Blisko ludzi#KobietyNieZnająGranic: w Argentynie walczę ze stereotypem maczo

#KobietyNieZnająGranic: w Argentynie walczę ze stereotypem maczo

#KobietyNieZnająGranic: w Argentynie walczę ze stereotypem maczo
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Magdalena Drozdek
17.02.2017 09:03, aktualizacja: 06.03.2017 13:34

Na pierwszym miejscu listy „najbardziej tęsknię za” stawia rodzinę. Zaraz potem jest jedzenie. Bo w Argentynie nie znajdzie się ani ogórków kiszonych, ani kapusty kiszonej. Nie mówiąc już o piernikach. Patrycja przyjechała tu 8 lat temu. Miała zostać na miesiąc, może dwa. Pierwszego dnia się zakochała. I wpadła po uszy.

- Tęsknię za jedzeniem. Naprawdę. Tu polskich dań nie mogę robić, bo brakuje składników. Ogórków kiszonych w Argentynie nie znajdziesz. Rok temu w listopadzie byłam w Nowym Jorku. Poszłam do polskiego sklepu i kupiłam sobie wiadro ogórków kiszonych na zupę. Potem w 35-stopniowym upale gotowałam ogórkową - opowiada Patrycja Honkisz, dla której Argentyna stała się nowym domem 8 lat temu.

Argentyna słynie z wyśmienitej kuchni - pełnej przypraw, różnych aromatów. Asado to ich tutejszy grill. Są też empanadas podobne do naszych pierogów. Różni się ciasto. Faszeruje się je mięsem, serem, cebulą i pomidorami. Argentyńczycy uwielbiają też tarty. Ciasto francuskie na spodzie, na wierzchu ser, cukinia, bakłażan i inne warzywa. Lubią jeść zdrowo. Królują warzywa, sałatki. Ta najpopularniejsza składa się tylko z rukoli i parmezanu. Prosto. Dużo jest też naleciałości z kuchni włoskiej. Ale polskiej kuchni nic nie przebije.

- Jestem wegetarianką od pięciu lat, ale gdy w zeszłym roku byłam w Polsce, to nie mogłam sobie odmówić roladki robionej przez mamę, albo kiełbasy smażonej z cebulą na patelni. Nie mogłam się powstrzymać. Potem znajomi śmieją się, że w Polsce mięso zjem, ale w Argentynie to już nie - przyznaje Patrycja.

Ameryka Południowa trafiła się jej przez przypadek. W świat ciągnęło ją właściwie od zawsze. Pochodzi z największej polskiej wsi - pod Bielsko-Białą leżą 13-tysięczne Kozy. Tam się wychowała. Patrycja studia skończyła w Krakowie. Na koncie ma już Akademię Wychowania Fizycznego, studia w Finlandii na uniwersytecie w Rovaniemi, uczyła się włoskiego na uniwersytecie w Mediolanie.

We Włoszech spędziła dwa lata. - W międzyczasie trafiłam do Hiszpanii, gdzie poznałam kilku Argentyńczyków. Po dwóch latach we Włoszech koleżanka zaprosiła mnie właśnie do Argentyny. A że pracowałam jako kelnerka i miałam dość swojej pracy, w dodatku byłam świeżo po nieudanym związku, potrzebowałam jakiejś zmiany w życiu. W grudniu 2008 roku z przyjaciółką pojechałam więc na wakacje do Argentyny. Miałyśmy zostać na dwa miesiące - opowiada. - Tak się stało, że już pierwszego dnia poznałam faceta, z którym teraz jestem już 8 lat. Miłość od pierwszego wejrzenia. I tak to się zaczęło.

Życie nad Mar del Plata

Patrycja przyznaje, że niewiele wiedziała o Argentynie. Przeciętny Kowalski skojarzy ją pewnie sobie z tangiem i Natalią Oreiro. - Argentyńczycy dziwili się, gdy opowiadałam im o tym, jak popularny był „Zbuntowany anioł” w Polsce. Nawet nie wiedzieli, że to wyszło poza Amerykę Południową. Natalia Oreiro jest tu popularną aktorką, ale gubi się w tłumie. Tango? Próbowałam, ale to trudny taniec. Na wybrzeżu spotykają się raz w tygodniu grupki i ćwiczą. W Buenos Aires organizują milongi i nawet jak nie umiesz, to nauczą cię podstawowych kroków - opowiada.

Zamieszkała w Mar del Plata we wschodniej Argentynie, tuż nad Oceanem Atlantydzkim. Mały raj na ziemi. Patrycja pracuje jako tłumacz. Współpracuje z firmami europejskimi i amerykańskimi. - Tłumaczę z angielskiego, hiszpańskiego i włoskiego na polski. Zajmuję się też konsultacjami podróżniczymi - dla tych, którzy chcieliby wyjechać, ale nie wiedzą, jak się za to zabrać. W Argentynie jest mnóstwo osób, które boją się wyjechać bez pomocy biura podróży. To ich przerasta - mówi. Na profilu Travelexpert na Instagramie można oglądać zdjęcia z jej podróży.

- Zawsze chciałam mieszkać we Włoszech. Powiem ci prawdę, w Argentynie jestem tylko ze względu na faceta. Gdybyśmy mieli się kiedyś rozstać, to nie zostałabym tu. Daleko jest do Polski, jest tu bardzo drogo. Trudno się wybić też finansowo. Jest więc trochę minusów. Partner ma tu jednak swój biznes i nie może przenieść go w inne miejsce. Plusy? Ludzie są mili i czujesz się przy nich jak w domu. Argentyna to mieszanka kulturowa. Nie wiem, czy chciałabym wrócić do Polski na stałe. Przyzwyczaiłam się do tej otwartości - opowiada. - Gdyby nie ludzie, którzy cię otaczają i piękno miejsca, to nie dałoby się wytrzymać tak daleko od rodzinnego domu. Te przyjaźnie sprawiają, że czujesz się szczęśliwa.

Jej tata do tej pory nie może się pogodzić tym, że córka mieszka tak daleko od domu. Mama jest bardzo otwarta, ale też na początku była niezadowolona. - Widzi jednak, że jestem szczęśliwa, więc mnie wspiera. Tata też, ale zawsze robi mi docinki, że powinnam żyć w Polsce, a nie gdzieś na końcu świata - mówi.

Obraz
© Archiwum prywatne

Implanty, maczo i buntowniczki

Argentynki mają bzika na punkcie swojego wyglądu. Dla nastolatek moda to integralna część życia. Kobiety miedzy 25. a 35. rokiem życia wydają masę pieniędzy na dbanie o siebie. Inwestują najczęściej w implanty.

- Są dziewczyny, które wychodzą z domu tylko z kremem na twarzy. W ogóle nie używają kosmetyków. Ale jest dużo kobiet, które o siebie dbają do tego stopnia, że na siłę poprawiają swoją urodę u chirurga. Jest boom na sztuczne piersi. Pewnie co druga kobieta ma implanty. Istnieje moda na bycie divą, na sztuczność. W Europie modna jest chudość, tu wręcz przeciwnie. Trzeba mieć pełne kształty. W październiku wychodzą pierwsze promyki słońca i wszyscy rzucają się na plażę, żeby jak najszybciej się opalić. Ja to dla nich jestem białasem. Moja siostra to już w ogóle albinos - opisuje Patrycja.

A mężczyźni? Część z nich zatrzymała się w ubiegłym stuleciu. Typowi maczo. Wiedzą, co ma robić ich kobieta, ale są niesamodzielni do tego stopnia, że nie potrafią sobie nawet ugotować.

Kobiety coraz częściej buntują się przeciwko staremu porządkowi. - Pracują, opiekują się dziećmi, oprócz tego, gdy wracają do domu, muszą jeszcze gotować i latać dookoła swojego mężczyzny. To się zmienia. U mnie w domu też tak było. Tata przed telewizorem, a mama skacze wokół niego. Ja mam do tego feministyczne podejście.

Czarne marsze, organizowane w październiku ubiegłego roku w całej Argentynie, były reakcją na kolejne informacje o wykorzystywaniu kobiet, o brutalnych gwałtach i łamaniu podstawowych praw człowieka. W Argentynie co 31 godzin jakiś mężczyzna zabija kobietę. Od początku 2016 roku zabito ich 226 - donosi organizacja non-profit Meeting House, która zajmuje się badaniem przemocy wobec kobiet.

- Idziesz ulicą i słyszysz te wszystkie uwagi. Niektórzy ograniczają się do „cześć, piękna”, ale są i tacy, którzy przekraczają granicę - przyznaje Patrycja.

Argentyńscy mężczyźni są rozpieszczeni. Ona sama ze swoim partnerem musiała przejść długą drogę, by wypracować jakiś kompromis.

- W Polsce jesteśmy niezależni. Masz 18 lat, wychodzisz z domu, idziesz na studia, zaczynasz swoje życie itd. Układasz wszystko po swojemu. A tutaj? Tu mieszkasz z rodzicami, dopóki możesz. Nawet jak masz partnera, to on jest tak związany z rodzicami, że nic po tej niezależności. Gdy się poznaliśmy, mój facet miał 28 lat. Pracował z ojcem, mama czekała na nich w domu. Prała, sprzątała. Cała rodzina mieszkała w jednym domu. On nic nie potrafił zrobić, nawet ugotować ryżu. Taka prosta sprawa, nie? - opowiada i dodaje: Z tym walczyłam, ale trudno zmienić wszystko od razu. Jego mama do tej pory, gdy przychodzi do nas na obiad, to oferuje, że sama pozmywa. Wie, że jak nie ona, to jej syn będzie musiał to robić. A przecież syn jest zmęczony i po pracy, to nie powinien…

- Mama mnie uczyła od zawsze, żebym była niezależna. Więc jak miałam wizytę u lekarza, to szłam sama. A mój 30-letni facet sam nie pójdzie. Czasem jego mama dzwoniła do mnie i pytała, kto z nim idzie do lekarza. „No jak to kto? Sam pójdzie” - mówiłam jej. A ona, że w takim razie jakoś zorganizuje sobie czas, żeby ona mogła być przy nim - mówi.

Obraz
© Archiwum prywatne

Polski romans z Argentyną

Pierwsi Polacy pojawili się w Argentynie po klęsce powstania listopadowego, później styczniowego. Pod koniec XIX wieku ściągali tu chłopi z Galicji Wschodniej. To oni założyli miasta Apóstoles, Posadas, Obera. Gdy wybuchła II wojna światowa, do Argentyny dotarła kolejna fala Polaków. Szukali miejsca, które będzie jak najbardziej oddalone od Polski. Część z nich, dla uczczenia córki Józefa Piłsudskiego, nazwali założoną przez siebie osadę Wanda.

W Buenos Aires przy ulicy Jorge L. Borges 2076 działa Dom Polski. - Nigdy nie brałam udziału w spotkaniach. Nie wiem dlaczego, pewnie dlatego, że to głównie starsi ludzie na nie przychodzą. To osoby, których rodzice przyjechali do Argentyny. Niektórzy w ogóle nie mówią już po polsku - mówi Patrycja.

Szacuje się, że w Argentynie mieszka od 120 do 450 tys. osób polskiego pochodzenia. Od 1995 roku dzień 8 czerwca świętuje się jako Dzień Osadnika Polskiego.

- Znam dwie kobiety, które przyjechały tu jako małe dzieci. Opowiadały mi, że bardzo boją się Polski. Byłam zdziwiona. Nawet nie chciały słuchać o tym, co się w kraju dzieje. Nie wiedziały, że Polska przez te lata bardzo się zmieniła. Po wojnie została im ogromna trauma. Zaaklimatyzowały się w Argentynie i o Polsce nie chcą słyszeć. Jedna z nich wróciła do kraju, odszukała rodzinę, ale nie przyjęli jej dobrze. Mówiła mi, że byli przekonani, że chce im odebrać jakąś część majątku. Pobudowali się po wojnie i myśleli, że ona się chce o to teraz upomnieć. Wróciła i ma do dziś żal do Polaków. Ona nic od nich nie chciała. Może tylko ich poznać - wspomina.

Patrycja emigrantką się nie czuje. Polskę kocha, ale wciąż nie wie, czy wróci do kraju na stałe. - W przyszłości pewnie będę chciała mieć dzieci. Muszę zdecydować się, czy będę chciała, żeby chodziły do szkoły w Argentynie, czy żeby dostały takie wychowanie, jakie ja w Polsce. Tego jeszcze nie wiem. Jedyne, czego jestem pewna to to, że nie chcę zestarzeć się w Argentynie. Za kilka, kilkanaście lat wyjadę. Mam taką pracę, że mogę pracować z każdego miejsca na świecie - mówi. - Lubię wyzwania. Tyle już przeżyłam, że nie boję się zacząć wszystkiego jeszcze raz od nowa. Życie jest fajne.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (171)
Zobacz także