Konsumpcyjny styl życia Jadźki
Nie, Jadźka jeszcze nie chodzi sama na zakupy z własną kartą kredytową. Mowa raczej o konsumpcji pierwotnej. O jedzeniu i piciu... Są różne magiczne pokarmy, które w rękach córki zamieniają się złowieszcze plamy.
18.12.2008 | aktual.: 18.12.2008 15:14
Nie, jeszcze nie chodzi sama na zakupy z własną kartą kredytową. Mowa raczej o konsumpcji pierwotnej. O jedzeniu i piciu, ale nie takim, jaki przystoi niemowlakom. O wkładaniu w siebie pokarmów samodzielnie.
Ranek, szósta trzydzieści. Jeden stół, trzy krzesła, trójka głodnych ludzi. Nakładam na talerze jajecznicę, Głowa Rodziny serwuje ciepłe napoje. Mówimy „smacznego” i zasiadamy do konsumpcji. Wszyscy bez wyjątku. Jadźka pierwsza sięga po widelec i wpakowuje w siebie poranne przysmaki. Jaki to cudny widok i jaka oszczędność czasu! Samodzielne jedzenie jest dla rodziców rocznego dziecka tym, co wyprowadzka z domu dla rodziców studenta. Zapowiada zupełnie nową jakość życia.
Zaczęło się od jedzenia. Od jakiegoś czasu zauważyliśmy, że najlepiej smakuje to, co Jadźka sama wkłada do ust. Z bułą czy z owocami nie było problemów, ale gorzej z widelcem i łyżką. Co do widelca można było jej z łatwością pomóc. Nadziewaliśmy jej na widły kawałek kotleta, ona brała, wkładała kotlet do buzi i grzecznie oddawała, abyśmy nadziali ponownie. Po jakimś czasie i ta zabawa zaczęła być niewystarczająca. Jadźka chciała nadziewać sama, sama, sama. Łatwo poszło z parówką, łatwo z bananem pokrojonym na plasterki, ale jak nadziać takiego poszatkowanego buraka lub uciekający makaron? Tajemnica powoli jest przez nią przyswajana, ale podłogę i tak trzeba zmywać po każdym ekstrawaganckim posiłku.
Myśleliśmy, że o wiele gorzej pójdzie naszej córze z łyżką. Nic bardziej mylnego. Jadźka aż trzęsie się do jedzenia zupy, kaszy i lanych klusek. Nie powiem, że wszystko trafia do buzi, ale zdecydowana większość, i owszem. Na tyle, że nie siedzimy przy niej nerwowo przypatrując się, co tu znowu zostanie zafajdane, ale zajmujemy się poranną, senną konwersacją i próbami rozbudzenia naszych jakże rozespanych umysłów. Po trzeciej kawie zaglądamy do miski Jadźki, a tam świecące pustki. No i hajda, każdy do swojej roboty.
Od kiedy Jadzina je sama, są rzeczy w naszym domu niemile widziane. Czekolada po pierwsze, bo brudzi niemiłosiernie, ale czekoladowe wyroby są u nas zakazanym owocem od zawsze, więc problemu nie ma. Jak ktoś nieświadomy przychodzi do naszego domu z tabliczką czekolady i Jadźka dorwie się do kawałka szybciej niż my, to jest niezły klops. Bo oprócz tego, że córka lubi jeść sama, lubi się jedzeniem delektować. Oj, tak. Może rozsmarować brązowy produkt na białej kanapie i jeszcze próbować to zlizywać. Zresztą co jak będę się o tym rozpisywała, wiecie jak jest.
Są jeszcze inne magiczne pokarmy, które w rękach córki zamieniają się złowieszcze plamy. Wszelkie dżemy rozsmarowane na kanapce to dramat, a Jadźka przecież nie pozwoli już się karmić. Siedzi więc z tą kanapką i najpierw zlizuje dżem, potem masło, a na końcu wkłada w siebie chleb oddzielając kawałek po kawałku. Tak skonsumowana kanapka podobno jest najpyszniejsza. Najlepiej nasze dziecko radzi sobie z ukochanym jogurtem. To pierwszy samodzielnie zjedzony posiłek prosto z kartonika. Wymiata jogurty do dna, bez żadnego problemu. Kiedyś jeszcze czyniła próby rozsmarowywania go po całym ciele, co uwieczniliśmy nawet na naszej rzadko używanej kamerze. Za każdym razem, kiedy odpalamy ten krótki filmik, zrywamy boki. Mała siedzi w samej pieluszce na kanapie i wcina jogurt bananowy. Ale zamiast do buzi, jedna łyżeczka jedzenia ląduje na jej torsie. Ona nie wie przez moment co z tym fantem zrobić, ale szybko wpada na pomysł, żeby zdjąć to z siebie… pełną łyżeczką. Chwilę potem cała jest w jogurcie. Pierwsze próby nie
były doskonałe, ale jakie są? Grunt, że kiedy teraz mała je swój ulubiony przysmak, z czystym sumieniem mogę rozsiąść się w fotelu i chwilę odsapnąć. Tragedii nie będzie.