Blisko ludziPerfekcyjnie chaotyczni

Perfekcyjnie chaotyczni

Należę do tych mam, które w temacie porządków wykazują dosyć luźne podejście. Przez cały tydzień panuje u nas w domu kontrolowany chaos (kontrola oznacza, że przenoszę go całkiem swobodnie z miejsca na miejsce, bez większych szkód).

Należę do tych mam, które w temacie porządków wykazują dosyć luźne podejście. Przez cały tydzień panuje u nas w domu kontrolowany chaos (kontrola oznacza, że przenoszę go całkiem swobodnie z miejsca na miejsce, bez większych szkód). Portfel, dowód i klucze wciąż są w zasięgu ręki, chociaż czasami sięganie po nie trwa nieco dłużej.

Ale są takie chwile, kiedy rzeczywistość przytłacza. Bo kiedy ma się dzieci, to nigdy nie wiadomo, co człowiek znajdzie na podłodze. Albo na półce. Czy też na lampie. Siedzę sobie wygodnie, ogląda telewizję i widzi nagle plaster sera przyczepiony do telewizora. Nie do ekranu, całe szczęście, ale dolnej części, tej nóżki, pięknej, czarnej, błyszczącej. Leży sobie tam serek, owija tę nóżkę i szyderczo się we mnie wpatruje, bo przecież nie tam jego miejsce, a ja głupia dopiero teraz zauważyłam. Bo w swej naiwności wierzyłam w to, że ser wciąż jest na kanapce syna, ewentualnie w jego przewodzie pokarmowym. A tu taka niespodzianka!

Ale kiedy masz dzieci, ser nie zawsze jest tam, gdzie powinien. Keczup też czasami trafia na bluzkę, a nie do buzi, a bułka teleportuje się na stojak z płytami CD. Bo tak!

W domach z dziećmi porządek to pojęcie względne. Czasami porządek to ten moment, kiedy ubrania do wyprasowania wciąż wiszą na suszarce wystawionej na balkon, a nie zalegają na jedynym fotelu w domu. A czasami to ta doba po Wielkim Prasowaniu. Albo wieczór, kiedy w końcu jest pozmywane i ten blat przestał się już kleić po tym, jak na obiad były naleśniki, a syn potem zrobił sobie kakao na zimno i postanowił je jeszcze przelać do butelki po soku. Bywa, że widok pralki w łazience oznacza jakąś formę ogarnięcia się, bo najczęściej pralki nie widać spod sterty ubrań i ręczników.

Bycie rodzicem potrafi przywrócić luz największym pedantom. Bo czasami to układanie, odkurzanie, wycieranie, segregowanie staje się syzyfową pracą. Po jakimś czasie dochodzimy do efektu deja vu („ja te samochody już chyba dzisiaj sprzątałam...”) i człowiek zaczyna wariować.

Po co te moje wynurzenia? Bo ten ser na telewizorze to wcale nie wymysł na potrzeby tekstu. Bo właśnie uzmysłowiłam sobie, że czasami trzeba wybierać pomiędzy świętym spokojem, a nerwowym krzątaniem się (to jeden z prostszych wyborów życiowych, głupio nie skorzystać!). Bo czasem fajniej jest walnąć się z dzieciakami w tym chaosie i obejrzeć niewychowawczo telewizję niż wychowawczo przyuczać do sprzątania. Bo czasami po całym dniu w pracy, kiedy już człowiek wróci do domu, odrobi z dzieckiem lekcje, z drugim w coś zagra, ugotuje ten obiad, a czasami z rozpędu nawet od razu pozmywa, wykona jakąś fuchę, bo jakoś do końca miesiąca nie starcza, to już nie ma siły na mycie okien. Albo generalne porządki w szafce. I w ogóle układanie czegokolwiek gdziekolwiek. Może z wyjątkiem ułożenia siebie na kanapie.

Nie dla mnie Perfekcyjne Panie Domu, nocne szorowanie wanny i takie tam atrakcje. Nie mam czasu, nie mam siły, nie mam energii. Nie mam chęci. Łapię się na tym, że po raz 10 mówię tego popołudnia „Nie teraz kochanie, zaraz, za chwilę, za momencik, jeszcze 10 minut”.

Nieodkurzony dywan nie zając, nie ucieknie (niestety...). Lepiej czasami zalegnąć. Dać odpocząć głowie (bo to ona nas pogania do tego sprzątania). Czasami trzeba posłuchać klasyka – przewróciło się, niech leży.

Zobaczycie jacy będziecie zaskoczeni, kiedy okaże się, że to nie koniec świata...

wychowanieporządkimacierzyństwo

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (2)