Niezwykłe życie Anety. Niepełnosprawna 50‑latka walczy o przetrwanie w stolicy
Niepełnosprawna kobieta próbuje samodzielnie zebrać pieniądze, które choć trochę pomogłyby w spłacie zadłużenia. Codziennie przemieszcza się tramwajem do centrum i rozdaje przechodniom karteczki. "Borykam się z problemem przerastającym moje możliwości" - przyznaje.
31.08.2019 | aktual.: 31.08.2019 18:17
O Anecie Maślakiewicz dowiedziałam się przypadkiem. Niepełnosprawna kobieta rozdająca ulotki w centrum stolicy wywarła na mnie ogromne wrażenie. Postanowiłam ją poznać i dziś życzę każdemu, aby miał okazję spotkać taką osobę na swojej drodze.
Rodzice nie podołali
Aneta urodziła się 50 lat temu z dziecięcym porażeniem mózgowym. Stan zdrowia dziecka przerósł rodziców. – Robili wszystko po omacku, jakby z desperacji i bezradności. Byłam wożona po lekarzach i uzdrowicielach. Leczono mnie głównie farmakologicznie, zaniedbując terapię ruchową – wspomina.
Jako dziecko zdawała sobie sprawę, że jest inna od rówieśników, ale nie wiedziała dlaczego. – Nie pamiętam, żeby rodzice kiedykolwiek rozmawiali ze mną o mojej ułomności. Mówili tylko, że jestem chora, ale kiedyś wyzdrowieję – wspomina. Kobieta przyznaje, że czuła się zaniedbywana w dzieciństwie. Rodzina wychodziła z założenia, że nie potrzebuje nowych ubrań, ponieważ i tak całymi dniami siedzi w domu. - Babcia przerabiała moje ubranka na wiele różnych sposobów. Do za krótkich rękawów doszywała fragmenty tych bluzek, które już nie nadawały się do przeróbki. Wiem, że to nie wynikało z braku pieniędzy. Mojej siostrze kupowali nowe ubrania - wspomina.
Gdy spotykam się z Anetą i robimy pierwsze wspólne zdjęcie, kobieta koniecznie chce sprawdzić, jak wyszła. Powodem są zniszczone zęby, których woli nie pokazywać. – W dzieciństwie byłam rzadko myta. Buzia i ręce co drugi dzień. Reszta ciała raz w miesiącu, a włosy tylko na ważniejsze święta. O zębach całkowicie zapominano – przyznaje.
Przyjaciel z internetu
Umówiłyśmy się przed jedną z kawiarni w centrum Warszawy. Wiedziałam, że na spotkaniu pojawi się jeszcze pan Ryszard - wieloletni przyjaciel Anety, który towarzyszył nam w rozmowie. Zbliżając się do celu dostrzegam drobną kobietę na wózku. Podchodzę, witam się i już rozumiem, dlaczego obecność trzeciej osoby jest niezbędna. Zaburzenia mowy u Anety są tak zaawansowane, że z trudem wyłapuję pojedyncze słowa. - Przez długie lata nie rozmawiałam z obcymi. Przy okazji spotkań z rodziną, znajomymi, z kimkolwiek, mama nie chciała być tłumaczem, albo podawała wersję wygodną dla niej – przyznaje.
Pan Ryszard nauczył się rozumieć Anetę i chętnie przekazuje to, co ona ma do powiedzenia. Ich znajomość zaczęła się w internecie. – Trafiłem w sieci na wpis Anety. Pisała, że mieszka w małej miejscowości pod Łodzią i marzy o wycieczce do Warszawy. Postanowiliśmy z żoną spełnić jej prośbę. Podczas zwiedzania okazało się, że ona wie więcej na temat historii miasta niż my. Sądziłem, że będzie to jednorazowe spotkanie, ale nasza przyjaźń trwa już ponad dekadę – mówi z uśmiechem, jednocześnie karmiąc Anetę deserem lodowym.
Ośrodek z piekła rodem
Kilka lat temu kobieta postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i wyprowadziła się z miasteczka. Trochę z chęci, trochę z konieczności. Stan zdrowia jej rodziców pogarszał się, a ona nie chciała trafić w złe miejsce. Wybór padł na ośrodek pomocy społecznej w Żyrardowie. – Na początku nic nie wzbudzało naszych podejrzeń. Miejscowość była pośrodku drogi między Warszawą, a rodzinną wioską Anety. Zarówno ja, jak i jej rodzice, mogliśmy ją swobodnie odwiedzać – wspomina Ryszard.
Aneta wytrzymała tam krótko. Lokatorami byli głównie ludzie w podeszłym wieku i dotknięci demencją. Kobieta czuła przygnębienie widząc regularnie wywożone ciała z pokoi. Jednak największym problemem okazało się zachowanie dyrektorki ośrodka i opiekunów. – Próbowali mnie ubezwłasnowolnić, tłumacząc to troską. Nawet nie musieli zbyt wiele robić. Wystarczyło, że zamknęli furtkę od bramy. Nie byłam w stanie sama jej otworzyć – wyjaśnia.
Zbulwersowany pan Ryszard zgłosił na policji bezprawne pozbawienie wolności przyjaciółki. Chociaż prawnicy przyznali mu rację, sprawa została umorzona. – Wsadziliśmy kij w lokalne mrowisko i wydaje mi się, że to im się nie spodobało – uważa mężczyzna. Na koniec dyrektorka przekazała Anecie decyzję administracyjną z anulowaną decyzją o przyjęciu. Teraz w dokumentach nie ma śladu po jej obecności, chociaż mieszkała tam przez osiem miesięcy.
Warszawskie realia
Przykre doświadczenia z Żyrardowa skutecznie zniechęciły Anetę do tego typu ośrodków. Kobieta postanowiła zrobić odważy krok i przeprowadzić się do stolicy Polski. Niewątpliwym plusem życia w dużym mieście jest łatwiejszy dostęp do profesjonalnej opieki. Każdego dnia, rano i wieczorem, do Anety przychodzą opiekunki, które pomagają jej przy jedzeniu, piciu i toalecie.
Przyjaciel Anety kolejny raz wyciągnął pomocną dłoń. – Znaleźliśmy 17-metrowe mieszkanko na obrzeżach miasta, które wtedy było jeszcze w trakcie budowy. Aneta oszczędzała całe życie i miała rentę po zmarłym w międzyczasie ojcu, więc bank przyznał kredyt – opowiada pan Ryszard.
Niestety wielkie marzenia niepełnosprawnej kobiety o własnym kącie szybko runęły w gruzach. Zbankrutował deweloper, a to doprowadziło do ogłoszenia upadłości. Ponieważ w budynku formalnie nie było lokali mieszkalnych tylko usługowe o funkcji mieszkalnej, nabywców nie chroniła tzw. ustawa deweloperska. Aneta została bez swojego mieszkania i z długiem na prawie 90 tysięcy złotych.
Białe karteczki
Dzisiaj niepełnosprawna kobieta mieszka w wynajmowanym mieszkaniu i próbuje samodzielnie zebrać pieniądze, które choć trochę pomogłyby w spłacie zadłużenia. Codziennie przemieszcza się tramwajem do centrum i rozdaje przechodniom karteczki, na których widnieje gorliwa prośba i adres zrzutki. "Borykam się z problemem przerastającym moje możliwości. (…) Będę wdzięczna za każdy akt dobrej woli".
Postanowiłam pomóc Anecie w rozdawaniu ulotek. Tego dnia 30-stopniowy upał dawał nam się we znaki. – Pogoda jest mi niestraszna – zapewniła. Jej determinacja i siła zasługuje na podziw. Niejedna osoba na jej miejscu już dawno by się poddała. Reakcje ludzi na widok sparaliżowanej kobiety, która wyciąga w ich kierunku drżącą dłoń, dają do myślenia. Widziałam cały wachlarz emocji. Politowanie, pogardę, ignorancję, a nawet strach. Mało kto patrzył na Anetę jak na człowieka, który myśli i czuje tak samo, jak inni.
Kobieta mija codziennie setki osób, ale najbardziej utkwiła jej w pamięci pewna zakonnica. – Podeszła do mnie i powiedziała, że jestem skazana na cierpienie i mam się z tym pogodzić. To było bardzo przykre – wspomina. Nie brakuje również osób przekonanych, że poziom intelektualny Anety jest na poziomie kilkulatki. – Kiedyś ksiądz pogłaskał mnie po policzku i słodkim tonem powiedział: trzymaj cukiereczka dziecinko – dodaje 50-latka.
Tymczasem Aneta jest bardziej zaznajomiona z literaturą czy malarstwem niż przeciętny Polak. Regularnie odwiedza galerie sztuki, słucha muzyki klasycznej, interesuje się historią, a nawet napisała (jednym palcem) autobiografię. Ponadto marzą jej się podróże. Kiedyś wybrała się sama pociągiem na wycieczkę do Krakowa. – Chciałabym mieć możliwość pokazania ludziom, że w środku jestem taka sama, jak oni. Niestety uwięziło mnie własne ciało – przyznaje.
Jeśli spotkacie Anetę na warszawskich ulicach, to weźcie ulotkę i odwzajemnijcie jej szczery uśmiech.
Gdybyście chcieli wesprzeć jej zbiórkę, podajemy adres do zrzutki TUTAJ lub poprzez stronę fundacji Avalon’u.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl