Polka wyemigrowała z rodziną na Islandię. Zdradza, co zaskoczyło ją najbardziej
06.02.2022 10:33, aktual.: 11.02.2022 10:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Szarlotta Cur, dla przyjaciół Charlotte, przeprowadziła się na Islandię ponad trzy lata temu z mężem i dwójką dzieci. Swoje życie na wyspie opisuje na blogu oraz facebookowej stronie "Z rodziną na Islandii". – Od wielu lat żartowałam, że jak będziemy mieć wszystkiego dość, przyjedziemy tutaj filetować ryby – mówi w rozmowie z WP Kobieta.
- Pracowałam jako edytor materiałów do nauczania języka angielskiego. Kilkanaście godzin dziennie spędzałam przed komputerem. Zaczynał psuć mi się wzrok. Mąż był managerem w międzynarodowej firmie logistycznej. Pracował pod dużą presją. Mieszkaliśmy w Warszawie. Obawiałam się, czy życie w takim napięciu nie skończy się zawałem. Podejmując decyzję o wyjeździe oboje byliśmy po 40. Wiedzieliśmy, że to ostatni dzwonek na tak duże zmiany – opowiada Charlotte.
Wynajem mieszkania - nie taka prosta sprawa
Początki na obczyźnie nie były dla nich łatwe. Wyzwaniem okazało się już wynajęcie mieszkania. Na islandzkim rynku nieruchomości popyt jest wyższy niż podaż. Najemcy organizują castingi dla potencjalnych wynajmujących. Barierą są też bardzo wysokie ceny. W ten sposób rodzina Charlotte trafiła do "klitki w piwnicy".
- Komfort życia, delikatnie mówiąc, nie był najlepszy, ale cieszyliśmy się, że mamy dach nad głową. Dziś wynajmujemy dużo większe mieszkanie. Wydajemy na nie prawie całą moją pensję. Dzieci mają wreszcie osobne pokoje – słyszeliśmy, że gdybyśmy im tego nie zapewnili, mógłby pojawić się problem. Nie wiem, czy to prawda, ale jak tylko się przeprowadziliśmy, nauczycielka mojego syna zapytała go, czy ma już swój pokój, więc może coś w tym jest – relacjonuje moja rozmówczyni.
Praca dla obcokrajowca
Wśród stereotypów dotyczących Islandii najczęściej pojawia się chyba ten dotyczący pracy. Podobno łatwo tu o zatrudnienie, stosunkowo wysoką pensję, a znajomość języka islandzkiego nie jest warunkiem koniecznym. Rzeczywistość rozjeżdża się jednak trochę z tym przekonaniem.
- Pracę znalazłam szybko, ale niestety w bardzo toksycznym miejscu, gdzie pierwszy raz w życiu doświadczyłam mobbingu. Pracowałam w pięknym, designerskim hotelu, przy śniadaniach mających wszelkie możliwe certyfikaty. Były opcje ekologiczne i wegańskie, ale atmosfera panowała zgoła inna. Bardzo duża presja, gonitwa, niemożliwe do utrzymania tempo pracy. Co ciekawe, nadawali je nie Islandczycy a inni imigranci. Natomiast mąż dosyć długo nie mógł znaleźć stałego zatrudnienia – opowiada Charlotte.
Dziś oboje są dość zadowoleni z zajęć, jakie wykonują (Charlotte pracuje jako asystentka nauczyciela w szkole specjalnej, jej mąż jest kierownikiem w Ikei), ale są zgodni, że na nieco wyższe stanowiska bardzo trudno przebić się bez świetnej znajomości islandzkiego, a czasem nawet bez islandzkiego nazwiska.
- Czytałam na forum dla imigrantów historię dziewczyny, która urodziła się tutaj, islandzki jest jej językiem ojczystym, natomiast jej rodzice są obcego pochodzenia, w związku z czym ma nieislandzkie imię i nazwisko. Po wysłaniu CV dostała od potencjalnego pracodawcy automatyczną odpowiedź: Przepraszam, szukamy do tej pracy kogoś ze znajomością języka islandzkiego. Nie zadano sobie nawet trudu, by zajrzeć do jej podania. Panuje tu duży nepotyzm, wiele stanowisk dostaje się po znajomości. Polacy natomiast są postrzegani przede wszystkim jako pracownicy fizyczni. To może być frustrujące – mówi Charlotte.
Powierzchowna tolerancja
Na dowód swoich słów przytacza historię opisywaną przez lokalną prasę, którą miała niedawno miejsce na lotnisku w Rejkjaviku. Pasażer, który nie został wpuszczony na pokład samolotu linii Icelandair, ponieważ nie dopełnił formalności związanych z Covidem, poprosił o rozmowę z kierownikiem. Gdy dowiedział się, że to Polak, który posługuje się tylko angielskim, zaczął krzyczeć, że Polacy powinni przecież sprzątać toalety, a nie obejmować menedżerskie stanowiska. Ostatecznie został podobno ukarany dożywotnim zakazem latania tymi liniami.
- Islandia ma bardzo dobry PR. Uważają się za tolerancyjny naród, ale ta tolerancja wobec innych nacji jest trochę powierzchowna – ocenia Charlotte i dodaje, że ich podejście do pracy jest zupełnie inne niż Polaków.
- Usłyszałam kiedyś, że Islandczycy to Włosi północy. W większości miejsc pracy panuje luz. Można popełniać nawet poważne błędy i raczej nie będzie to przyczynkiem do zwolnienia, a jeśli ktoś już zostanie zwolniony, przysługuje mu zasiłek dla bezrobotnych w wysokości co najmniej minimalnej pensji, a na początku zazwyczaj jeszcze wyższy, bo uzależniony od wcześniejszych dochodów. Może utrzymywać się z niego przez 2,5 roku – wyjaśnia.
Nieco lekceważące podejście do pracy ma też jednak swoje minusy – wszystkie remonty czy prace budowlane kończą się zazwyczaj z ogromnymi opóźnieniami i są wykonane niedbale. Nie przeszkadza to mieć Islandczykom bardzo dużego poczucia własnej wartości, żeby nie powiedzieć wyższości. Przejawia się ono także w dystansie wobec obcych.
W asymilacji nie pomaga również język. Islandzki jest trudny, a możliwości nauki mocno ograniczone. – Brakuje metodologii, nauczycieli, podręczników i zaawansowanych kursów – ocenia Charlotte, która z zawodu jest lingwistką. Sama posługuje się w pracy Islandzkim, ale nie zawsze rozumie wszystkie konteksty, niuanse. Niestety, tylko nauka języka na podstawowym poziomie jest dofinansowywana, a innych zajęć po prostu nie ma. Są zresztą teorie, że to celowe działanie.
Szkoła bez stresu
Takich zastrzeżeń Charlotte nie ma jednak, gdy mowa o edukacji szkolnej. – Rodzice nie muszą kupować przyborów szkolnych, podręczników, materiałów do plastyki – uczniowie mają wszystko zapewnione. Stres, że o 23.00 dziecko powie, że musi zrobić bałwana z butelki, waty i bibuły, odpada – śmieje się moja rozmówczyni.
Przyznaje, że dzieci mają dużo mniej zadań domowych, terminy na ich wykonanie są dłuższe, nawet jeśli ich nie dopełnią, dostają drugą szansę, a nie ocenę niedostateczną. W szkole jest dużo więcej zajęć praktycznych, kreatywnych. Zarówno dziewczynki, jak i chłopcy szyją, gotują, piłują drewno czy wbijają gwoździe. Przerwy spędzają natomiast, niezależnie od pogody, na dworze. Czy opatulić się od stóp do głów czy biegać po śniegu bez butów decydują sami. Po basenie wszyscy wracają do domów z mokrymi włosami i rzadko chorują. Nauczyciele stawiają też na samodzielność własną i dzieci – zgody rodziców wymagane są tylko podczas kilkudniowych wyjazdów. Nikt nie ma problemu z tym, że maluchy jadą autobusem miejskim z przesiadką.
To podejście ma jednak drugą stronę medalu. Na Islandii nikogo nie dziwi, gdy w poczekalni emitowany jest film ze śmiałymi scenami erotycznymi i oglądają go czterolatkowie. W szkolnych podręcznikach roi się natomiast od mrocznych historii z dreszczykiem, w których lubują się tutejsi mieszkańcy.
- Mój syn dostał od szkolnej bibliotekarki książkę z opowiadaniami. Pierwsze z nich było o chłopcu, który został pogrzebany za życia, obudził się w trumnie i choć stukał i krzyczał, nie udało mu się z niej wydostać. Bożonarodzeniową legendą jest z kolei ta o kocie pożerającym dorosłych i dzieci, którzy nie kupili sobie na święta nowych ubrań. Nawet skrzaty przynoszące prezenty w dawnych wiekach tylko psociły i wcale nie były sympatyczne. Wynika to pewnie z historii kraju, który pełną niepodległość uzyskał dopiero w 1944 roku, a wzbogacił się stosunkowo niedawno. Stulecia pod duńskim panowaniem były ciężkie, Islandczycy żyli w biedzie, walcząc o przeżycie podczas mrocznych, sztormowych zim, dodatkowo dziesiątkowani przez wybuchy wulkanów i zarazy– opowiada Charlotte.
Służba zdrowia: Płaci się za wszystko
Nie do końca sielankowo przedstawia się także obraz służby zdrowia. – Na Islandii nie ma publicznej służby zdrowia w rozumieniu takim, jak w Polsce. Płaci się za wszystko, ale na każde badanie trzeba mieć skierowanie od lekarza. W konsekwencji kuleje profilaktyka (np. cytologię można wykonać tylko co trzy lata, nie da się po prostu zapłacić, by robić ją częściej). Jest też problem z dostępem do specjalistów: właśnie dziś zapisałam córkę do internisty i dostałam termin za trzy tygodnie, natomiast pierwszy termin do dermatologa był na koniec maja. Lekarze, szczególnie w szpitalu, są mili i kulturalni, ale na izbie przyjęć przy nagłych wypadkach, podobnie jak w Polsce, czeka się kilka godzin – objaśnia.
- Jednocześnie, gdy zdarzy się coś poważnego, np. choroba nowotworowa, pacjent może liczyć na dużo lepszą opiekę niż u nas – dodaje moja rozmówczyni.
Choć Islandia kojarzy się przede wszystkim z zapierającą dech w piersiach przyrodą, Reykjavik ma też w ofercie atrakcje kulturalne. Islandczycy są wielkimi fanami teatru (bilety dostają np. w ramach świątecznego prezentu od pracodawcy), chętnie chadzają do muzeów. Minusem, zwłaszcza dla męża Charlotte, jest kiepska oferta koncertów. W słabo nagłośnionych klubach grają wciąż te same, lokalne zespoły. Przed pandemią czasami odwiedzała Reykjavik jakaś gwiazda światowego formatu, ale obecnie artyści nie uwzględniają Islandii w swych trasach koncertowych. Największą popularnością cieszą się tu ciepłe baseny na otwartym powietrzu, otwarte do późnych godzin wieczornych, które znajdziemy nawet w niewielkich miejscowościach. Podobnie rzecz ma się z lodziarniami, które są otwarte dłużej od kawiarni – nawet do 23.00.
Być może wpływ na to mają białe noce, które trwają tutaj około trzech miesięcy w roku. Choć dla wielu osób są przekleństwem, Charlotte je uwielbia. Przeszkadza jej za to, że pełna sztormów zima trwa tak długo, bo od października do połowy kwietnia. Tęskni wtedy nie tylko za ciepłem, ale także za polską różnorodnością. Tej brakuje w krajobrazie, ale także sklepach, również tych spożywczych – wybór produktów jest tu bowiem bardzo mały. Promocje są rzadkością – ceny produktów żywnościowych zazwyczaj są takie same.
- Podjęliśmy niedawno decyzję, że zostajemy na Islandii na kolejny rok. Jednak gdy ktoś pyta, czy poleciłaby ten kierunek lub sama ponownie zdecydowała się na wyjazd, nie jestem w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi – przyznaje Charlotte.
– Gdy żyje się w islandzkim, pięknym, ale monotonnym krajobrazie, nawet nasze swojskie tablice z napisem "wulkanizacja" czy "owoce i warzywa" mogą się czasem wydawać atrakcyjne – uśmiecha się lekko.
Link do bloga Charlotte znajdziesz TUTAJ.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl