Pielgrzymkowe love. "Idea jest taka, żeby iść w milczeniu. Nam się nie udało"
Na pielgrzymce można znaleźć miłość albo umocnić swój związek. To tam mężczyzna "ma okazję się wykazać wobec kobiety". Niektórzy traktują jednak pielgrzymkę jak zabawę - swoistego "Open'era dla wierzących". Tak czy owak - pątnicza sceneria łączy pary nawet w XXI wieku.
Poznać miłość na pielgrzymce nie jest łatwo – tłumaczy mi ksiądz Adam Laszewski, organizator pielgrzymek z Duszpasterstwa Turystyki i Wypoczynku Diecezji Gliwickiej. – Ludzie maszerują z różnymi intencjami i w rozmaitych stanach świadomości. Jedni dziękują za zdrowie po ciężkiej chorobie, inni chcą się wykaraskać z poważnych życiowych problemów. Kolejni chcą przemyśleć dotychczasowe życie i "naładować akumulatory". Nie każdy tam ma ochotę na angażowanie się w nowe relacje. - Znam jednak osoby, które pojechały na pielgrzymkę jako zupełnie obcy sobie ludzie. Dziś są małżeństwami, do tej pory wspominają tę pielgrzymkę, cytują fragmenty moich kazań – zaznacza ksiądz Adam.
Tymczasem wśród osób świeckich miłość na pielgrzymkach to głównie okazja do żartów. Kiedy zauroczony chłopak prosi o radę "jak zagadać do dziewczyny na pielgrzymce", sypią się one ze wszystkich dostępnych rękawów. "Fajnie klęczysz", "Dokąd idziesz?", lub "Masz już odciski?" to tylko niektóre spośród propozycji podrywu.
Niezależnie od cynicznego postrzegania pielgrzymki jako antytezy romantycznej scenerii dla flirtu, wędrówka owocuje w nową miłość w wielu przypadkach. – Poznałam mojego narzeczonego 10 lat temu na pielgrzymce. Długo byliśmy tylko znajomymi, aż rok temu, też na pielgrzymce, zakochaliśmy się w sobie. Teraz idziemy po raz kolejny, tym razem będziemy się modlić w intencji naszego małżeństwa – mówi Magda Zielińska, która już za niecały miesiąc ruszy na 38. Warszawską Akademicką Pielgrzymkę Metropolitalną.
"Jedna noc tyle zmieniła. Ile może zmienić dziesięć?"
Mierząca zaledwie 160 cm i ważąca 45 kilogramów Karolina kiedyś trenowała boks i była aktywną kibicką Legii Warszawa. Kiedy szła na mecz, kupowała bilet tylko na "Żyletę" – najbardziej zaangażowany z sektorów.
Dziś studiuje na warszawskim AWF-ie i w tym roku wybiera się na pierwszą pielgrzymkę w swoim życiu. Nie byle jaką zresztą, bo z Porto do Santiago de Compostela. Portugalia-Hiszpania, 250 kilometrów. – Jadę tam z moim chłopakiem Adamem. Jesteśmy razem od dwóch lat i nakręcamy się nawzajem na wiarę. Ale nie jakoś hardkorowo, jesteśmy normalni – śmieje się Karolina.
Pierwszą wspólną mszę św. "zaliczyli" na trzeciej randce. Dwukrotnie byli też na "Ekstremalnej Drodze Krzyżowej", podczas której w ciągu marcowej nocy przebyli razem 40 kilometrów pieszo z Warszawy do Otwocka. – W ciągu jednej nocy poznaliśmy się lepiej niż przez rok związku. Poza tym tuż przed tą Drogą Krzyżową mieliśmy jakieś zgrzyty, konflikty. Podczas wspólnej wędrówki mieliśmy dużo czasu na przegadanie wszystkiego. Idea jest taka, żeby iść w milczeniu, nam się co prawda nie udało, ale i tak wyszło to na dobre – tłumaczy Karolina. Teraz chce jeszcze lepiej poznać swojego chłopaka, choć mieszkać zacznie z nim dopiero po ślubie. Są bowiem "różne etapy w życiu", a ona nie chce niczego przyspieszać.
Jedną ze wspólnych pasji Adama i Karoliny jest podróżowanie. W tym roku postanowili więc połączyć wakacje pełne wrażeń, rozwój duchowy i pogłębienie znajomości. Początkowo mieli pojechać na Światowe Dni Młodzieży do Panamy, to jednak znacznie przekroczyłoby ich studencki budżet. Wybrali więc pątniczą drogę z Porto do Santiago de Compostela. Przygodę, której nie mogą się doczekać.
Karolina jest pewna, że ten wyjazd ich umocni. Skoro jedna wspólna noc na "Ekstremalnej Drodze Krzyżowej" tak wiele zmieniła, trudno sobie wręcz wyobrazić, ile zmieni dziesięć dni.
- W codziennym życiu mężczyźni nie mają jak udowodnić tego, że są podporą dla kobiety. Jesteśmy samowystarczalne. Podczas Drogi Krzyżowej było inaczej, przez ostatnie 2 kilometry nie miałam już siły iść. Jestem wysportowana, ale żaden mój staw w nogach już nie działał. Byłam zmasakrowana. I wtedy Adam wziął mój plecak i szedł za mną. Dopiero potem okazało się, że był równie wycieńczony. Dowiódł tym samym, że ma w sobie wewnętrzną siłę, że zawsze mogę na niego liczyć, że jest męski po prostu – twierdzi Karolina.
Jej zdanie potwierdza Iwona Sulej z Parafialnego Ośrodka Formacji Rodziny na warszawskim Bródnie. – Wspólne pielgrzymowanie to wspólne uczestniczenie w pewnego rodzaju trudach. Można sprawdzić, czy druga osoba nam pomoże, czy jest w stanie z nami współpracować. Na co dzień nie jesteśmy przyzwyczajeni do spartańskich warunków. W ten sposób można się zbliżyć do siebie, nie mówiąc już o rozwoju duchowym – ocenia doradczyni. Twierdzi, że z pielgrzymkami jest trochę tak, jak z harcerstwem. Konsumencki styl życia sprawia, że coraz mniej ludzi się na nie decyduje, a przecież takie doświadczenia uczą nas wielu umiejętności. Sprawiają, że poznajemy siebie. I to niezależnie od wiary w Boga.
"Trochę mi teraz głupio chodzić do kościoła"
Krystyna Sobiecka ma 19 lat i, choć przez chwilę studiowała pielęgniarstwo, z zawodu chce być "Matką Polką". Znajomi pukają się w czoło, ale ona konsekwentnie dąży do realizacji swojego planu. Za 10 miesięcy weźmie ślub z Sylwkiem. Poznali się trzy lata temu u znajomego, u którego oboje uczyli się grać - ona na pianinie, on na basie. Po niecałym roku związku wybrali się na pielgrzymkę.
– Moja mama chadzała w młodości na pielgrzymki, więc miałam to niejako we krwi. Poza tym jestem wierząca, zawsze uczestniczyłam w życiu Kościoła, byłam też w scholi. Bez problemu namówiłam mojego chłopaka, żebyśmy pojechali. Było super, ale muszę się przyznać, że spaliśmy w jednym namiocie, chociaż wzięliśmy – jak przykazano – dwa. Pierwszej nocy nie mogłam zasnąć, więc poszłam do niego. Niespecjalnie nas sprawdzali, a przynajmniej było cieplej - opowiada. Przyznaje jednak, że wówczas ze sobą nie współżyli. Pielgrzymowali w intencji czystości.
Podczas wędrówki denerwowały ją tylko dziewczyny, które śpiewać nie umiały, ale całemu światu próbowały udowodnić, że jest inaczej. Drugą niedogodnością był strach przed spędzaniem ze swoim chłopakiem każdej godziny przez całe dwa tygodnie. Wówczas był to dla nich sprawdzian, dzisiaj – kaszka z mlekiem. Od jakiegoś czasu mieszkają bowiem razem. – Trochę mi teraz głupio chodzić do kościoła. Mieszkamy razem, współżyjemy. Nie mogę powiedzieć, że to nie jest nic złego. Ale moi rodzice mają rację mówiąc, że nie kupuje się kota w worku – śmieje się Krystyna. Teraz ma opory przed przyjmowaniem komunii, choć mam nadzieję, że po ślubie wszystko wróci do normy. Jeden z księży powiedział jej, że przedmałżeński celibat to "wymysł duchownych", drugi – że to boskie wymagania. Ona sama czuje, że to grzech. I nie może się doczekać małżeńskiego życia bez niego.
- Czy obawiam się, że jestem za młoda na takie zobowiązania? Nie, absolutnie. Skoro pokolenie naszych rodziców brało ślub wcześnie i jakoś dawali radę, to dlaczego my mamy nie dać? Wierzę w to, że z moim narzeczonym spędzę resztę życia. Z nim to jest możliwe – uśmiecha się Krystyna. I dodaje, że jest dojrzalsza niż wskazywałaby na to jej metryka. Że zawsze była kościelną prymuską – kiedy ksiądz na przygotowaniach do bierzmowania mówił, że "nielicznym uda się zaliczyć wszystkie niedziele", ona była właśnie tą, która nie miała z tym problemu.
W małżeństwie też będzie prymuską. I mimo chwilowego kościelnego kryzysu, idą z Sylwkiem na pielgrzymkę również w tym roku. W intencji dobrego małżeństwa.
– Pary wierzące w jakiś sposób mają większe szanse na to, że ich małżeństwo przetrwa. To dlatego, że zazwyczaj dłużej walczą o związek, nie poddają się szybko. Rozwód rzadko kiedy wchodzi w grę. Chyba, że po długim czasie walki – komentuje psychoterapeutka par Monika Dreger.
"Pielgrzymka to dla mnie odpowiednik Open'era"
Nie wszyscy jednak mają zamiary równie niewinne jak Krystyna z Sylwkiem.
Martyna nie chce zdradzić nazwiska (a nawet prosi, żeby zmienić jej imię). Przyznaje, że pielgrzymowanie nie było nigdy szczytem jej marzeń. Za pierwszym razem zmusiła ją do tego mama. To była jej "kara" za trójkę z matematyki i nieodpowiednie zachowanie na świadectwie. – Byłam na nią strasznie zła, ale po jednym dniu mi przeszło. Poznałam świetnych ludzi, którzy lubią sobie pośpiewać i pożartować, są mega ciepli i serdeczni. Cała ta otoczka religijna przestała mieć znaczenie – opowiada.
Według regulaminu pielgrzymki, nie można na niej spożywać alkoholu, a cisza nocna rozpoczyna się już o godz. 22. Nie można też jeść lodów ani kebaba – to jednak ze względu na zagrożenie żołądkowymi rewolucjami. I owszem – podczas dwóch pierwszych pielgrzymek Martyna regulaminu przestrzegała.
Na trzeciej swojej wyprawie poznała Bartka, który naopowiadał jej o tym, że "zasady są po to, żeby je łamać". Uległa, trochę razem poimprezowali. To było pięć lat temu, ale od tej pory pielgrzymują razem. I codziennie "urywają się na jakieś piwko". Albo na seks w stodole.
– Jesteśmy już małżeństwem, więc możemy – śmieje się Martyna. – Wiem, że są tacy, którzy powiedzą, że jesteśmy złymi ludźmi i że Bartek mnie wodzi na pokuszenie. Ale ja się z tego tylko śmieję. Wierzę w Boga, ale nie jestem wielką fanką zasad ustalonych przez hierarchów kościelnych. Robię to, co lubię. Modlę się tak, jak umiem. Pielgrzymka to dla mnie odpowiednik Open'era dla wierzących – śmieje się.
Moniki Dreger to nie dziwi. Jej zdaniem młodzi ludzie zawsze będą zachowywać się podobnie, niezależnie od tego, czy czas spędzać będą na pielgrzymce, czy na koncercie. – Hipokryzji nie polecałabym. Ale z drugiej strony pielgrzymka może być czasem spędzonym głównie we dwoje. To też jest jakaś motywacja, choć spędzana w ten sposób pielgrzymka bardziej podobna jest do niskobudżetowego wyjazdu wakacyjnego niż zbliżenia się do Boga – kwituje Dreger.
Każdy ma jednak inny cel.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl