Marta Lipińska: lubiłam flirtować, mylili mi się adoratorzy
Marta Lipińska ma na swoim koncie wiele wspaniałych ról teatralnych i filmowych, ale największą popularność przyniósł jej udział w słuchowisku Jacka Janczarskiego pt. „Kocham pana, panie Sułku”. Wcieliła się w rolę Elizy, kobiety naiwnej i beznadziejnie zakochanej w Sułku (w tej roli Krzysztof Kowalewski). W rzeczywistości to mężczyźni szaleli za Martą Lipińską, a nawet się o nią bili.
20.06.2016 | aktual.: 20.06.2016 13:11
Aktorka miała opinię amantki. Zapytana o to, czy wielu mężczyzn traciło dla niej głowę, odpowiada ze śmiechem: troszkę.
- Lubiłam flirtować, ale wyznaczałam granice, byłam monogamiczna. Choć był czas, że intensywnie randkowałam: gdy po żeńskim liceum poszłam do szkoły teatralnej. W przerwie obiadowej nie wiedziałam, z kim randkę urządzić, mylili mi się adoratorzy. Niektóre moje romanse były słynne. Krążyły opowieści, jak na fuksówce dwaj amanci pobili się, kto będzie trzymał mój szal - wspomina na łamach „Kobiety i Życia”.
Walczyli o nią Roman Wilhelmi z Andrzejem Kostenko. - Na szczęście nie doszło do rozlewu krwi. Ale na większe uczucie poczekałam do trzeciego roku studiów. Wtedy wyszłam za mąż - mówi.
Jej pierwszym mężem był operator filmowy Krzysztof Winiewicz. W 1968 roku poślubiła Macieja Englerta. Poznali się na scenie, grali razem w sztuce „Dwa teatry” Szaniawskiego. - Z zamkniętymi oczami skoczyłam w coś niewiadomego, zostawiłam za sobą wszystko, dosłownie i w przenośni. Ale nasze wspólne lata pokazały, że miałam wtedy rację - przyznaje. Są razem od 40 lat.
- Taki staż to oczywiście nie jest prosta sprawa. Sama miłość nie wystarczy, by było dobrze. Ja wciąż podziwiam swojego męża. Jest prawdziwym mężczyzną i prawym człowiekiem. Nie udało mi się tylko namówić go, żeby przestał palić. Najważniejsze, że ciągle lubimy być we dwoje - mówi. Ich pasją jest hodowla kwiatów.
Lipińską w młodości chętnie fotografowano, była bohaterką okładek czasopism. - Nie było żadnych sesji. Zdjęcia były robione w teatrze, po spektaklu, po próbach. Wielcy fotografowie łapali nas w biegu, stawiali pod ścianą. Zwykle jeszcze w kostiumach - tak wtedy powstawały okładki. Dopiero kilka lat później miałam sesję z prawdziwego zdarzenia w Łazienkach Królewskich. Ale i ona nie była tak profesjonalna jak te dzisiejsze. Sama się malowałam i ubierałam. Bluzkę uszyłam z jedwabnej piżamy mojej mamy - takie to były czasy - mówi.
Aktorka słynie ze skromności. - Nie czuję się gwiazdą. Nie uważam się za lepszą od innych. Jestem normalna i lubię ludzi, a oni tę sympatię odwzajemniają - mówi na łamach „Kobiety i Życia”.
Ma zasady, których nie chce łamać. Zarzeka się, że nigdy nie zagra w reklamie.
- Owszem, dostawałam propozycje. Pomyślałam nawet, że to trochę niemoralne zarobić w ciągu jednego dnia więcej niż przez rok - twierdzi.
Zobacz także: Karolina Porcari o powrocie do Polski