Nauczyciele pracę przerzucają na nich. Rodzice mówią "dość"
Monika, 39-letnia mama dwójki chłopców w wieku szkolnym, zaczyna stresować się już w pracy, około południa. Najpierw tylko trochę, ale im bliżej godziny 15 tym bardziej. - Kiedy podjeżdżam po dzieci do szkoły i pierwsze co słyszę to "znowu tyyyyle nam zadali", już wiem, że przed nami trudny wieczór - opowiada i nie jest wyjątkiem. Rodzice mają dość, a rację przyznaje im Rzecznik Praw Dziecka, który ponownie wnioskuje do Ministerstwa Edukacji Narodowej, by nie obciążać dzieci pracami domowymi.
- Mój syn nie dostał na czas podręczników. Przyszły chyba trzy tygodnie po rozpoczęciu roku, więc dostał tydzień na samodzielne nadrobienie zaległości w domu. Było tego 30 stron z matematyki i 20 z języka polskiego. Oczywiście zostawił wszystko na ostatnią chwilę - to akurat moja wina - i siedział dwa dni po trzy godziny. Cały dzień w szkole, cały wieczór nad lekcjami - wylicza Marcin, tata Tymka i Szymona.
Sytuację ze spóźnionymi podręcznikami można nazwać wyjątkową. Niestety historie wielu innych rodziców potwierdzają, że na co dzień wcale nie jest lepiej, jeśli chodzi o czas spędzony przez dzieci (a często i rodziców) nad książkami.
"Dwie godziny co drugi dzień to zazwyczaj minimum, aby wyrobić się ze wszystkim i pójść spać z czystym sumieniem. Jeszcze gorzej jest, kiedy w grę wchodzą zajęcia dodatkowe. Jeśli za ich sprawą jesteśmy "ograbieni" z popołudnia, to wieczorem zaczyna się prawdziwa panika. Kilka razy było nam szkoda córki, której oczy już się zamykały. Razem z żoną siedzieliśmy do późna i z pomocą Wikipedii odrabialiśmy za nią zadania z przyrody czy historii. Za każdym razem obiecujemy sobie, że to ostatni raz" - deklaruje jeden z internautów pod artykułem o sytuacji polskiej edukacji. Podobnych wpisów w sieci są setki.
Prawo do odpoczynku
Rację rodzicom przyznał Rzecznik Praw Dziecka. Dzieci bowiem, podobnie jak dorośli, mają prawo do odpoczynku. Zagraniczne szkoły już o tym wiedzą, w Polsce musimy się jeszcze wiele nauczyć. Przeciążenie nauką wcale nie zagwarantuje lepszych ocen czy wyższych ambicji życiowych. Wręcz przeciwnie - może zaszkodzić nie tylko samopoczuciu.
Kanadyjscy badacze udowodnili, że u dzieci, którym odrabianie prac domowych zajmuje więcej niż pół godziny dziennie, da się zauważyć symptomy nasilonego stresu, przez co są bardziej narażone na tycie. Natomiast naukowcy ze Stanford Graduate School of Education, dowiedli, że pociechy, którym zadaje się zbyt dużo, częściej skarżą się na problemy z zasypianiem, bóle brzucha i głowy.
Co więcej, "zarzucanie" dzieci zadaniami do odrobienia w domu jest nie tylko szkodliwe dla ich zdrowia, ale także… narusza przepisy.
- Dopuszczanie do sytuacji nadmiernego obciążania dzieci pracami domowymi narusza przepis art. 31 Konwencji o prawach dziecka, zgodnie z którym Polska uznaje prawo dziecka do wypoczynku i czasu wolnego, do uczestniczenia w zabawach i zajęciach rekreacyjnych, stosownych do wieku dziecka, oraz do nieskrępowanego uczestniczenia w życiu kulturalnym i artystycznym - tłumaczył w jednym z oficjalnych pism Rzecznik Praw Dziecka, Marek Michalak.
Źródło domowych konfliktów
Pierwsza interwencja w MEN odbyła się już w marcu tego roku. Nie przyniosła jednak sukcesu, a rzecznik uznał, że ministerstwo nie ustosunkowało się do "nadmiernej ingerencji szkoły w sferę życia prywatnego uczniów i ich rodzin". Faktycznie, odpowiedź wiceministra edukacji narodowej była dość lakoniczna i mówiła tylko o tym, iż zadania domowe mają na celu wspomaganie pracy dydaktycznej nauczyciela.
Marek Michalak podejmuje więc kolejną próbę, przekonując, że ilość zadawanych prac domowych niejednokrotnie powoduje, że dzieci i młodzież mają ograniczoną możliwość aktywnego uczestniczenia w życiu rodzinnym.
- W tym kultywowania tradycji wspólnego spędzania czasu z rodzicami i rodzeństwem, a także wywiązywania się z obowiązków domowych, które również odgrywają istotną funkcję wychowawczą - wylicza Michalak w kolejnym już piśmie do MEN.
W liście rzecznik powołuje się na opinię rodziców, którzy ponoć lawinowo zgłaszają się do jego biura. Twierdzą, że polscy uczniowie mają zbyt dużo zadawane do domu, co negatywnie wpływa nie tylko na ich wydajność, ale także stresuje dzieci i rodzi konflikty rodzinne. Zwłaszcza z ostatnim trudno się nie zgodzić.
Afera, nerwy, stres
"Moim zdaniem, nauczyciele swoją pracę przerzucają na nas - rodziców" - pisze anonimowy ojciec dwójki dzieci w wieku szkolnym w liście do Radia Gdańsk, który w zeszłym roku odbił się w mediach szerokim echem. "Zadanie domowe to u mnie w domu nieustanne źródło problemów i kłótni. Dzieci się nie wyrabiają, my ich sprawdzamy, zawsze okazuje się, że mają coś jeszcze do zrobienia, afera, nerwy, stres. Popołudnia lub wolne dni zamiast spędzać na rodzinnych atrakcjach, muszę przeznaczać na naukę z dziećmi. A ja przecież nie mam przygotowania pedagogicznego, nie pamiętam już mnóstwa rzeczy, mi również kłopoty sprawiają ułamki. Czuję się po prostu oszukany" - kontynuuje mężczyzna.
- Przecież ja nie mogę być tą, która razem z dziećmi będzie narzekać na nauczycieli. Muszę ich zmotywować i przekonywać, że trzeba się uczyć, choć sama w głębi jestem sfrustrowana - załamuje ręce Monika, która już w pracy stresuje się popołudniowym "bagażem" dzieci.
Żaden z rodziców nie chce podawać nazwiska ani szkoły do której chodzą ich dzieci. Wolą nie narażać się nauczycielom. Pewnie nie chcą też, aby na artykuł trafiły ich latorośle. Tym samym zyskałyby sojuszników w narzekaniu na nadmiar prac domowych.
30 minut wystarczy?
W dniu przygotowania tego tekstu redakcję Wirtualnej Polski w Gdańsku odwiedzili uczniowie Liceum Ogólnokształcącego nr 2 w Sopocie. Spontanicznie pomiędzy jednym z uczniów, a nauczycielką doszło do dyskusji.
- Za dużo zadają nam z matematyki, niemieckiego i polskiego - wylicza Kornel Karbowiak, uczeń. - Dziennie spędzam przynajmniej około 1,5 godziny odrabiając lekcje. Chciałbym, by wystarczyło 30 minut. Musimy mieć czas dla siebie. Każdy ma swoje pasje, a przez naukę nie mamy kiedy ich realizować. Wiele razy poruszałem tę kwestię z wychowawczynią i panią wicedyrektor. Efektów brak, temat zawsze jest ignorowany.
Małgorzata Bobrowska, nauczycielka języka polskiego: - Na pewno powinno się zmniejszyć ilość pracy domowej w szkole podstawowej. Im jednak dalej idziemy ścieżką edukacji, tym więcej pracy trzeba przyjąć na siebie, by pogłębiać i utrwalać wiedzę. Wszystko zależy od przedmiotu, ale prace domowe w szkole średniej są konieczne, bo pozwalają dobrze przygotować się do matury. Pół godziny to zdecydowanie za mało.