Koło kręci się jak szalone. Nietypowe gospodynie z Lesznowoli
Przepis na Koło Gospodyń Wiejskich? Nic prostszego! Wystarczy wieś, kilka doświadczonych (czytaj: wiekowych) gospodyń w kwiecistych albo pasiastych kieckach i stół, najlepiej okrągły. I już, można zasiąść i trzeć chrzan, lepić pierogi albo szydełkować w takt śpiewanych pełną piersią pieśni ludowych, przeplatanych pogawędkami o mężach, dzieciach, domu.
27.11.2017 | aktual.: 07.06.2018 15:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Koło Gospodyń Wiejskich kojarzy się zazwyczaj z takim właśnie obrazkiem, w dodatku odchodzącym do lamusa. Nic bardziej mylnego! Jak zauważyli w 2014 roku eksperci z Pracowni Badań i Innowacji Społecznych "Stocznia", ponad 150-letni fenomen przeżywa ostatnio prawdziwy renesans. - Po stagnacji czy wręcz upadku w latach 90. na polskiej wsi nastąpiła fala reaktywacji kół, która trwa do dzisiaj – stwierdzają autorzy raportu "Koła Gospodyń Wiejskich nie tylko od kuchni".
Na tej fali, także dosłownie, płyną członkinie KGW Lesznowola.
Na prowincji wszyscy są blisko
Wieś? Jest, licząca około 800 mieszkańców Lesznowola pod Grójcem (nie mylić z oddaloną o ok. 30 km wsią o tej samej nazwie pod Piasecznem; wystarczy, że poczta często się myli). Gospodynie? Trochę nietypowe, bez krów, kur czy świń, bez pola uprawnego, bez stodoły i fartucha, ale są. I to całkiem sporo, kilkanaście w stałym składzie, drugie tyle rezerwowych, dochodzących doraźnie, jak czas, rodzina, chęci pozwolą.
Z kołem nie ma problemu. Przeciwnie – od koła właściwie się zaczęło. Zanim dziewczyny z Lesznowoli w 2009 roku formalnie powołały do życia swoje koło, wcześniej regularnie gromadziły się wieczorami u jednej z nich i godzinami rozprawiały o swoim życiu wiejskim, które w przypadku większości z nich wiejskie wcale miało nie być.
- Tradycja ludowa? A skąd! Ja byłam miastowa, całe życie w Warszawie, Marta i Magda tak samo – mówi Justyna, jedna z trzech matek-założycielek lesznowolskiego koła. - Znałyśmy się wcześniej, Magda pracowała jako księgowa w tej samej firmie, co mąż Justyny i mój prawie-mąż. Jak się Justyna zaczęła z mężem tutaj, w Lesznowoli, budować i przyjechałam z nimi na wakacje, to pytali: "no, kiedy kupujesz tu dom?". A ja się śmiałam: przecież z Warszawy jestem, gdzie się będę na jakąś wiochę wyprowadzać! – mówi z kolei Marta. - Tak, a za trzy miesiące już kupiłaś tu dom, wprowadziłaś się jeszcze wcześniej niż my – dodaje ze śmiechem Justyna.
Gdy się już wszystkie na prowincję przeniosły, po sąsiedzku, rzut beretem jedna od drugiej, jakoś tak zaczęły do siebie wieczorami zaglądać, odetchnąć trochę od małych dzieci, od domu, popsioczyć na pracę, pogadać o facetach, pomarzyć. - Ani się obejrzałyśmy, a już każdy wiedział, że w środę po tańcach latynoamerykańskich jest zlot czarownic. Najpierw u Madzi się gromadziłyśmy, a później zaczęło się tour de wieś, u każdej po kolei – opowiada Marta.
Wkrótce ekipa zaczęła się rozrastać. A to zagadnęły w przedszkolu którąś z mieszkanek (wszystko jedno – "starą", czyli tutejszą z dziada pradziada, czy "nową", napływową), a to jedna drugiej pocztą pantoflową cynk dała, że się można w babskim gronie wygadać, wyżalić, pochwalić, zrelaksować, a to, tak jak Elwira, najmłodsza stażem, same przyszły, bo im się zaczęło siedzenie w domu z małym dzieckiem po prostu nudzić. Łącznie zebrało się ich ze dwadzieścia – młodych (większość jest po trzydziestce, kilka z czterdziestką na karku), ambitnych, wykształconych, zapalonych do działania. - W końcu w 2009 roku się sformalizowałyśmy, bo się wszyscy śmiali, czy my coś poza tym siedzeniem i gadaniem robimy – mówi Marta.
Zaczęły dość skromnie – ot, któraś wypatrzyła, że jest konkurs na kartkę świąteczną. Cyknęły więc sobie zdjęcie, opatrzyły już zaprojektowanym przez siostrę Magdy logo Koło Gospodyń Wiejskich Lesznowola, zrobiły pocztówkę i… wygrały. W nagrodę pojechały do Barcelony, tam sobie zrobiły kolejne zdjęcie, wysłały na kolejny konkurs, znów wygrały, znów wyjechały. - Tak się zaczęło nasze wspólne podróżowanie, Paryż, Budapeszt, Londyn. Kawałek Europy razem zwiedziłyśmy – wyjaśnia Marta.
Na ludowo, na sportowo
W międzyczasie Koło Gospodyń Wiejskich nabierało rozpędu. W statucie dziewczyny zapisały wszystko, co się tylko dało: dążenie do rozwoju wsi, poprawę warunków życia mieszkańców, integrację, sport, kulturę, oświatę, działalność charytatywną, walkę z wykluczeniem społecznym, integrację europejską, podtrzymywanie tradycji narodowych i lokalnych, wreszcie – ochronę praw kobiet i walkę o równouprawnienie. Nawet na papierze to dużo.
Tymczasem w praktyce nie jest wcale gorzej, przeciwnie, koło kręci się jak szalone – i wcale nie błędne. - Jesteśmy gotowe zrobić wszystko, żeby rozwijać naszą wieś i integrować starych i nowych mieszkańców – deklarują zgodnie aktywistki. Gołosłowne nie są. Zanim w 2014 roku zorganizowały huczne obchody 600-lecia Lesznowoli, zdążyły wcześniej m.in. zainicjować cykliczne rajdy off-roadowe pod hasłem "kobiety na traktory" (symbolicznym, bo ścigają się terenówkami), wypromować w okolicy modę na wakeboarding, którego wielką fanką od lat jest Marta, zorganizować kilkanaście lokalnych imprez sportowych, od półmaratonów po nieco zmodyfikowane triatlony (bieg, jazda rowerem, spływ kajakiem).
Choć od sportu ich działalność się zaczyna i w dużej mierze koncentruje (w końcu motto KGW brzmi: "na ludowo – na sportowo"), na nim się nie kończy. W chłodny jesienny wieczór, zgromadzone przy kuchennym stole (co prawda kwadratowym, ale jednak w kole), po kolei odmawiają litanię ich dokonań: zbiórka darów dla uchodźców w Serbii, coroczne kwesty dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, imprezy sylwestrowe z cegiełkami, na przykład, dla potrzebujących dzieci, zimowe kuligi, ogniska, bezpłatne lodowisko, letnie gry wiejskie, zabawy dla dzieci, konkursy dla dorosłych, koncerty, wreszcie – biurokratyczna walka o dostęp do szkolnego placu zabaw i boiska w weekendy, o progi zwalniające w newralgicznych punktach wsi, o siłownię plenerową. - Czuję, że przetarłyśmy szlaki, wskazałyśmy kierunek, w którym kobiety na wsi mogą pójść, zdziałać coś fajnego. Teraz w sąsiednich wsiach, Gościeńczycach czy Mirowicach, dziewczyny robią to samo co my – Marta podsumowuje z dumą.
Do wyboru, do koloru
KGW Lesznowola wzięła pod lupę właśnie Pracownia Badań i Innowacji Społecznych "Stocznia" i w raporcie z 2014 roku stwierdziła, że "w swoich działaniach w twórczy sposób podchodzi do ludowych form" oraz "KGW nie boi się korzystać z nowoczesnych środków, które łączy z tradycyjnymi elementami". Co się w praktyce przekłada na przykład na to, że do zawodów sportowych dziewczyny z Lesznowoli stają w… ludowych, długich, kwiecistych spódnicach. - To nie jest żadna parodia, nasze koło po prostu jest takie, jak my – mówi Marta, a Justyna, uprzedzając pytanie, wyjaśnia: - Nowoczesne i współczesne.
O tym, że są niecodzienne, że łamią stereotypy, że wzbudzają ciekawość, niekiedy zdziwienie, a niekiedy podziw, słyszały wielokrotnie. - Kto się do nas zgłasza, zaraz stwierdza: "jesteście takie niecodzienne". A przecież i chrzan tarłyśmy, i ekologiczne dżemy na Dni Ziemi robiłyśmy… – mówi Marta. Justyna dorzuca: - I pierogi nieraz robiłyśmy na Wigilię. Każda i tak by lepiła w domu, to po co siedzieć samej, zebrałyśmy się razem, wspólnie zrobiłyśmy, później każda sobie porcję wzięła, zamroziła i już, wszyscy byli zadowoleni. Elwira z kolei głośno myśli: - A może chodzi o to, że wszystkie pracujemy zawodowo?
Są wśród nich bowiem między innymi: rehabilitantka, księgowa, psychiatra, pediatra, menedżerka ds. eventów w hotelu. Mało tego, mają też różne pasje, sytuacje rodzinne, poglądy. - Jedna jest katoliczką, druga wierzy z coś innego, trzecia nie wierzy w nic. Mamy różne zdania na tematy społeczne, polityczne, gospodarcze. Czy nam to w czymś przeszkadza? A skąd! Owszem, dyskutujemy, nieraz zawzięcie, ale najważniejsze jest to, że się lubimy i szanujemy – mówi Justyna, a Marta dodaje: - Oj, bywamy na siebie wkurzone, nieraz jedna drugiej potrafi wygarnąć, że jej się coś nie podoba, ale to oczyszcza atmosferę, wystarczy rozmowa i już, po wszystkim, dalej działamy, bo działanie jest najważniejsze.
To ich zdaniem najlepsza droga do realizacji jednego z ich głównych celów (i zapisanego nawet w ustawie z 1982 roku o społeczno-zawodowych organizacjach rolników): obrony praw kobiet, walki o równouprawnienie, poprawy sytuacji społeczno-zawodowej. - My na co dzień nie chodzimy z transparentami, chociaż na czarnym proteście też byłyśmy – mówi Justyna. - Po prostu robimy swoje – dodaje Elwira. Zdanie kończy Marta: - I właśnie działaniem pokazujemy w praktyce równouprawnienie.
Warto wyjść do ludzi
Członkinie Koła z Lesznowoli przyznają: na początku niektórzy sąsiedzi, zwłaszcza ci, którzy już dawno zapuścili we wsi korzenie, patrzyli na nich koso. - Czułyśmy trochę nieufność, że nie jesteśmy stąd, że się tu za bardzo panoszymy albo, że chcemy walczyć z wiatrakami – wyjaśnia Marta. - Niektórzy mówili, że to tylko nasza fanaberia, znudzonych żon bogatych sadowników. A żaden z naszych mężów nie jest sadownikiem, a już na pewno nie jesteśmy bogate – dorzuca ze śmiechem Justyna.
Trochę im się dostało nie tylko za to, że są przyjezdne. - Marta startowała w wyborach na sołtysa, zajęła drugie miejsce na pięciu kandydatów… – zaczyna Justyna, a sama Marta kończy: - I od księdza usłyszałam: "Ale jak to? Na sołtysa kobieta?". - To chyba trochę taka mentalność… Na wsi niektórym wciąż trudno pojąć, że kobiety mogą wyjść z domu – wzdycha po chwili. - Ale tak jest i w mieście, widzę po niektórych swoich miastowych koleżankach, że jak już mają dom, rodzinę, dziecko, to cały świat poza tym dla nich nie istnieje – ripostuje Justyna. Najmłodsza stażem Elwira wtrąca: - A przecież warto wyjść. Trzeba, żeby odetchnąć, pogadać, a jak się nie ma ochoty gadać, można po prostu posłuchać. Najważniejsze, że możesz się wyrwać z domu, z tego zwykłego, codziennego świata, choćby na godzinę. Mężowie są zadowoleni, bo jesteśmy naładowane energią, a jednocześnie bardziej zrelaksowane.
Co będzie za 20 lat, kiedy stuknie im sześćdziesiątka? - Myślę, że będzie tak samo – uważa Justyna. - Już kombinujemy, jak by tu wygrać w lotto i zbudować nam dom spokojnej starości – śmieje się Marta. - Tak, żeby każda miała swój pokoik. I żebyśmy miały wspólnego, przystojnego i młodego rehabilitanta! – uchyla kolejnego rąbka tajemnicy Justyna. Elwira wtrąca już całkiem serio: - Ale i tak wtedy nie spoczniemy. Tu jest taka energia, że nie ma szans, żeby się to kiedykolwiek wypaliło.
Partnerem artykułu jest Browar Łomża, producent piwa Łomża Miodowe