Uroda#nawłasnejskórze: Trening z Ewą Chodakowską

#nawłasnejskórze: Trening z Ewą Chodakowską

#nawłasnejskórze: Trening z Ewą Chodakowską
Źródło zdjęć: © Instagram.com
Aleksandra Kisiel
23.06.2016 08:39, aktualizacja: 29.06.2016 16:23

Ma prawie dwa miliony fanów na Facebooku. Media okrzyknęły ją „trenerką wszystkich Polek”. Jest charyzmatyczna, odnosi niebywałe sukcesy. Ale czy wystarczy jeden trening z Ewą Chodakowską, żebym z kanapowca stała się sportową entuzjastką?

W mojej pracy lubię rzucać się na głęboką wodę. Choć bywa, że tuż przed skokiem bardzo tego żałuję. Tak było i tym razem. Przy okazji promocji nowej linii antyperspirantów Adidas Pure mam okazję wziąć udział w treningu prowadzonym przez ambasadorkę marki, Ewę Chodakowską. Na początku myślę: wspaniale! W końcu na własnej skórze przekonam się, czy charyzma, entuzjazm i "sadystyczne" zapędy Ewy (na treningach nie ma zmiłuj), o których słyszałam od znajomych i czytałam w internecie, to prawda.

Miałam kiedyś styczność z treningami wideo, nagrywanymi przez Chodakowską. Była to styczność krótka i dość bolesna, bo po trzech dniach ćwiczenia i padania na twarz dokładnie w 11 minucie 45-minutowego treningu, stwierdziłam, że najwidoczniej ten rodzaj wysiłku fizycznego nie jest dla mnie. I uczucie to powróciło, gdy tylko pojawiłam się w studio BeActive Ewy Chodakowskiej, w którym odbywał się trening. W myślach od razu zaczęłam przeszukiwać listę wymówek, które pozwoliłyby mi wykręcić się od ćwiczeń. „Nie mam czasu.”„Zapomniałam zabrać sportowe ubrania.”„Boli mnie głowa.” Żadne nie wydawało się dość prawdopodobne. Motywacja nieco wzrosła, gdy na własne oczy zobaczyłam „trenerkę wszystkich Polek”. Wystarczyło jedno spojrzenie na jej fenomenalnie zgrabne nogi bym pomyślała: „Ja też tak chcę!” Ale, niestety, od „chcieć” do „mieć” jest diabelnie długa droga. A zaczyna się od rozgrzewki.

Na sali jest kilkanaście osób: dziennikarki, dziewczyny odpowiedzialne za promocję Adidasa, kilka blogowych gwiazd, w tym Anna Skura z What Anna Wears. Wszyscy ubrani w fioletowe koszulki do ćwiczeń stajemy przed stepami i piłkami do ćwiczeń. Zaczyna się rozgrzewka. Po kilku minutach zaczynam tracić oddech i w myślach modlę się, żeby to już się skończyło! Ewka stoi na podwyższeniu i wydaje kolejne polecenia, wspierając się krzykiem i… gwizdkiem. Muzyka grzmi z głośników. Czuję się jak na musztrze, choć w życiu nie byłam w wojsku. Przechodzimy do właściwych ćwiczeń. Wspinamy się na step, balansujemy na piłce, biegamy w miejscu. Brzmi niewinnie, prawda? A pali mięśnie żywym ogniem. I najgorsze jest to, że nie możesz na chwilę przysiąść, albo paść na podłogę i już nie wstawać. Bo gdy tylko masz na to ochotę, tuż przed twoim nosem pojawia się filigranowa trenerka, która żelaznym głosem krzyczy prosto w twarz: „Dajesz, dajesz, wyżej kolana!”. I co, nie dasz? No więc daję, choć w myślach ślę wiązanki pod adresem trenerki, siebie samej, pani ze sklepu na rogu, która sprzedaje mi czekoladę i piwo. Nie oszczędzam nikogo.

Jak potem dowiaduję się od Ewy, na szczęście, ona też tak ma. „Byłam ostatnio w Grecji, na wyspie Kos. W hotelu nie było profesjonalnej siłowni, więc ćwiczyłam w pokoju. Wieczorem mój mąż leżał na łóżku, a ja odpalałam jeden ze swoich programów na DVD i na podłodze robiłam Chodakowską,” wspomniała podczas naszej rozmowy. „Ćwicząc zupełnie nie myślałam o tym, że ta babka na ekranie, to ja. I też w myślach wyzywałam tę trenerkę i miałam na nią nerwa, że jest taka uśmiechnięta, a ja tu ledwo żyję. Nie wiem, skąd ja mam taką energię na tych nagraniach?! Bo gdy ćwiczę sama i słyszę od Chodakowskiej, że jeszcze jedno powtórzenie, to mam ochotę jej krzyknąć: Spadaj!”

Chodakowska zdaje się wyczuwać, kiedy jej podopieczni mają kryzys. I nie pozwala, aby wziął on górę. Ale też nie ma mowy o głaskaniu po głowie. Gratulacje i słowa uznania następują dopiero po treningu. W trakcie, Ewa jest nieugiętym sierżantem. Zwinna, niesamowicie smukła, bacznie obserwuje wszystkich trenujących. Poprawia postawę, podpowiada jak uniknąć kontuzji, zagrzewa do walki.

Przed treningiem byłam przekonana, że wszyscy będą na mnie patrzeć, bo mój sportowy laicyzm będzie się bardzo rzucał w oczy. W trakcie okazało się, że wszyscy są wpatrzeni albo w trenerkę, albo w czubki swoich butów. I nikomu nie przyszło do głowy rozglądanie się po sali. Odwracanie głowy oznaczałoby dodatkowy wysiłek. A tego nikt z nas nie potrzebował.

Po treningu, wymęczona i ledwo będąca w stanie zrobić krok, mam okazję porozmawiać z Ewą Chodakowską. Ubrana w białą koszulę, żółte szorty i Superstary wygląda, jakby przed chwilą zeszła z planu sesji zdjęciowej, a nie z maty do ćwiczeń. Ja nadal mam zadyszkę. I zastanawiam się, skąd ona bierze na to wszystko siłę? „Zawsze byłam bardzo aktywna. Już jako dziecko nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Teraz też, po 15 minutach bezczynności zaczyna mnie nosić. Odpoczywam trenując, siebie i innych,” tłumaczy Ewa. „ Wysiłek to najlepszy sposób, żeby się zresetować. Ja się na zajęciach wydzieram, zostawiam bardzo dużo energii!” przekonuje. „Myślę, że gdybyś spojrzała z boku na dzisiejszy trening, powiedziałabyś: O nie, nie piszę się na to. Nie dam rady. A jednak wyszłaś z sali z uśmiechem na twarzy. To jest chemia w mózgu. Koktajl z dopaminy, serotoniny, adrenaliny. To nie czarna magia.”

Niestety, serotonina, endorfiny i wszystkie inne cudowne chemikalia po jakimś czasie znikają z organizmu. Co pozostaje? Zakwasy. Koszmarne, takie które sprawiają, że przez następne dwa dni każdy krok powoduje ból. Uświadamiam sobie, że przykryte ochronną warstwą komórek tłuszczowych mięśnie jednak istnieją i dają o sobie znać. Dopiero w weekend jestem w stanie wyruszyć na trasę dłuższą niż do i z samochodu. Zabieram psa i idę na dogtrekking fundacji Amstaff Azyl. Dzięki bogu trasa zostaje skrócona z 15 km do 10. Pod koniec ledwo zipię. Ale nieustannie w głowie pobrzmiewają mi słowa wypisane na ścianie w studio BeActive: „Twoje ciało może więcej, niż podpowiada ci twój umysł.” Po tygodniu udaje mi się znaleźć zakurzoną płytę z programem „Skalpel”. Gdy zostaję sama w domu, nie bacząc na podejrzliwe spojrzenia psa i królika, zaczynam rozgrzewkę. W 11 minucie tradycyjnie padam. Podnoszę się. I sapiąc jak parowóz ćwiczę dalej. Kto wie, może uda mi się od tego uzależnić?

Zobacz także:* Chodakowska prywatnie. Sprawdź, czego nie wiedziałeś*

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (13)
Zobacz także