Motyw miłości w biżuterii - od broszy z włosami po gargantuiczny diament Liz Taylor
Frances Gerety nie spodziewała się, że pewna bezsenna noc 1947 roku na zawsze zmieni jej życie. Była młodziutką copywriterką, której agencja reklamowa N.W. Ayer & Son powierzyła zadanie stworzenia sloganu dla jubilerskiego hegemona - przedsiębiorstwa De Beers. Zrezygnowana, na stosie zmiętych kartek naskrobała najprostsze hasło, które wykiełkowało jej w głowie. Stało się nieprzemijające, jak minerał, którego dotyczyło. Postawiła tezę: "A diamond is forever".
19.12.2023 09:38
Miłość czerwona jak granat
Choć dla złośliwych kolegów z pracy hasło Gerety było kpiną, na powojenne standardy marketingowe zdawało się zbyt proste, a nawet nie do końca poprawne gramatycznie, słowa stały się mantrą powtarzaną przez jubilerów i zakochanych. Slogan dotknął pielęgnowanego przez lata przeświadczenia, że tylko biżuteria jest godnym symbolem miłości. Utożsamianie jej z obietnicą wiecznego uczucia i materialnym wyrazem poważnych zamiarów, przez wieki utkwiło w romantycznych skojarzeniach tak, jak oczko w pierścionku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Od zawsze biżuteria była traktowana jak drogocenny talizman. Trud i koszt zdobycia rzadkich kamieni wynagradzały przypisywane im właściwości i metafory. Granat, na wzór prezentu Hadesa dla Persefony, miał symbolizować udane małżeństwo. Szmaragd ozdabiał kolczyki noszone przez boginię miłości, Afrodytę. Podobno dwie osoby noszące kamień księżycowy podczas pełni były sobie przeznaczone.
Skojarzenia stojące za biżuterią rozgrzewały wyobraźnię tak, jak złoto ożywające od ciepłoty ciała. Zawsze najbliżej obdarowanej osoby, biżuteryjne deklaracje miłości były intymnym prezentem, oznaką przynależności i nie tracącym na wartości pokoleniowym bogactwem. Wygrawerowane płomienne dedykacje miały nie gasnąć. Chyba się udało, bo nawet dziś możemy przeczytać na greckim medalionie wyznanie z okolic 350 roku p.n.e.: "Pamiętaj o mnie, swoim ukochanym, i żegnaj - Sofroniusz".
Diamenty są na zawsze…od niedawna
Miłość przybierała w biżuterii różne formy. Były pierścionki fede, podające w obręczy dwie splecione dłonie. Były georgiańskie lover’s eye, gdzie miniaturowe obrazy oczu ukochanych śledziły każdy ruch. Była wiktoriańska biżuteria z włosów i zębów, jako namacalna pamiątka o dualistycznej wymowie - jednocześnie erotyczna i funeralna. Jednak na przekór trendom, żaden kamień zdaje się nie ogrzewać w takim blasku miłości, jak diamenty.
Choć pojawiały się w jubilerstwie od dawna - król Ludwik XV nie bez powodu zlecił stworzenie z nich najdroższego (i skradzionego) naszyjnika świata - diamenty stały się powszechnie pożądane późno. Dokładniej w XIX wieku, po odkryciu ogromnych kopalni diamentów w południowej Afryce. Diamenty nagle przestały być rzadkie. Nie były nawet niedostępne - dosłownie zalały rynek.
Żeby podtrzymać ekskluzywność będącą starym jak świat wabikiem, diamentowe kartele (jak wspomniany De Beers) windowały ceny do poziomów sięgających gwiazd. Po I WŚ zainteresowanie diamentami zmalało - na pomoc przybyły więc kampanie reklamowe pokazujące sławy starego Hollywood lśniące blaskiem. Nie tylko swoim, również tym karatów.
Choć to zupełnie nieromantyczne, od teraz każdy miał śnić sen marketingowców. Firmy jubilerskie mogły znów spać spokojnie. Reklamy udowadniały, że miłość bez pierścionka z diamentem jest niepełna. Niepoważna. Diamenty stały się aspiracją, wymarzonym prezentem - dla kobiet miały być miarą uczucia i wstępem do szacownego grona narzeczonych.
Podobno pierwszy pierścionek zaręczynowy powstał już w XV wieku na zlecenie Maksymiliana I Habsburga, gdzie diamenty układały się w "M", jak Maria. Jednak dopiero hasło Gerety okazało się wybijać rytm przekonań takich samych jak te sprzed tysięcy lat. Było jak dobrze sprzedające się zaklęcie.
Ballada o miłości - do siebie i biżuterii
Dla zakochanych biżuteria bywa formą porozumiewania się bez słów. Podchwyciły to legendarne firmy jubilerskie kusząc poezją słynnych miłości. Nie bez powodu Van Cleef and Arpels wspomina, że pierwszą rzeczą jaką kiedykolwiek sprzedali było serce, a Tiffany szczyci się najsłynniejszym projektem zaręczynowym. Mass media stworzyły mit, wedle którego biżuteria jest nieodzowną częścią przypieczętowania związku. Miała też udowodnić sytuowanie mężczyzny, a w przypadku zerwania zaręczyn, zapewnić kobiecie zadośćuczynienie za nadszarpniętą reputację.
Hollywoodzkie gwiazdy zaczęły chętnie dzielić się z paparazzi jubilerską ekstrawagancją tak, jakby miała odzwierciedlać szaleńczość ich romansów. Gorące uczucia smakowały jak baśń, z której się nie wyrasta. Sławy posłusznie podążały za diamentową obsesją. Książę Rainier początkowo oświadczył się Grace Kelly obrączką z rubinami i diamentami, później wybrał 10,5-karatowy kamień. Wówczas zaręczyny były dopełnione.
Istniały dwie królewskie pary, których miłość do biżuterii (i siebie nawzajem) nie miała sobie równych. Książę Windsoru, Edward VII, ubóstwiał biżuterię na równi z Wallis Simpson - "kobietą, którą kochał" i dla której abdykował. Z zapałem projektował dla niej błyskotki i czuł, że nie ma bardziej osobistego wyznania. Przez lata trwania ich zbuntowanej miłości powstała kolekcja nazywana alternatywnymi klejnotami koronnymi. Kiedy Wallis rozwodziła się z pierwszym mężem, Edward podarował jej rubinowo-diamentową bransoletkę z grawerunkiem "trzymaj się". Kochała szmaragdy, więc na zaręczynowy pierścionek wybrał wielki okaz w uścisku diamentów - dopisał: "teraz należymy do siebie 26 X 36". Kiedy liczył, że zostanie królową, podarował jej symbol księcia Walii - trzy strusie pióra. Diamentowe, oczywiście.
Z kolei Elizabeth Taylor i Richard Burton uchodzili za królewską parę Hollywood. Ich związek był równie burzliwy i pełen blasku, jak ten Edwarda i Wallis. Gdyby ktoś przyłożył zapałkę - spłonęliby. Pierścionek, który Burton włożył na palec Taylor, przyćmił wszystkie inne. Gargantuiczny diament ważył 68 karatów i był najdroższym klejnotem kupionym na aukcji. Nie obniżając poprzeczki, w tym samym roku walijski aktor podarował ukochanej ogromną perłę, szesnastowieczną "La Pelegrinę", która należała do hiszpańskich królowych, a swoją dramatyczną historią dorównywała ich związkowi. Perła portretowana na wielu obrazach Velasqueza o mało nie zginęła w paszczy psa Taylor.
Błyszcząca niewierność
Kunszt i trwałość biżuterii stworzyły z momentu jej wręczania rytuał. Jej koszt ma być gwarancją poważnej inwestycji uczuć. Nawet jeśli to wszystko dzięki sprawnym marketingowcom, historie wielkich romansów i bajkowych błyskotek potrafią dodać codzienności disneyowskiej nuty. Po pandemii popyt na diamenty był najwyższy w historii. Z drugiej strony, w obecnych, niepewnych czasach wiele osób uznaje diamentowe wyznania za przestarzałe, zupełnie jak instytucję małżeństwa. Kobiety w partnerskiej relacji nie chcą nakładać finansowej presji na mężczyzn.
Zobacz także
Co na to wszystko biżuteria? Jest kompletnie niewierna. Jak wspomniała Taylor, przecież i tak daje się kochać chwilowo, ale nigdy posiadać. W końcu kiedyś stanie się dowodem innej miłości.