Moda"Nie zdajesz sobie sprawy, ile tu było poprawiane". Duet Polaków retuszuje zdjęcia gwiazd

"Nie zdajesz sobie sprawy, ile tu było poprawiane". Duet Polaków retuszuje zdjęcia gwiazd

Pamiętacie oficjalne zdjęcia z chrztu uroczego księcia George'a? Za ich ostateczny kształt odpowiadają... Polacy. Krzysztof Gadomski i Tomasz Kozakiewicz ze studia House of Retouching zajmują się postprodukcją zdjęć i to oni dbają, aby księżna Kate, książę William, Ivanka Trump i Bill Clinton wyglądali świeżo i naturalnie. O tajnikach swojej pracy i o tym, jak podchodzą do oskarżeń o zakłamywanie obrazu rzeczywistości, opowiedzieli w wywiadzie dla WP Kobieta.

"Nie zdajesz sobie sprawy, ile tu było poprawiane". Duet Polaków retuszuje zdjęcia gwiazd
Źródło zdjęć: © Facebook.com | House Of Retouching
Paulina Ermel

Paulina Żaglewska: Muszę was zapytać o współpracę z brytyjską rodziną królewską, o przeróbkę zdjęć księżnej Kate. [Chodzi o zdjęcia z chrztu księcia George'a. Wykonał je fotograf Jason Bell, który zwrócił się do duetu z Krakowa o pomoc przy postprodukcji – przyp. red.] Powiedzcie jak to się zaczęło?
Tomasz Kozakiewicz: Przyszła na herbatę.

I poprosiła o usunięcie jednego pieprzyka oraz o poprawienie talii, aby wyglądała na jeszcze węższą?
Tomek: Później poszliśmy na obiad. I się dogadaliśmy (śmiech). A tak poważnie – to był materiał dokumentalny. Znamy te wszystkie osoby z mediów, więc nie da się tutaj za bardzo poszaleć ze zdjęciami. I trzeba być bardzo czujnym, żeby nie przegiąć i nie popełnić jakiegoś faux pas.

Obraz
© fot. Jason Bell/ mat. pras. House of Retouching

Macie jakieś wytyczne, jak macie poprawić takie zdjęcie?
Tomek: Nie dostajemy takich wytycznych.

I nie podpisujecie żadnego cyrografu z rodziną królewską?
Krzysztof Gadomski: Nie. Zdają się na nas. Ewentualnie może przyjść takie zdjęcie do poprawy, jeśli zostało niewłaściwie przygotowane.
Tomek: Doskonale rozumiemy się z fotografem księżnej, Jasonem Bellem. Nie musimy mieć tych wytycznych, bo wiemy, czego oczekuje. Zawsze natomiast są ustalenia dotyczące kolorystyki. Na tyle długo pracujemy z Jasonem, że sami czujemy, co musimy zrobić. Pracowaliśmy już z tak dużą liczbą znanych osób, że wiemy, że jedyne, co trzeba, to uważać. I robić wszystko, aby pomóc przy przygotowywaniu zdjęć. Niezależnie od tego, czy mówimy o zwykłej celebrytce, czy księżnej Kate. I tyle.
Krzysztof: Nie ma jednego standardu. Po poprawieniu setek zdjęć, jesteśmy w stanie wywnioskować, co jest dla kogo najlepsze. I tak działamy. Jeśli ktoś się rumieni, wiemy, że musimy zmienić trochę kolor skóry, aby w oczy nie rzucał się tylko policzek. Jeśli komuś odstają włosy po jednej stronie, to możemy je usunąć, żeby nie zaburzały proporcji zdjęcia. Ale nadal mówimy o kosmetycznych sprawach.

Retuszowaliście zdjęcia innych postaci związanych z polityką?
Tomek: Na przykład Clintona. Jego córkę. Żonę premiera Wielkiej Brytanii. Córkę Donalda Trumpa – Ivankę, ale to już ze trzy lata temu. Trochę by się uzbierało, ale trzeba poszukać w pamięci.

Obraz
© fot. Jason Bell/ mat. pras. House of Retouching

Jak wygląda cały proces? Jak zdjęcie do was dociera: pracujecie z fotografem, który je wykonał, czy również z osobą znajdującą się na zdjęciu? *
*
Tomek:
Bardzo często wszyscy, którzy są po drodze, mają coś do powiedzenia (śmiech). Jeśli na zdjęciu znajduje się celebryta, to on również. Nie ma standardów, które mówiłyby, że zawsze trzeba poprawić np. kontur twarzy czy kolor tła.
Krzysztof: Na każdym zdjęciu każda rzecz może być do zmiany. Trzeba zrozumieć, co można zrobić, aby polepszyć dane zdjęcie. Pracuje się nad oświetleniem, trójwymiarem, kontrastem kolorystycznym, światłocieniem, paletami barwnymi, nad kształtem. Tych płaszczyzn, na których pracujemy ze zdjęciem, jest bardzo wiele. Cały proces postprodukcyjny to wiele etapów. I na każdym z nich różne rzeczy mogą być do poprawy. Mamy całe zdjęcie do obróbki, nie tylko człowieka. Patrzymy na obrazek jak na całość. Wielokrotnie się zdarza, że nad postacią spędzamy dużo mniej czasu niż nad całą resztą.

Współpracę z kim najlepiej wspominacie?
Tomek: Z gwiazdami nie mamy do czynienia. Jeśli już, to dostajemy czasem komentarz na przykład od producenta, fotografa. Oni przekazują nam, że dana gwiazda prosi o to, czy o to.
Krzysztof: Niestety nie dzwoni do nas Angelina Jolie (śmiech).

A jeśli zadzwoniłaby? Choć lepszym przykładem byłaby tu Kim Kardashian. Wyobraźcie sobie, że dzwoni i mówi: "Panowie, chciałabym mieć na tym zdjęciu większy biust". Co robicie?
Krzysztof: Prawda jest taka, że to normalna komercyjna praca. Mamy swoje opinie, ale to klient wymaga. Kiedy przyjmujemy zlecenie, nie wiemy, że na konkretnym zdjęciu będzie potrzebne uwydatnienie biustu. I wówczas, jeśli padnie taka prośba, możemy powiedzieć, że to wypadnie na zdjęciu sztucznie, ale jednocześnie robimy to, czego się od nas wymaga. Mamy obowiązek to zrobić.

Obraz
© fot. Jason Bell/ mat. pras. House of Retouching

Jak zaczęła się wasza przygoda z retuszem? Bo to już 10 lat.
Tomek: Tak naprawdę 11. Oficjalnie. Ale dwa lata zajęło nam jeszcze przyuczenie się, wypracowanie własnych tajników i metod. Dopiero wtedy weszliśmy na rynek – nie chcieliśmy rzucać się na głęboką wodę bez przygotowania.

Nie nudzi się, jak to już tyle czasu?
Krzysztof: Technologia się zmienia, klienci i ich wymagania też, ale to jest trochę rutynowe działanie. Jednak nadal to lubimy. A wracając do pierwszego pytania – zaczęło się od pomysłu Tomka.
Tomek: Za granicą zobaczyłem, że istnieje taka branża jak postprodukcja. Okazuje się, że w Polsce też już była, ale dopiero raczkowała. Zdziwiłem się, że oficjalnie istnieje taki zawód.
Krzysztof: Rozpoczęliśmy eksperyment i się udało.

Przyjęło się tutaj?
Tomek: Na początku praktycznie w ogóle nie pracowaliśmy z Polakami. Z racji, że na Zachodzie postproducent traktowany był jako osobny zawód, łatwiej było się tam promować, czy właściwie pokazywać nasze umiejętności. Tam to było normalne. Jeśli w polskich warunkach ja oceniałem to jako dziwne, zaskakujące, to podejrzewam, że większość Polaków też tak by to potraktowała. I pewnie byłoby nam znacznie trudniej.

Łatwiej współpracuje się z zagranicznymi klientami czy z Polakami?
Tomek: Prawdopodobnie tak, jak w większości dziedzin biznesowych, tak i w naszej, lepiej jednak pracuje się z ludźmi spoza Polski. Nie wynika to z żadnych uprzedzeń, a z innych standardów pracy.
Krzysztof: Nie wiem czy w większości branż, ale w naszej na pewno lepiej pracuje się z klientami zagranicznymi.

Są bardziej otwarci?
Tomek: Mają świadomość tego, co można, zupełnie inną kulturę pracy, organizują i planują wszystko. Do tego trzymają się terminów, co w Polsce jest trudne – bo tutaj często wszystko jest na ostatnią chwilę i "na wariata".
Krzysztof: A u nas się tak po prostu nie da. Pracujemy ładnych parę godzin nad jednym zdjęciem i nie da się tego zrobić szybciej na poziomie, który jest u nas standardem. A nie można przekroczyć terminu, bo później idą za tym inne konsekwencje, są rozczarowania, gorzkie słowa. Tylko często nikt nie policzy, czy ten termin jest realny.

Ile takich zdjęć retuszujecie w miesiącu? Jesteście w stanie oszacować?
Krzysztof: Rozrastamy się i jest tego coraz więcej. W zeszłym miesiącu mieliśmy ich ponad 40. A jedno zdjęcie obrabia się kilka godzin w sytuacji idealnej, czyli jeśli nie mamy innych obowiązków, montażu i nie trzeba w nim dużo poprawiać. Mówimy o standardowej obróbce zdjęcia. Są to dla nas twórcze momenty – w końcu retuszu dokonuje człowiek, a nie maszyna. Ale co innego, jeśli montujemy, czyli składamy obrazek na przykład z kilku części. Takie zdjęcia zajmują więcej czasu.
Tomek: Zdarzają się szybsze prace – na przykład lookbooki, które są mniej wymagające. Te kilkugodzinne prace dotyczą dużych zdjęć, najczęściej 1:1, można z nich zrobić nawet billboard. I te 40 zdjęć obrabia nawet 5 osób.

Obraz
© fot. Jason Bell/ mat. pras. House of Retouching

We Francji wchodzi przepis mówiący o specjalnym oznaczaniu zdjęć, które były retuszowane. Prawo robi się coraz bardziej restrykcyjne. Myślicie, że postprodukcja nadal będzie się rozwijać? Mnie się wydaje to oczywiste.
Tomek: To nieodłączna część całego procesu tworzenia zdjęcia. Od zawsze. Odkąd istnieje fotografia czy film, istnieje postprodukcja. W XIX wieku zdjęcia były retuszowane mocniej niż obecnie. Nie było technicznych możliwości aż takiego modyfikowania zdjęć, ale "plastik" był jeszcze większy niż teraz.
Krzysztof: Jak oglądasz ślubne zdjęcia dziadków, to jak one wyglądają? Jak malowane. To była obowiązująca wówczas forma postprodukcji. Robiło się to wszystko pędzelkiem.

W agencjach mamy idealne zdjęcia idealnych dziewczyn, ale jednocześnie do mediów społecznościowych – na Instagrama czy Facebooka – wrzucają one takie fotki, jakie chcą. Kreują swój wizerunek taki, jaki chcą. Czy tam też trafiają już poprawione zdjęcia, czy wręcz następuje odwrót i poprawia się ich mniej?
Krzysztof: W większości przypadków one są już po obróbce. Są specjalne aplikacje, które na Instagrama wrzucają już poprawione zdjęcia.

A z drugiej strony mamy modelki plus size, które chwalą się swoimi niedoskonałościami i im więcej cellulitu na zdjęciu, tym lepiej. *
*
Tomek:
Ale retusz to nie tylko to, pamiętaj. To, o czym mówisz, to tylko mały wycinek naszej pracy. A nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile na tym zdjęciu i tak jest poprawione. I tak usunięcie wielu detali ze skóry tej modelki nie zmieni tak percepcji danego zdjęcia, jak na przykład zmiana oświetlenia. W internecie masz małe zdjęcia, a my je dostajemy ogromne – tak duże, że nierzadko wręcz zajmujemy się nawet źrenicą modela czy modelki. Patrzysz na całe zdjęcia, nie tylko na detale.

Czyli nawet źrenica?
Tomek: Jeśli zdjęcie jest odpowiednio duże i ostre to dlaczego nie? Te krwinki ze zmęczonych oczu też można usunąć (śmiech).
Krzysztof: Dbamy też o to, aby osoba na zdjęciu wyglądała świeżo. Ona może być wyspana, ale od ilości lamp ustawionych na potrzeby sesji oczy również się męczą.
Tomek: A światłocieniem można osiągnąć też efekt, że osoba będzie wyglądała na zmęczoną albo zrelaksowaną.

Zdarza wam się, że przerobicie zdjęcie, a następnie jedyne, o czym myślicie to: "Tym razem przesadziliśmy"?
Krzysztof: Bardzo często. Ale my takiego zdjęcia nie wypuszczamy. Na samym końcu czasem okazuje się, że przedobrzyliśmy, więc cofamy się do pierwowzoru. Raz jeszcze do niego siadamy i odnajdujemy właściwy balans zmian. Wciąż jesteśmy czujni.

Obraz
© fot. Jason Bell/ mat. pras. House of Retouching

Myślicie obrazem?
Tomek: Teraz już nie, ale kiedyś bywały takie głupie myśli.
Krzysztof: Jak się pracowało "dziesiąt" godzin ciągiem. Bywały wtedy takie sytuacje, że siedzisz naprzeciwko kogoś i sobie myślisz: "A tu bym to poprawił". Z czasem to przechodzi. Teraz nie zwracamy takiej uwagi na detale, patrzymy ogólnikowo.
Tomek: Ale obraz pozbawiony detali jest bardzo sztuczny, plastikowy wręcz. Jeśli ktoś ma bardzo idealne brwi czy włosy, kompletny brak zmarszczek, wygląda źle. Nas taki obraz uwiera.
Krzysztof: Poza tym zmarszczki dodają charakteru. Szczególnie, jeśli się kogoś zna, ktoś jest osobą publiczną, te zmarszczki często widać i ich nagły brak na zdjęciu przeszkadza. Jeśli ma 50 lat, a na fotce wygląda na 18, to coś jest wtedy nie tak. Owszem lubimy ładne osoby, generalnie ładne zdjęcia, ale bez przesady.
Tomek: Dużo osób, które zajmują się retuszem, ma problem z poprawianiem zdjęć mężczyzn. Bo w takich zdjęciach nie chodzi o to, żeby usuwać. Facet z tymi zmarszczkami ma charakter.
Krzysztof: Na obrobionym zdjęciu staje się bardzo nienaturalny, zbyt grzeczny.

Facet, który się starzeje, wygląda świetnie i każdy go tak odbiera. Ale już kobieta powinna być jak najbardziej gładka. *
*
Krzysztof:
Taki mamy kanon piękna. Facet, szczególnie w filmach, powinien być rasowy, męski i z tymi zmarszczkami. A kobieta ma być zawsze idealna. Przez to, że wkłada nam się to od małego do głów, to później tak myślimy. Zresztą nie bez powodu mówi się, że facet wstanie rano, przepłucze twarz, umyje zęby i może ruszać do pracy. A kobieta powinna się przyszykować, bo dla niej wizerunek jest bardzo ważny.

Na zdjęciach agencyjnych, kiedy patrzymy na George’a Clooneya, myślimy – ale fajnie, ma 50 parę lat, kolejna zmarszczka i wygląda coraz lepiej. Patrzymy później na Danutę Stenkę i odbiór jest odwrotny – patrzcie, ona ma 50 parę lat i ani jednej zmarszczki!
Tomek: Niestety badania dowodzą, że ludzie nie potrafią dobrze ocenić, czy dane zdjęcie jest wyretuszowane. I stąd biorą się właśnie nowe przepisy we Francji czy w Izraelu. One starają się chronić osoby, które są odbiorcami mediów. Bo dziewczyny patrzą na zdjęcia, wzorują się i później chorują na przykład na anoreksję lub planują kolejną operację plastyczną, by sprostać jakimś oczekiwaniom. Ale samo zakazywanie nie rozwiązuje problemu. Trzeba sięgnąć głębiej i edukować, a nie zakazywać.
Krzysztof: W tej dyskusji o nowych przepisach skupiono się na małym fragmencie większego projektu. Przed postprodukcją są przecież jeszcze sami fotografowie, oświetleniowcy, styliści, makijażyści itp. Wszyscy wpływają na wizerunek tego zdjęcia. Wszyscy zmieniają tę rzeczywistość.

Zacznijmy od tego, że zatrudnia się kobietę o odpowiednich wymiarach, wzroście.
Krzysztof: Dokładnie. A później każdy coś od siebie doda i wychodzi sztuczny obrazek. Piętnuje się tylko naszą pracę, a jest to praca wielu osób.

Kate Winslet, Natalie Portman, Eddie Redmayne, Anja Rubik, dziewczyny Bonda – żeby spisać nazwiska wszystkich gwiazd, których zdjęcia poprawialiście, musiałabym założyć osobny zeszyt.
Krzysztof: Było ich bardzo dużo.
Tomek: Teraz dużo pracujemy dla branży filmowej – dla Warner Brosa, Netflixa, dla Disneya. Nie sposób zliczyć gwiazd, które przewijają się przez te wytwórnie. Więc tak naprawdę do naszego studia trafiają zdjęcia najbardziej znanych aktorów, których oglądamy na wielkim ekranie.

