"Początek". Odcinek 1. Teraz.
Z naszego łóżka do morza było trzydzieści pięć kroków. Zdążyłam policzyć, zanim zadzwoniła Ewelina, zanim moja bańka pękła. Apartament mieścił się przy samej plaży. Dzieciaki od razu pobiegły się kąpać, a ja przystanęłam na kamiennym tarasie. Dotarło do mnie, że wyglądam jak modelka na zdjęciu w magazynie podróżniczym.
25.12.2020 | aktual.: 03.03.2022 00:09
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nie jakimś przypadkowym zdjęciu. Tym konkretnym, które wycięłam i przymocowałam magnesem do lodówki dawno temu, zanim poznałam Michała. Kobaltowe morze, jasnozłota plaża, białe domki z błękitnymi okiennicami, w tle surowe skały. Od razu postanowiłam, że kiedyś tu przyjadę.
– Zobacz, nie muszę nawet zakładać sukienki ani japonek, wystarczy bikini. Mogłeś kiedyś wejść z łóżka prosto do wody? – przytuliłam się do Michała.
– Uwielbiam cię taką – pocałował mnie w głowę.
– Jaką?
– Beztroską.
– Filip! – krzyknęłam w kierunku mojego syna, który właśnie usiłował nauczyć Maję i Tolę nurkowania. Zbiegłam z tarasu i ruszyłam w ich stronę. – Nie wygłupiajcie się, to niebezpieczne.
– Alicja, daj spokój, niech się bawią… – oponował Michał.
– Gdyby coś się stało dziewczynkom… – tłumaczyłam z przejęciem.
– Mamo, wyluzuj – Filip posłał mi pobłażliwy uśmiech. Maja i Tola zastygły w oczekiwaniu. – Będziemy uważać, okej?
Uniosłam ręce w geście poddania.
– Nic im nie będzie – Michał wziął mnie za rękę i pociągnął w ciepłe fale.
Kiedy się zanurzyliśmy, zarzuciłam mu ramiona na szyję, w pasie objęłam udami. Na policzku poczułam jego miękki zarost. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że udało się nam wyjechać całą piątką, że to wszystko działo się naprawdę. Jakby wszystkie wydarzenia w moim życiu prowadziły właśnie do tej chwili. Wreszcie, po raz pierwszy od wielu miesięcy, wypełniała mnie błoga cisza. Zamknęłam oczy, żeby poczuć to jeszcze wyraźniej.
*
Białe uliczki Mykonos po południu zapełniały się ludźmi. Chciałam od razu zobaczyć Małą Wenecję, niewielką dzielnicę, w której domy stały tak blisko wody, że przy silniejszym wietrze uderzały w nie fale. Po drodze Maja i Tola zatrzymywały się przy niemal każdym z licznych sklepików i prosiły ojca, aby kupił im kolejną bransoletkę z muszelek albo magnes. Michał starał się być stanowczy, ja za każdym razem wyjmowałam portfel i posyłałam mu przepraszający uśmiech.
– Tato, tato, mogę założyć sobie Instagrama? – Tola pozowała Filipowi na tle czerwonych drzwi. Rzeczywiście dotarliśmy do najbardziej instagramowego miejsca na całym starym mieście. Chodnik, obwarowany z obu stron białymi ścianami domów, wpadał prosto do morza. Wzdłuż niego ustawiono drewniane stoliki, a miękkie poduchy na kamiennych ławkach zachęcały do zrobienia sobie przystanku.
– Po moim trupie! – zaśmiał się Michał.
– A jak mama się zgodzi? – nie ustępowała Tola.
– Nie sądzę – bąknął pod nosem, bardziej do siebie niż do niej, i po raz kolejny w ciągu ostatniej godziny nerwowo zerknął na wibrujący telefon.
– Praca? – zapytałam.
– Nie mogą beze mnie żyć – odrzucił połączenie, zanim zdążyłam zobaczyć, kto dzwonił.
Choć okoliczne knajpki kusiły zapachami, na obiad pojechaliśmy w głąb wyspy. Michał nigdy nie zadowalał się jedzeniem dla turystów, zawsze znajdował jakąś ukrytą perełkę, polecaną przez znawców kuchni. Tym razem padło na farmę z organiczną żywnością i winnicą. Dzieci poszły oglądać zwierzęta mieszkające w zagrodzie.
– Myślisz, że to już na stałe? – odprowadziłam wzrokiem Filipa, którego Maja i Tola z obu stron wzięły pod ręce.
– Zakopanie wojennego topora? – podchwycił Michał. – Oby.
