Do szkoły posyłają dzieci z infekcją. "W końcu katar to nie choroba"
Choć wciąż nad nami wisi pandemiczna niewiadoma i widmo kolejnej fali koronawirusa, to są takie miejsca, gdzie niektórzy o tym zapominają. Na przykład szkoły. W ubiegłym roku w wielu placówkach dzieci były odsyłane do izolatek i domów, gdy tylko kichnęły. Teraz wielokrotnie mimo kaszlu czy uciążliwego kataru nikt nie reaguje. Ani rodzice, ani nauczyciele.
Z taką sytuacją spotkała się w szkole swojego dziecka Aleksandra Paczyńska z Warszawy, której córka chodzi do drugiej klasy szkoły podstawowej. Kobieta jest zdenerwowana i zatroskana tym, co w ostatnich dniach dzieje się w szkole, a na co nikt nie reaguje.
- Od ubiegłego tygodnia w klasie mojej Zosi jest kilkoro dzieci ze sporym katarem i kaszlem. Niby siedzą w maseczkach, ale wie pani… Przyszło jedno dziecko zainfekowane, teraz już chyba z siedmioro. Moja córka jeszcze bez kataru, ale zobaczymy jak długo – zastanawia się w rozmowie z WP Kobieta przejęta matka.
Aleksandra jest zmartwiona podwójnie, gdyż sama wychowuje swoje dziecko. Ojciec jej córeczki zginął dwa lata temu w wypadku i kobieta niezależnie od koronawirusa, jako jedyna żywicielka rodziny nie chce sobie pozwolić na zwolnienia i choroby, gdyż oznacza to znaczące zmniejszenie dochodów.
"Nieodpowiedzialni rodzice puszczają swoje zasmarkane dzieciaki do szkoły"
Zobacz także: "Wyglądasz super, ale pamiętasz, że ja lubię umięśnione brzuchy?". Uważaj, to może być negging
- Nieodpowiedzialni rodzice puszczają zasmarkane dzieciaki do szkoły, a dla mnie to jest być albo nie być. Gdy wezmę zwolnienie, to za kolejny miesiąc dostanę o 20 proc. niższą pensję, a oprócz tego będę musiała sporo wydać na leki, może jakieś badania, taksówki, dojazdy. O nerwach, nieprzespanych nocach przez choroby córki już nawet nie wspominam – dodała.
Z innej perspektywy na problem patrzy Justyna Nowicka z Łodzi. Ławka jej zakatarzonego dziecka została przesunięta na koniec klasy. Dodatkowo syn pokłócił się z innymi dziećmi i został w trakcie lekcji wyproszony ze szkoły.
- Szczyt wszystkiego. Wszyscy zaszczepieni, a ja kilka dni temu zostałam wezwana do szkoły, bo moje dziecko miało katar i natychmiast miałam je zabrać do domu. Przecież ja pracuję. Więc syn 3,5 godziny siedział w szkolnej izolatce, dlatego, że ma katarek – ironizuje nasza rozmówczyni. - Powiedzmy, że rozumiałam obawy w ubiegłym roku, gdy nie było jeszcze szczepionki, gdy ludzie bali się koronawirusa, ale teraz? Nie rozumiem.
Oprócz tego, że syn pani Justyny został odesłany, usłyszała ona jeszcze od wychowawcy klasy, że przez kolejnych siedem dni dziecko ma siedzieć w domu.
- Zostałam zmuszona do wzięcia zwolnienia. Nie mamy połączeń online ze szkołą, więc i syn i ja jesteśmy stratni. Ciekawe, kto później z nim nadrobi stracony materiał? To piąta klasa, to już nie są żarty - dodała Justyna.
"Jesteśmy zdrowi, od nas się nie zaraziła"
Podobnie jak Justyna, do problemu infekcji w roku szkolnym podchodzi Magdalena, mama siódmoklasistki z Warszawy. Kobieta wysyła swoje zakatarzone i pokasłujące dziecko do szkoły, twierdząc, że od niej się córka nie zaraziła.
- Ja pracuję zdalnie, siedzę głównie w domu, podobnie jak mój mąż. Jesteśmy zdrowi, od nas się nie zaraziła. Musiała złapać w szkole. Więc jeśli ktoś coś przyniósł i nie został odesłany, to uważam, że moje dziecko też z katarem może chodzić – uważa kobieta. - Temperatury nie ma, tylko katar i od czasu do czasu niewielki kaszel. Najpewniej zwykłe przeziębienie. Podobno połowa klasy jest już zainfekowana, ale nikt na razie nie kazał nam zabierać dzieci ze szkoły – powiedziała w rozmowie z WP Kobieta – I całe szczęście. W końcu katar to nie choroba – dodała.
Bardzo negatywnie takie podejście rodziców ocenia Klaudia, nauczycielka języka angielskiego z jednej z wielkopolskich szkół podstawowych.
- Jako nauczyciel pracuję od pięciu lat i w roku szkolnym zarażam się po kilka razy od dzieci. Poza tym widzę, jak katar dla jednego dziecka jest tylko katarem, a inne "rozkłada" na 2-3 tygodnie. Uważam, że zwłaszcza w dobie wciąż trwającej pandemii posyłanie do szkół dzieci zainfekowanych jest nieodpowiedzialnym zachowaniem rodziców - mówi nauczycielka. - Oczywiście doskonale rozumiem, że wielu z nich nie ma opieki dla dzieci w trakcie pracy, ale powinni się mimo wszystko zastanowić nad tym, co robią, narażając na chorobę innych ludzi - dodaje.
Pani Klaudia zapewnia, że w szkole, w której uczy, każde dziecko, które wykazuje oznaki choroby, czy skarży się na złe samopoczucie, od razu jest kierowane do izolatki, gdzie ma sprawdzaną temperaturę i gdzie oczekuje na przybycie rodziców.
- Jednak wiem, że niektórzy rodzice rano przed szkołą dają dzieciom środki przeciwgorączkowe, aby zbić gorączkę i wtedy często jesteśmy wprowadzani w błąd, że to na pewno jakaś alergia, a po dwóch dniach okazuje się, że jednak poważna infekcja i choruje już wtedy kilkoro dzieci, a nie tylko to jedno.
Nauczycielka dodaje, że ona jako nauczyciel zwraca uwagę na zdrowie swoich uczniów i każdego z objawami infekcji, zgodnie z zaleceniami służb sanitarnych, odsyła do domu. Jednocześnie dodaje, że dzieci u niej w klasach, podobnie jak ona, zwracają uwagę na zdrowie kolegów i koleżanek.
- Dzieci w klasach, w których uczę, wiedzą, że z infekcjami nie ma żartów i mimo że rodzice bywają nieodpowiedzialni, to dzieci reagują niemal od razu. Zwłaszcza te młodsze. Gdy tylko ktoś ma katar, od razu zgłaszają. Denerwują się i kłócą, gdy infekcja się roznosi. Długo nie zapominają. Mam np. klasę, gdzie w ubiegłym roku koleżanka ich pozarażała kaszlem, wiele dzieciaków wylądowało na nauce zdalnej i mimo że ta dziewczynka zmieniła szkołę i już do nas nie chodzi, to w tamtej klasie nawet wczoraj słyszałam, jak między sobą mówili "a pamiętasz, jak nas Julka zaraziła…".
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!