Najzdrowsza rzecz jaką możesz dla siebie zrobić. Za darmo
Niełatwo jest żyć w świecie, który brzydzi się przeciętnością i każe ci dążyć do bycia kimś. Ale w czasach agresywnego coachingu, przypadkowych gwiazd i księżniczek z ludu, no i pomarańczowego prezydenta, który afirmuje podział na zwycięzców i przegranych, akceptacja własnej przeciętności to najzdrowsza rzecz jaką możesz dla siebie zrobić - pisze Olaszka, blogerka i felietonistka WP Kobieta.
27.06.2018 | aktual.: 28.06.2018 14:00
Moja “lista rzeczy do zrobienia przed śmiercią” powstała, kiedy miałam dziewiętnaście lat. Bez skrupułów i choćby odrobiny refleksji wypełniłam ją wyuzdanymi marzeniami kalibru rejsu jachtem po Karaibach i stworzenia jakiegoś magnum opus na czterysta stron. Ten rozmach wydawał mi się uzasadniony.
Opakuj się w ładną narrację
Przy dobrych wiatrach zostało mi jeszcze kilkadziesiąt lat życia na tej planecie, jestem zaradna i umiarkowanie bystra, a wszyscy dookoła mówią, że jak się postaram, to osiągnę wszystko, co zechcę. No to ja chcę mieć karierę, która pozwoli mi podróżować. Chcę mówić w pięciu językach. Chcę zobaczyć jajo Fabregé i Wodospady Wiktorii. Nie tylko przelecieć się helikopterem, ale przelecieć się nim nad Wielkim Kanionem. Nie tylko zapalić cygaro, ale koniecznie na Kubie. Dla chcącego nic trudnego!
Jestem z tego pokolenia wielkomiejskich trzydziestolatków, które dorastało napędzane amerykańskimi sloganami, że “marzenia są po to, żeby je spełniać”. Kiedy mistrzowie coachingu drą się, że “musisz robić to, co kochasz, bo inaczej umrzesz”, to drą się do nas (i na nas). Nasza dorosłość dzieje się w epoce, w której amerykański prezydent wyzywa uczciwych ludzi od looserów, a artykuły w gazetach rozkazują nam przestać szukać wymówek i odmienić wreszcie swoje życie. Sukces to słowo klucz. Nieważne jaką formę przybierze – ważne, żeby całe twoje życie było nim oblepione. Im większe stężenie niezwykłości, wyczynu i blichtru w twojej codzienności, tym bardziej wygrywasz.
Dobrym pomysłem jest mieć jedną z tych prestiżowych karier. Być projektantką albo publicystką, która nie rozstaje się z Macbookiem, a we wtorek o trzynastej siedzi sobie w kawiarni i wrzuca do sieci zdjęcia ślicznego latte artu, bo kto jej zabroni? Możesz też być jedną z tych osób, które w listopadzie uciekają sobie na parę tygodni do domu na szczudłach na Malediwach, bo “zima jest taka dobijająca”. Możesz dorobić się mieszkania jak z żurnala, z wyspą kuchenną wielkości Australii i widokiem na bujną zieleń. Możesz rzucić nudną pracę w korpo, ogarnąć sobie jakieś pole organicznej lawendy i zrobić z niego źródło utrzymania.
Jak opakujesz tę historię w ładną narrację, to może nawet napiszą o tobie w jednym z tych drogich magazynów wydawanych na pięknym papierze. I nigdy już nie poczujesz, że przegrywasz w życie.
Zobacz także
Nie rzucam kamieniem, bo sama przejechałam półtorej dekady na głodzie bycia kimś. Celem mojej egzystencji było najpierw porządnie sobie pożyć, a ostatecznie zostawić po sobie ślad i zapisać się na kartach historii. Życiorys z gatunku “czterdzieści lat przy jednym biureczku, emerytura i śmierć” napawał mnie czystym przerażeniem. Bo w mózgu wyryło mi się durne przekonanie, jak nie zostawisz po sobie solidnego artykułu na Wikipedii, to tak, jakbyś nigdy nie istniała. Namiętnie przeglądałam społecznościówki, a moja głowa krzyczała: Zasuwaj! Nie trać czasu! Bo kiedy ty gnijesz w kolejce na poczcie ściskając w ręku zmemłane awizo albo zamulasz w parku, gapiąc się na szumiące drzewa, inni zakładają start-upy, robią doktoraty albo zarabiają na Zanzibar.
Niemodne jest mówić takie rzeczy na głos, ale pogoń za wielkością bywa przereklamowana, a dążenie do tego, żeby życie wiecznie miało głęboki sens i wiekopomny walor, potrafi nieźle wyczerpać i wyjałowić. Już ponad sto lat przed naszą erą poeta rzymski Lucyliusz wiedział, że “nie wszyscy możemy wszystko”, więc po co stawać na głowie? Czy musimy wypruwać sobie żyły i niewolniczo służyć własnej megalomanii?
Nawet pracy nie próbuję zmienić w karierę
Nawet nie chcę wyobrażać sobie świata, w którym każda z nas byłaby Meghan Markle, Beyoncé albo chociaż Marią Skłodowską-Curie. Choć żadna dziewczynka nie marzy, by w przyszłości pracować w firmie produkującej klamki albo w dziale mięsnym, to niektóre z nas właśnie tam trafiają. Donald Trump nazwałby to porażką. Ja to nazywam zwykłym życiem.
Od pewnego czasu uczę się akceptować zwyczajność swojej codzienności. W świecie, w którym każdy dąży do niezwykłości, ja z przyjemnością będę zwykła. Jest w tym coś uzdrawiającego i wyzwalającego. Robię to, co lubię i nie zastanawiam się jak to zmonetyzować. Nie próbuję zmienić swojej pasji w karierę. Nawet pracy nie próbuję zmienić w karierę. Na pytanie “gdzie pracujesz?” na luzie odpowiadam “w pakiecie MS Office”. Nic się nie stanie, jeśli zakotwiczę się tu do grobowej deski. To nie tragedia jeśli pod koniec życia okaże się, że jedyną nagrodą, którą kiedykolwiek zdobyłam, był atlas za czerwony pasek w piątej klasie.
Nie muszę zmieniać świata. Nie muszę dostawać grantów ani zostawać ekspertką. Nie muszę robić nic, co zbierze mi trzysta polubień na Facebooku. Nie muszę odwiedzić wszystkich kontynentów. Po co mi pięć gwiazdek na Lazurowym Wybrzeżu, skoro jest działka i hamak pod sosną? Nie spinam się.
Zobacz także
Kiedy koleżanki pytają mnie jak spędziłam weekend (“bo ja, to wiesz… szybki wypad do Mediolanu”), uczciwie odpowiadam: “umyłam włosy, obejrzałam pół serialu i wytrząsnęłam okruchy z klawiatury”. Bo życie nie składa się tylko z tego, co ważne, wielkie i niezapomniane. Czasami trzeba wyszorować kibel. Powisieć cztery godziny na telefonie, żeby zapisać się do endokrynologa na grudzień 2023 roku. Obejrzeć słabe reality show. Powłóczyć się bez sensu po domu. Wbrew królującej współcześnie opinii, nie każdy dzień musi być przygodą. Ani krokiem ku lepszemu. Może być zupełnie przeciętny, nawet nijaki. Bo życia tak łatwo nie zmarnujesz, nie pozbawisz go wartości i sensu. To nie przestępstwo nie być zawsze najlepszą wersją siebie. Czasami wystarczy po prostu być.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl