Lusia zawładnęła sercem Szymona Majewskiego. Satyryk wpadł po uszy
Szymon Majewski kocha zwierzęta. W rozmowie z Agnieszką Gozdyrą opowiada o Lusi. To 18-letni kundelek, który jest pełnoprawnym członkiem rodziny.
W najnowszej książce Agnieszki Gozdyry "Męskie Zwierzenia" przeczytać możemy wywiady ze znanymi mężczyznami. Panowie opowiadają o swoich pupilach oraz o tym, jaką rolę w ich życiu odgrywają zwierzęta. Jednym z bohaterów jest Szymon Majewski. Prezenter mówi o 18-letniej Lusi. To mieszaniec husky'ego z kundlem. Poniżej przedstawiamy fragmenty rozmowy.
Czy u Majewskich rzeczywiście zwierzę ma status członka rodziny?
Lusia jest absolutnie równolegle albo chyba nawet wyżej od ludzi w hierarchii naszej rodziny. Na przykład ja dostosowuję do niej różne swoje czynności. Takie codzienne, jak praca, sen, słuchanie muzyki. Nawet kichanie! Bo uwielbiam sobie porządnie kichnąć. Głośno, powiedziałbym: przedwojennie. To takie fajne uwolnienie energii. Ale chowam się po domu, żeby nie obudzić Lusi. Ona przecież nie wie, co to za odgłos, może wystrzał? Boi się, podskakuje. Więc używam specjalnych tłumików do kichania, czyli poduszek. Muszę wytrzymać, podbiec, schować nos w poduszkę i dopiero kicham. Dostosowuję też do Lusi repertuar muzyczny. Co tu dużo mówić, lubię hard rocka, lubię posłuchać sobie starych Zeppelinów. Na „pięćdziesiątkę” dostałem adapter. Ale na przykład „Whole Lotta Love” nie mogę już przy Luśce słuchać, bo basy się ciągną po ziemi i ona zaczyna nerwowo dyszeć. Na dodatek ja mówię głośno, więc też są awantury, bo Lusię to niepokoi i może się obudzić. Choć jest już dość stara, więc trochę gorzej słyszy i to oczywiście jest smutne, ale ma jednak pewne plusy. Na przykład odszedł jej stres fajerwerków w Sylwestra.
Lusia to bardzo kobiece imię…
Tak, ale ma także dziesiątki przezwisk. Każdego dnia jest kimś innym. Teraz dzieci zaczęły na nią mówić „Denis Urubko”. Wiadomo, że Polacy mają swoje fazy. Objawia się to tym, że akurat jakiś temat jest najważniejszy, wszyscy tym żyją i uważają za konieczne skomentować. A więc od tygodni wszyscy Polacy wspinają się na K2 i są ekspertami od himalaizmu. A tak naprawdę wspinają się na kanapę i z tej kanapy, ze swojego M-2, komentują to K2. To jest zresztą cudowne w naszym narodzie, że nagle wszyscy jesteśmy himalaistami. I u nas w domu też ciągle była mowa o Denisie Urubko, że on jest taki na bakier, niepokorny, robi wszystko po swojemu i ma swoje ścieżki. Któregoś dnia wysłałem zdjęcie Luśki do córki, Zosi, a ona mi je odesłała z dopiskiem „Ale z niej Denis Urubko”. Nagle zaczęliśmy tak na nią mówić. Ale miała różne inne przezwiska. Była „Biała”, wiadomo – od białego futra. Kiedy leciał słynny serial „Gra o Tron”, to była z kolei Wilkorem, takim nadnaturalnym stworem z serialu, pomieszaniem wilka z psem. Lusia ma mnóstwo wcieleń.
Luśka wygląda rzeczywiście wspaniale. Jest rasowa?
Po kąpieli najbardziej przypomina psa husky, ujawnia się jej szlachetna natura. Ale kiedy jest przybrudzona, to już bardziej wychodzi z niej kundel. Bo tak naprawdę to jest mieszaniec właśnie husky’ego z kundlem. Pochodzi z Kobyłki, gdzie wujek Magdy, mojej żony, miał warsztat i tam mieszkał sobie pies bandyta – Lulok. A że siostra żony przyjeżdżała tam z Shelą (czyt. Szila), suczką husky, to z tego oto związku wzięła się Luśka. Jak Magda pojechała tam naprawić auto, to Luśkę wzięła w pakiecie. Mariaż Luloka i Sheli to był trochę mezalians. I Lusia jest taka mieszana, także charakterologicznie. Przez długie lata czasami wychodził z niej ojciec, czyli pies-bandyta Lulok. I wtedy na przykład na naszej małej uliczce gryzła opony przejeżdżających samochodów, bo jak coś ucieka – to trzeba to gonić i gryźć. Niestety, zazwyczaj opona uciekała, a w starciu bezpośrednim okazywała się od Lusi silniejsza. Na szczęście nigdy nie stało się nic poważnego. Ale teraz, na starość, jakby zapomniała o swojej bandyckiej przeszłości. Taka bardziej arystokratyczna się zrobiła, spokojniejsza. A był to taki „pies-żyła”. Powiem ci, że jeszcze do tej pory, gdy wychodzi do ogrodu i widzi piłkę, to, mimo swoich osiemnastu lat, próbuje się nią bawić. Potem nagle stwierdza, że to w sumie ją trochę męczy. Potrafi podgonić: a to w stronę gołębia, a to kota sąsiadów, jeśli skrada się do nas przez podwórko. Albo chociaż szczeknąć na niego, tak pro forma. To przecież jej terytorium. Teraz już także więcej śpi. Wskakuje sobie na fotel. Zawsze to robiła bardzo dziarsko.
Fragmenty wywiadu pochodzą z książki Agnieszki Gozdyry "Męskie zwierzenia".
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl