Mam 100 lat. W życiu nauczyłam się czterech rzeczy, które pozwoliły mi przetrwać
- Dochodziła noc. Poszliśmy na pole, gdzie były snopki siana. Rozłożyłam jeden z nich, położyłam na nim córeczkę. Razem z siostrą zrobiłyśmy nad nią taki most z własnych ciał. Nad nami latały bomby. Siostra cała się trzęsła - wspomina 100-letnia warszawianka Klara Fijewska.
17.08.2018 | aktual.: 21.02.2022 16:26
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Wszyscy mnie pytają o receptę na długowieczność. A ja nie mam recept, bo życie to nie jest choroba, żeby brać lekarstwo. A swoją drogą nigdy lekarstw nie brałam, bo całe życie praktycznie nie choruję. Ale rzeczywiście są cztery rzeczy, które pomogły mi przetrwać. Pomogły mi żyć pełnią życia i być w zgodzie ze sobą - mówi moja babcia, Klara Fijewska, która w październiku skończy 101 lat.
Wiara
- Od dziecka kochałam życie. Myślę, że trzymała mnie wiara, ja pamiętam, jak byłam bardzo mała. Miałam może 4 albo 5 lat, nie chodziłam jeszcze do szkoły i wyobraziłam sobie, że jest gdzieś na niebie taki punkt. I jesteśmy z tym punktem związani, jakoś od niego uzależnieni. On nam daje życie i szczęście. Ten punkt to oczywiście Bóg. Denerwuje mnie czasami, jak ludzie opisują Boga i całkowicie w to wierzą. Dla mnie Bóg to dużo więcej niż opowieści i teorie. Myślę, że jest kimś bardzo pozytywnym, bardzo radosnym, dlatego nigdy nie narzekałam. W narzekaniu właśnie widziałam największe zło. W wieku 60 lat założyłam koło dla kobiet, nazywało się Lideo. Gimnastykowałyśmy się, czytałyśmy książki, organizowałyśmy przyjęcia. Każdy się dziwił, że wiele lat później, jako starsze panie, robimy szpagaty i tańczymy jak nastolatki. Bardzo mi zależało, żebyśmy nie narzekały, bo narzekanie skraca życie.
Zaufanie
- W 1944 roku Niemcy wygonili całą moją rodzinę z Legionowa i pędzili nas do pracy. Ja miałam na rękach kilkumiesięczną córeczkę. Całe Legionowo szło razem, dochodziła noc i nasz sąsiad rzeźnik przekupił jednego Niemca. Dał mu pieniądze, w zamian za to Niemiec puścił nas wolno. Powiedział: "Skaczcie do rowu i przeczekajcie, aż cały pochód przejdzie". Tak zrobiliśmy. Byliśmy wolni, nic nas nie trzymało. Dosłownie. Nie mieliśmy dachu nad głową, więc tułaliśmy się przez kilka dni. Pamiętam, że doszliśmy do takiej chatki na polu. Moja mama weszła do środka, powiedziała, że to piękny domeczek i zachęcała, żebyśmy weszli. Ale coś nas tknęło, żeby jednak nie wchodzić. Podeszła do nas przed domek i dosłownie sekundę później rozległ się wielki huk. Niemcy zrzucili bombę prosto na ten domek. Później długo jeszcze trwało to bombardowanie. Dochodziła noc, poszliśmy na pole, gdzie były snopki siana. Rozłożyłam jeden z nich, położyłam na nim córeczkę. Razem z siostrą zrobiłyśmy nad nią taki most z własnych ciał. Nad nami latały bomby. Siostra cała się trzęsła. A ja? Nie, ja nie. Bo ja sobie myślałam ciągle, że Bóg jest i się nami opiekuje i nic nam się nie stanie. Ja to bezpieczeństwo czułam od małych lat. Ufałam wszystkiemu i niczego się nie bałam. Do życia się powinno z takim zaufaniem podchodzić, że wszystko będzie dobrze i że jesteśmy pod opieką.
Podkreślanie dobrych stron
- Całe swoje życie obserwowałam coraz to nowsze wynalazki i zawsze mówiłam, że rozwój technologiczny wyprzedza rozwój naturalny i czasem psuje ludzi. Jest coraz więcej wynalazków, ale my nie jesteśmy przez to lepsi... a może nawet jesteśmy gorsi? Nieważne. Chciałam powiedzieć, że mam sąsiada. Wiele lat temu, jako młody chłopak nakupował sobie nowoczesnych sprzętów muzycznych. Grał tak głośno, że wszystko dudniło. Pewnego dnia była całkowita cisza, ale wiedziałam, że nie potrwa to długo. Schodziłam ze schodów i zobaczyłam ojca tego łobuza. Pomyślałam, że zwrócę mu uwagę. Mówię: "Chciałam panu powiedzieć, że bardzo..." i wiesz, w tym momencie jakoś zmieniłam narrację i bez cienia złości ani pretensji skończyłam: "że bardzo chcę podziękować za tę dzisiejszą ciszę". On wytrzeszczył oczy i okropnie się zawstydził. W ten sam dzień odwiedziła mnie jego żona i opowiadała, że nie radzą sobie z synem. Że to straszny łobuz, a ja z nią tak po ludzku, normalnie porozmawiałam i rzeczywiście te hałasy po kilku dniach ustały. Chodzi mi o to, że możemy zwracać sobie uwagę bez zawiści, a wręcz opierając się na dobrych stronach. To zawsze, zawsze działa.
Docenianie czasu
- Na koniec mogę powiedzieć, jak ważne jest docenianie czasu. Jestem już bardzo stara i myślałam wcześniej tylko o tym, żeby dotrwać do setki. Później mogłam umierać... ale nie umarłam. Byłam nawet wściekła, że mam tego czasu za dużo. I pomyślałam, że to wcale tak nie jest. Że powinniśmy doceniać czas, celebrować go. Bo jesteśmy tu z jakiegoś powodu. Pracowałam w Warszawie jako aktorka. Pamiętam do dziś, jak świętowaliśmy po spektaklach. Całe aktorskie towarzystwo - ja, Swen Czachorowski, Miron Białoszewski, Irena Sowicka i mój mąż Włodzimierz Fijewski, siedzieliśmy przy stole za sceną. Było pyszne jedzenie i dobry alkohol. Ja coś mówiłam i zakończyłam swoją wypowiedź słowami: "za krótki czas". Tak nam się spodobało to stwierdzenie, że ułożyliśmy pod nie melodię. Po północy wyszliśmy na Plac Teatralny i śpiewaliśmy na całe gardło: "za krótki czas, za krótki czas....". Piękne to było. Za rzadko sobie uświadamiamy, że czas jest rzeczywiście za krótki. Oni wszyscy już dawno nie żyją. Ale widocznie ja jeszcze mam coś tu do zrobienia.
Klara Fijewska (z domu Szostek) urodziła się 4 października 1917. Młodość spędziła w Warszawie oraz Legionowie, skąd została przesiedlona przez niemieckie władze okupacyjne. Po wojnie rozpoczęła pracę jako aktorka w warszawskim Teatrze Guliwer. Klara jest mamą Ewy i Piotra.