Posiłki serwowano na wysokim tarasie. Wystrój był surowy, ale urokliwy. Drewniane ławy, długie stoły z koszami warzyw i owoców, kilka staroci, jak lampa oliwna, maszyna do pisania albo sekretarzyk z giętego drewna, na którym wylegiwały się koty. Dach pokryty słomą, przewiewną i chroniącą przed bezlitosnym słońcem. Wokół niemal nagie skały, winorośle i krzewy z pękatymi granatami. Gospodarze byli cudownie serdeczni. Przynosili nam kolejne lokalne przysmaki i z pasją opowiadali, jak zostały przygotowane. Jeden z kotów wskoczył mi na kolana. Wysunęłam stopy z sandałków i oparłam o ciepłe kamienie. Ścisnęłam mocniej dłoń Michała.
– Też to czujesz? – zareagował natychmiast, jak zawsze czytał w moich myślach.
– Zdecydowanie najlepszy dzień w moim życiu.
– Lepszy niż ten, w którym zarysowałaś mi auto?
Pacnęłam go z udawaną złością w udo.
– Wtedy się jeszcze nie poznaliśmy. Zostawiłam ci tylko kartkę za wycieraczką.
– Różni ludzie rysowali mi w życiu różne auta, nikt nie zostawił liściku z przeprosinami i numerem telefonu. I nikt nie miał takiego magnetycznego głosu – pocałował mnie w grzbiet dłoni.
Siedzieliśmy tak blisko siebie, że na udzie poczułam wibracje jego telefonu, który schował w kieszeni. Michał wyjął go i spojrzał ze zniecierpliwieniem na ekran, potem wyciszył.
– Z biura – rzucił tylko, choć tym razem wyraźnie widziałam imię i nazwisko, które się wyświetliło. Ewelina Kostecka. Jak oficjalnie… Poczułam uderzenie gorąca. Nie dlatego, że to była ona. Dlatego, że skłamał.
Nastrój siadł już w drodze powrotnej. Michał to wyczuł, cały wieczór mi nadskakiwał i wyręczał we wszystkim. Rozpakował bagaże, przygotował kolację. Kiedy dziewczynki poszły spać, zaproponował, że pojedzie do sklepu po aperol. Nie musiałam nawet dzwonić i sprawdzać, wiedziałam, że będzie miał w tym czasie zajętą linię.
Wrócił milczący, blady. Szukał kieliszków, w końcu zniecierpliwiony nalał nam alkohol do szklanek.
– Co się stało? – dotknęłam jego pleców.
– Pożar w pracy.
– Daj spokój. Przecież wiem, kto dzwonił do ciebie cały dzień. Będziesz mi teraz ściemniał? Po tym wszystkim?
– Aluś… Nie chciałem psuć ci dnia.
– Po prostu powiedz, czego chciała Ewelina.
– Poinformować mnie, że się wyprowadza.
– Dokąd? – Prawie parsknęłam śmiechem.
– Do Kanady – odpowiedział grobowym tonem.
– Z Tolą i Mają? – zapytałam jak ostatnia idiotka.
– Tak, oczywiście, że z Tolą i Mają.
– O kurwa – Usiadłam na krześle. – I wymyśliła to właśnie teraz, tak? Dokładnie dziś postanowiła oznajmić, że zabiera wasze dzieci na drugi koniec świata? Może to blef? Kolejny sposób, żeby złamać ci serce?
– To nie blef. Wszystko już załatwiła. Kiedyś myśleliśmy poważnie o Kanadzie. Ojciec Eweliny mieszka tam od lat, mógł załatwić nam pracę. Ale potem zaszła w ciążę, a ja podpisałem kontrakt w Warszawie. Odłożyliśmy to. Nie sądziłem… – załamał mu się głos.
– Hej, coś wymyślimy…
– Niby co? Co ja mam teraz zrobić?
Wiedziałam tylko, co by zrobił, gdybym półtora roku wcześniej na parkingu nie wjechała w jego samochód. Albo olała to i nie zostawiła mu za wycieraczką tej pieprzonej kartki z numerem telefonu. Michał poleciałby do Kanady ze swoją rodziną.
Odcinek 2. do przeczytania 26 grudnia
Karolina Głogowska – dziennikarka, redaktorka, współautorka powieści "Dwanaście życzeń", "Inna kobieta", "Zanim cię zapomnę". Autorka opartej na prawdziwych wydarzeniach książki "Mój ukochany wróg" o toksycznym związku z psychopatą. Współpracowała m.in. z Wirtualną Polską, Onetem, Polską Agencją Prasową i Telewizją Asta. Zarówno w swoich reportażach, jak i książkach najbardziej lubi opowiadać o tym, co trudne, niewygodne i zamiecione pod dywan.