Czy ktoś się na was wkurzył po wyretuszowaniu zdjęć?
Krzysztof: Raczej nie. Raczej odwrotnie – spotkaliśmy się z pozytywnym odzewem. Retuszowaliśmy zdjęcia Emily Blunt, robił je Jason Bell oczywiście i tak się spodobał efekt końcowy, że aktorka przy następnej sesji do "Harper’s Bazaar", również poprosiła o nasz zespół. Ale do nas nie dzwoniła (śmiech).
Tomek: To niestety nie jest świat, w którym wszyscy dzwonią do siebie, tylko raczej chowają się za agentami.

Obraz
© fot. Jason Bell/ mat. pras. House of Retouching

Kogo najmocniej retuszowaliście z polskich gwiazd?
Krzysztof: Raz moja żona oglądała okładkę pewnej gazety, z pewną polską celebrytką. Ogląda i mówi: "Krzyś, zobacz, jaką ona ma ładną skórę, jak ona ładnie wygląda". Wziąłem więc żonę do komputera i pokazałem jej to zdjęcie, jak wyglądało przed. I bardzo się na mnie zdenerwowała. Nie był to nasz pomysł – tak mocny retusz – byliśmy wówczas naciskani z zewnątrz. Wiedziałem, że to jest mocne przegięcie. Może być tak, że my powiemy "wystarczy", fotograf też, ale dyrektor artystyczny albo producent odpowiadający za publikację powie "za mało, ma być mocniej". Wówczas musimy to zrobić. I później my jesteśmy ci źli i oszuści.

Z jednej strony jesteście za kulisami, a z drugiej jak "bęcki" to na was. *
*
Krzysztof:
Spotkaliśmy się kilka razy z tym, że nas obarczono "winą", ale co zrobić?

Bierzecie to do siebie?
Krzysztof: Trochę tak. To jest przykre, bo np. mówiliśmy, że coś wygląda sztucznie, źle, że już nie jest zdjęciem tylko grafiką.
Tomek: To też nas nauczyło tego, że trochę głośniej krzyczymy, gdy nam się coś nie podoba. Im dłużej jesteśmy na rynku, robimy więcej zleceń, tym częściej nas słuchają. Kiedy prasujemy garnitur do kampanii modowej, od razu widzimy, że nie możemy wyprasować go jeszcze bardziej dlatego, że będzie wyglądał jak zbroja.

Zdarzyło wam się powiedzieć "nie", bo klient wciąż chciał więcej poprawek i nienaturalności i zrezygnowaliście ze współpracy?
Krzysztof: W takich sytuacjach rezygnujemy, bo kompletnie nie czujemy swojej pracy. A mamy też z tyłu głowy, że ciężko zadowolić takiego klienta. Parę takich współprac ucięliśmy albo zaznaczaliśmy, że nie chcemy być podpisywani. Nie jesteśmy z tego dumni i nie chcemy się tym chwalić.

Co uważacie za swój największy sukces? Jakaś kampania? Konkretne zdjęcie?
Tomek: Na pewno to, co teraz robimy. Czego wciąż nie możemy zdradzić (śmiech). Ale jest to coś ekstra.

Branża filmowa?
Krzysztof: Tak.

Kiedy będziemy mogli poznać efekty?
Krzysztof: Za jakieś 2-3 miesiące.

I to taka perełka na torcie w całej jedenastoletniej karierze?
Krzysztof: Zdecydowanie. Choć wcześniej było już kilka takich rzeczy. To, jak media uwielbiają rodzinę królewską i że jej zdjęcia zrobiły furorę, było czymś dla nas niespodziewanym. A to jest przecież ogromny sukces. Odbieraliśmy to jako prestiżowe zlecenie i też się tym ekscytowaliśmy, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jaki to będzie miało wydźwięk.

Macie wyłączność na retuszowanie zdjęć rodziny królewskiej w wykonaniu Jasona Bella?
Tomek: Jakby przygotowywał ich kolejną sesję, na pewno tak. Dla zachowania ciągłości chociażby. Ale teraz ich zdjęcia wykonuje Mario Testino. Nie narzekamy jednak na brak ambitnych zleceń. Zapraszamy do podglądania naszej pracy na Facebooku studia, bo choć myślałem, że będzie odwrotnie, to zlecenia stają się coraz ciekawsze i bardziej złożone. Bardzo jestem ciekaw co na nas czeka w przyszłości.

**Zobacz także: Polscy mistrzowie retuszu

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (47)