Paryż w płomieniach, a turyści robią sobie zdjęcia. Zdewastowano wszystkie banki w okolicach Łuku Triumfalnego
- Gdy miałam 14 lat, chciałam być korespondentem wojennym. Trochę mamy wojnę - o tym, jak wyglądają protesty opowiada Paulina Wołejko, Polka, która od roku mieszka w Paryżu.
02.12.2018 | aktual.: 02.12.2018 12:39
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Paulina do Paryża przyjechała rok temu, do pracy. W sobotę wybrała się na protest, żeby zobaczyć, jak to wygląda. Zdawała sobie sprawę z zagrożenia, ale i tak zaskoczyło ją to, co zobaczyła na miejscu.
- Pierwszych protestujących zobaczyłam w okolicach Boulevard de la Madeleine - opowiada w rozmowie z WP Kobieta. - Było słychać race, widziałam mężczyznę, który zabrał barierkę osłaniającą niewielki plac budowy i szedł z nią w kierunku protestujących. Rzucił ją na jezdnię, a następnie cofnął się po kolejną. Z oddali widać było wozy żandarmerii i policyjne.
- Następnie udałam się w kierunku Tuileries. Tu widać było zdecydowanie więcej "żółtych kamizelek". Wzdłuż Rivoli maszerowali protestujący, a w ogrodach, jak gdyby nigdy nic, ludzie spacerowali i przyglądali się świątecznemu kiermaszowi. Korzystali z karuzeli, z której mieli widok na dewastowane Pola Elizejskie. Kilkanaście metrów dalej naprawdę rozgrywały się dantejskie sceny. Chciałam podejść bliżej, więc udałam się ogrodami w kierunku Concorde. Wtedy po raz pierwszy zrobiło się groźnie.
Paryż w płomieniach
- Młodzi ludzie zaczęli niszczyć Jeu de Paume, widziałam palenisko i ludzi niosących krzesła, aby stworzyć następne. Poczułam też drażniący gaz i w tym momencie zdecydowałam nie podchodzić bliżej. Płomienie były coraz większe, ludzie bardziej agresywni, biegali, krzyczeli, gaz zaczął mnie drażnić, więc wycofałam się w kierunku Luwru. Dalej nie mogłam nadziwić się ludziom, którzy nie zważając na niebezpieczeństwo, bawili się na świątecznym jarmarku - opowiada kobieta.
- Jeśli chodzi o policję, mogę im szczerze współczuć. Są postawieni w stan najwyższej gotowości, blokują obszar Pól Elizejskich i towarzyszy im żandarmeria. W okolicach Concorde użyto armatki wodnej. Obserwując Rivoli w okolicach Tuileries, protestujący zachowywali się w miarę spokojnie. Było nerwowo przy Jeu de Paume ze względu na paleniska - dodaje.
Zniszczone witryny wszystkich banków
- Następnie chciałam zobaczyć jak sytuacja przedstawia się z drugiej strony Łuku Triumfalnego. Z oddali było słychać wozy policyjne, strażackie. Ludzie skandowali: "precz z Macronem". W powietrzu unosił się zapach spalenizny, gazu. W tym momencie zdecydowałam, że nie będę bliżej podchodzić. Po pierwsze, ze względu na barykady i możliwość przejścia tylko dla mieszkańców. Po drugie, ze względu na zwyczajny strach na widok tego, co zobaczyłam. Doszczętnie spalone samochody, zdewastowane witryny wszystkich banków w tej okolicy! W środku roztrzaskane klawiatury komputerów. Najbardziej przerażający był zapach spalenizny. Miałam wrażenie, że coś nadal może się stać. Minęłam po drodze kilka osób, które widać było, że chcą dołączyć do bojkotujących. Jedna z nich prowadziła obrotowe krzesło najprawdopodobniej zabrane z wcześniej zniszczonego banku - opowiada roztrzęsiona Paulina.
- Jeśli chodzi o zachowanie protestujących, to zdecydowanie najbardziej niebezpiecznie było na Polach Elizejskich - kontynuuje. - Przy Tuileries było w miarę spokojnie, ale już bliżej Concorde nerwowo. Tak samo w okolicach Madeleine. Przy Placu Vendôme okrzyki.
Paraliż w centrum
- Żandarmeria i policja, którą widziałam, blokowała dostęp do niebezpiecznych rejonów - opowiada dalej. - Jeśli chodzi o ruch, sytuacja była identyczna jak tydzień temu. Co kilka minut podawano komunikaty o tym, które stacje metra i RER-u są zamknięte. Metro/RER przejeżdżało bez zatrzymania, wejścia zablokowano. Nastąpił paraliż. Mówimy o centrum Paryża i dla wielu osób było to z pewnością uciążliwe. Mam na myśli szczególnie turystów, a można było ich spotkać. Widać było dezorientację. Podobnie było z autobusami. Nie kursowały. Zarówno na stacjach metra/RER i przystankach widać było stosowne informacje o problemach w komunikacji - dodaje Paulina.
Opowiada także, że samochody w okolicach Kleber jeździły, mimo widocznych problemów. Widziać było również kierowców, którzy robili zdjęcia kierując pojazdem i takich, którzy na chwilę się zatrzymali. Na Avenue de Kleber byli pracownicy i właściciele zniszczonych banków, sklepów, którzy próbowali zabezpieczać to, co można było uchronić przed zniszczeniem.
- Co najbardziej mnie zadziwia to ludzie i ich zachowania - mówi kobieta. - W tym momencie mówię również o sobie. Bo byłam na miejscu zamieszek, mimo że zdawałam sobie sprawę z zagrożenia. Zrobiłam to, bo uznałam, że jeśli jestem na miejscu, mogę pokazać jak wyglądają takie sytuacje z perspektywy osoby, która tu żyje. Spotkałam bardzo wielu turystów, którzy jak gdyby nigdy nic, robili sobie zdjęcia na tle świątecznych dekoracji będąc o krok od zagrożenia. Ludzie żyjący tu na co dzień chyba zdążyli się przyzwyczaić do tego, że Paryż bywa niebezpieczny. Dziwi mnie jednak postawa turystów, którzy chcą za wszelką cenę zobaczyć najważniejsze paryskie monumenty. Będąc na ich miejscu, na pewno zrezygnowałabym ze zwiedzania w tych rejonach. Paryż to nie tylko Wieża Eiffela i Łuk Triumfalny.
Na sam koniec rozmowy ze mną, Paulina wspomina: - Gdy miałam 14 lat, chciałam być korespondentem wojennym. Trochę mamy wojnę.
Niestety mogą być to prorocze słowa. Francuski minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner powiedział, że nie wyklucza ustanowienia stanu wyjątkowego we Francji.
Masz historię, którą chciałbyś się podzielić? Prześlij nam ją przez dziejesie.wp.pl