks jakości powietrza). Jest on właściwie ważniejszym wyznacznikiem niż pogoda, więc wstając o 4:50 rano najpierw sprawdzam aplikacje AQI, by zdecydować, czy bezpiecznie jest jechać czy nie. Próbujemy sobie z tym radzić, kupując specjalne kosztowne maski, które nie chronią nas w pełni i są niewygodne w użyciu. Czasem myślę, jak przyjemnie byłoby wyjść na rower w kraju, gdzie nie muszę brać ze sobą wszędzie maski – opowiada Marta.
Plusy z bycia emigrantką w Szanghaju? – Jest kilka przywilejów. Dla przykładu: za brak wydrukowanego biletu na pociąg kontroler przymknie oko, bo najczęściej nie chce mu się męczyć z obcokrajowcem, który pewnie nie zna języka – śmieje się Marta.
Biało-czerwoni w krainie smoków
Oficjalnie w Chinach nie istnieje Polonia w takiej formie, jaką znamy choćby z Anglii czy Norwegii. Polska ambasada w Pekinie zaznacza, że nie działa tu żadna polska organizacja, choć Polacy „starają się spotykać cyklicznie, raz w miesiącu, w różnych miejscach Pekinu, w tym także na terenie Domu Społecznego Ambasady”.
Najbardziej „polskim” akcentem w Chinach jest wspomniany już wcześniej Harbin. Miasto założył w 1898 roku inżynier Adam Szydłowski, kiedy budowano Kolej Wschodnioindyjską. Z czasem do miasta przybyli inni Polacy. Gdy społeczność polska sięgała już 7 tys. osób, 10 września 1907 r. powołano do życia pierwsze stowarzyszenie, nazwane Gospodą Polską. W ślad za nim poszedł pierwszy polski kościół św. Stanisława - dziś pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusa - który powstał już w 1909 r., a następnie być może najważniejsza placówka, czyli gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza.
Po II wojnie światowej w Harbinie zostało już tylko ok. 1500 Polaków. Wcześniej większość z nich wyjechała do Europy i na Bliski Wschód, w tym do polskiej armii. W pierwszej połowie lat 60., przed „rewolucją kulturalną” zamieszkiwało jeszcze w Harbinie 30 Polaków. Rewolucja zmiotła zarówno ich, jak też polski kościół - odrestaurowany w 2004 r. jako katedra - natomiast drugi z nich, drewniany pod wezwaniem św. Jozafata, został spalony. Polskie gimnazjum zamieniono w dom mieszkalny (istniejący do dziś). Ostatni Harbińczyk, urodzony w tym mieście w 1916 r. Edward Stokalski, trzymający tamtejsze - jak sam mówił - "światło polskości", opuścił Harbin w 1993 r., a w rok później zmarł już w Polsce.
Dziś w Harbinie nie ma Polaków. Są za to w miastach takich jak Pekin, Szanghaj, Guangzhou, Shenzhen i Hong Kong. Według różnych raportów mieszka tu mniej więcej 500 Polaków. To głównie kadra kierownicza, pracownicy wysyłani na kontrakty przez korporację, a także studenci. Podstawą prawną pobytu tych osób jest „residence permit" i odnawiane regularnie wizy chińskie (jedynie kilkanaście osób posiada roczne prawo pobytu). Miejscowe uregulowania prawne nie umożliwiają cudzoziemcom osiedlania się na stałe w Chinach.
- Znam wielu Polaków mieszkających tutaj. Mamy swoje grupy na portalach społecznościowych. Od kilku lat spotykamy się regularnie w barze w drugi piątek każdego miesiąca. Grono jest małe, ale wszyscy się wspierają i chętnie udzielają rad dotyczących życia tutaj – opowiada Marta. - Pobyt w Chinach na pewno mnie zmienił. Spędziłam tutaj większą część dorosłego życia. Chiny bardzo się zmieniły przez te lata i cały czas się rozwijają. Ciekawie jest być częścią tego. Chiny dały mi możliwość rozwijania się, poznania zupełnie innych ludzi. Teraz wiem, że na pewno nie zginę w świecie. Pobyt tu, ale też ogromna odległość od rodzinnego domu, wypracował mój charakter. Od dwóch lat mieszkam sama w regionie, gdzie nie ma drugiego obcokrajowca. Na szczęście mam kilku wspaniałych znajomych w Szanghaju. Są dla mnie jak rodzina – mówi.
Marta czuje się tu jak ryba w wodzie. Pracuje, świetnie radzi sobie w firmie z własnymi tradycjami, od pół roku trenuje triathlon i bierze udział w różnych zawodach dla biegaczy.
– Wracasz do Polski? – pytam. – Tak, na pewno! Czy zostanę w Chinach, a na razie nie planuję wyjazdu, czy wyjadę stąd, to na pewno będę związana z tym miejscem już na zawsze.
_Więcej materiałów z cyklu #KobietyNieZnająGranic znajdziesz TUTAJ.