Nauka siusiania krok po kroczku
Dość mam pieluch. Nie znoszę ich zakładania, zdejmowania, a nawet kupowania. Kiedy pomyślę, ile śmieci produkujemy razem z Jadźką, czuję się największą morderczynią środowiska na kuli ziemskiej.
29.10.2008 14:46
Dość mam pieluch. Nie znoszę ich zakładania, zdejmowania, a nawet kupowania. Kiedy pomyślę, ile śmieci produkujemy razem z Jadźką, czuję się największą morderczynią środowiska na kuli ziemskiej. Postanawiam więc od dzisiaj być konsekwentna. Koniec ze śmierdzącą pieluchą!
Pierwsza próba odstawienia Jadźki od pieluchy miała miejsce, kiedy mała skończyła dziesięć miesięcy. Uczyliśmy jej wtedy kilku słów w języku migowym, w tym słowo „sisi”, kiedy chciało jej się popuścić co nieco w majty. Na przekór wszelkim teoriom o tym, że dziecko pod względem fizjologii jest imbecylem do drugiego roku życia i nie potrafi kontrolować zwieraczy, Jadźka dość szybko nauczyła się wołać o nocnik. Przez jakieś dwa miesiące córka ani razu nie zrobiła w kupy w majtki, a siku sporadycznie. To były cudowne chwile. Byliśmy z niej dumni niczym rodzice olimpijczyków, których dzieci przywiozły z Pekinu medale. Ale radość nie trwała długo. Kiedy Jadźka weszła na drogę ssaków dwunożnych i zaczęła samodzielnie poruszać się na własnych nogach, nie miała już czasu, aby pomyśleć o nocniku. Waliła prosto w pieluchę – rach ciach i następne kółko sprintem dookoła domu.
Od tego czasu sytuacja się nie zmienia. Na nic moje prośby, na nic dawanie dobrego przykłady na sedesie, na nic sadzanie i czekanie na chociaż jedną wykapaną kroplę. Jedyne co widzę, to na jedną setną sekundę przed wypróżnieniem córki, kiedy z jakimś takim zaskoczeniem spogląda na mnie, wie że coś się zbliża i… już po sprawie. Ech…
Teraz jednak moja córka ma rok i dwa miesiące. Potrafi sama zjeść jogurt, włożyć słomkę do dziurki w kartonie, zaprogramować pilota od telewizora tak, że nie wiemy gdzie szukać kanałów, a nawet odebrać dzwoniącą komórkę i powiedzieć dwa słowa. Ufam więc, że wie, kiedy będzie walić następne kupsko! Wie dobrze, bo idzie zawsze w ten sam kąt mieszkania, między jednym a drugim pokojem i tam dokonuje swojej zemsty na jednorazowej pieluszce. A więc, skubana, musi zdawać sobie sprawę, co nastąpi za chwilę.
Zaczynam więc koleją walkę. Mam teraz pomoc naukową, podręcznik „Pożegnanie z pieluszkami, czyli jak łatwo i przyjemnie nauczyć dziecko korzystania z toalety” Kingi Cherek. Kilka miesięcy temu popełniłam do tej publikacji kilka rysunków. Przeczytałam ją wtedy od deski do deski, bo temat na czasie, a książkę czyta się jednym tchem. Wtedy jednak Jadźka właśnie miała swój złoty wiek w siusianiu i nie musiałam czerpać do wiedzy zebranej przez autorkę. Ale teraz do niej wróciłam.
Wprowadziłam Jadźce nocnikowego kompana. Jej ukochany niebieski Kłapouchy, zwany „Mój, mójem” siada od dzisiaj z nią na odwróconej pomarańczowej foremce do piasku (pod kolor nocnika Jadźki, także pomarańczowego). Dziecko trochę zdziwiło się, kiedy Kłapouchy przybrał pozycję. Owszem, wcześniej bawiłyśmy się w dokarmianie Mój Mója, zakładałyśmy mu pieluchę, chodzi z Jadźka spać, ale nigdy nie widziała, żeby chciało mu się wypróżnić. Pierwsze starcie więc definitywnie wygrałam – wzięłam ją z zaskoczenia. Na razie jeden nocnik zarówno Kłapoucha jak i córki zostaje częściej pusty. Ale spokojnie, dopnę swego, jakem matka.
Kupiłam ku zachęcie książkę i dla Jadźki. Tytuł podobny „Żegnaj pieluszko”. Bohaterem jest rozkoszny miś, który nie wie, do czego służy nocnik. Do rezygnacji z pampersów lub innych huggisów przekonuje go w końcu jego starsza koleżanka, która chodzi już do przedszkola. Miś też chce pójść do przedszkola (głównie dla ponętnej koleżanki misi), więc decyduje się wypróbować swój nocnik z rysunkiem traktora.
Dobra, pomoce naukowe są. Teraz do dzieła, dziewczyny! Dam znać, jakie będą rezultaty.