Mają minutę na schronienie. Mówi, jak wygląda teraz życie w Tel Awiwie

- Gdy wybrzmiewają syreny, mamy minutę albo półtorej, aby się schować. To naprawdę dużo czasu - mówi Wirtualnej Polsce Liya Geldman, mieszkanka Tel Awiwu. Hamas wystrzelił we wtorek dziesiątki rakiet. To największy atak w ostatnim czasie.

Mieszkańcy Tel Awiwu przy każdym alarmie muszą chować się do schronów
Mieszkańcy Tel Awiwu przy każdym alarmie muszą chować się do schronów
Źródło zdjęć: © Getty Images | 2023 Anadolu
Agnieszka Woźniak

25.10.2023 | aktual.: 25.10.2023 16:55

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

We wtorek po godzinie 16 czasu polskiego w całym regionie Tel Awiwu zawyły syreny. Pociski spadły na Holon (dystrykt Tel Awiw) i osiedle Be'er Ja'akow.

W sieci pojawiły się nagrania. Wystrzał rakiet, który spowodował włączenie syren w całym środkowym regionie Izraela, "wysłał do schronów ponad milion Izraelczyków" - relacjonuje "The Jerusalem Post". Mimo to mieszkańcy starają się zachować spokój.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Najważniejsze sześćdziesiąt sekund życia

Liya Geldman, dziennikarka i fotoreporterka mieszkająca od 12 lat w Tel Awiwie opowiedziała, jak wygląda obecnie codzienność mieszkańców Izraela.

- Staramy się nie panikować. Wiemy, jak postępować podczas ataku. Gdy wybrzmiewają syreny, mamy minutę albo półtorej, aby się schować. To naprawdę dużo czasu. Jeśli nie jesteś z dala od zabudowań, tyle wystarczy, by się ukryć, bo schrony są praktycznie wszędzie, niemal w każdym budynku - mówi Geldman.

Najtrudniej mają rodziny z dziećmi. - Czasem syreny wybrzmiewają późno w nocy, kiedy dzieci poszły spać. Minuta może nie wystarczyć, by je obudzić, zebrać i zaprowadzić do schronu. Wtedy sytuacja staje się bardzo stresująca - przyznaje.

W podobnym tonie wypowiada się prof. Joanna Dyduch, adiunkt w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego, która 7 października, w momencie ataku Hamasu, przebywała w Izraelu.

- Nie ma wielkiej paniki. Tel Awiw to ogromna aglomeracja. Izraelczycy są w pewnym sensie przygotowani do ataków rakietowych. Gdy byłam tam podczas ostrzału, widziałam reakcje ludzi. Po prostu wchodzą do specjalnych schronów, tak zwanych safe roomów, odczekują odpowiedni czas zgodnie z instrukcją bezpieczeństwa, wychodzą i wracają do swoich obowiązków - relacjonuje Polka.

Pozorna normalność

Choć syreny wybrzmiewają praktycznie codziennie, mieszkańcy Izraela starają się żyć jak wcześniej. - Wiele restauracji jest otwartych. Restauratorzy najczęściej przygotowują jedzenie na wynos. Wiele z nich zaangażowało się w pomoc, dostarczając jedzenie rodzinom z południa oraz żołnierzom. Choć ludzie starają się żyć normalnie, jest to nieporównywalne z tym, co było wcześniej - dodaje Liya Geldman.

- Sytuacja, choć daleka od paniki, jest pełna niepokoju - mówi Wirtualnej Polsce prof. Joanna Dyduch. - Wiele osób martwi się o swoich bliskich, powołanych do wojska z rezerwy.

Mimo to część dorosłych wróciła do pracy zdalnej, a dzieci mają zajęcia online. Praca na uniwersytetach wciąż jest jednak zawieszona. - Początkowo uczelnie miały wznowić działanie 5 listopada, teraz już wiemy, że pozostaną zamknięte do końca grudnia - wyjaśnia ekspertka do spraw Bliskiego i Dalekiego Wschodu.

Oprócz lęku o własne bezpieczeństwo, dochodzą problemy ekonomiczne. - Wiele osób, szczególnie rodzin z dziećmi wyjechało. Nie ma też turystów. Ogromna liczba biznesów jest obecnie zagrożonych bankructwem - mówi mieszkająca w Tel Awiwie Liya.

Dodaje, że choć ludzie starają się żyć, jak dawniej, to absolutnie nie jest tętniący życiem Tel Awiw, który znaliśmy.

Źródło artykułu:WP Kobieta