Jeździ ciężarówką po północnej Norwegii. Wielu kierowców nie daje tam rady
Jak połączyć miłość do zórz polarnych ze słabością do dużych samochodów? Karolina Plecha znalazła na to sposób. Od czterech lat jeździ jako kierowca ciężarówki po północnej Norwegii. Tu wyzwaniem jest nie tylko ogarnięcie wielkich gabarytów samochodu, ale przede wszystkim utrzymanie go na oblodzonej i ledwo widocznej spod śniegu drodze. Takiej, przy której prędzej spotkasz renifera niż człowieka.
11.01.2022 | aktual.: 27.12.2022 07:02
Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Iwona Wcisło, WP Kobieta: Jak to się stało, że usiadłaś za kierownicą 60-tonowego zestawu ciężarowego? Dodajmy, że 350 km za kołem podbiegunowym, w norweskim mieście Tromsø.
Karolina Plecha: Można powiedzieć, że trochę przez przypadek. Pięć lat temu przyjechałam do Tromsø na trzy miesiące, żeby pracować jako przewodnik zórz polarnych. Kiedy zaczęłam jeździć z turystami, okazało się, że brakuje kierowców autobusów. Zrobiłam więc prawo jazdy na autobusy, a przy okazji również na samochody ciężarowe, bo zawsze lubiłam duże samochody. I kochałam jeździć. Ale nigdy nie sądziłam, że przyjdzie mi jeździć po lodzie na końcu świata (śmiech).
Gdy przyszło lato, a wraz z nim niski sezon turystyczny, zaczęłam rozglądać się za pracą w charakterze kierowcy ciężarówki. Znalazłam ją w Bring og Posten - gdzie zajmowałam się rozwożeniem poczty do punktów pocztowych. Teraz pracuję w Bring Transportløsninger i przewożę praktycznie wszystko pomiędzy oddziałami firmy. Zdarza mi się być w trasie trzy dni, ale najczęściej pracuję w nocy i kończę zmianę rano. Najdłuższa trasa, jaką pokonuję, liczy 740 km i mam na to 10 godzin.
Praca kierowcy ciężarówki nie jest dla każdego, a drogi w północnej Norwegii chyba jeszcze bardziej podnoszą poprzeczkę?
Zdecydowanie nie jest to praca dla każdego. Z tego powodu wciąż brakuje tu kierowców. Za kołem podbiegunowym trzeba być gotowym na ekstremalne warunki pogodowe - zwłaszcza w okresie od połowy września do końca maja. To nie jest jazda po autostradzie, gdzie włącza się po prostu tempomat. Tu tempomatu używam wyłącznie latem i tylko na niektórych drogach.
Przez większą część roku pada śnieg i zdarza się, że drogi nie są odśnieżone. Codziennością jest też czarny lód, czyli praktycznie niewidoczna, cienka warstwa zamarzniętej wody, na której łatwo wpaść w poślizg. Drogi są o wiele bardziej wąskie niż w Polsce, sporo też zakrętów i wzniesień. Jeździmy tu dłuższymi i cięższymi samochodami.
Przykładowo moja ciężarówka z kontenerem oraz naczepą od "tira" mierzy 25,25 m i waży 60 t. Wjechanie pod górę taką maszyną po oblodzonej drodze jest nie lada wyzwaniem. A jeszcze większym zjechanie nią z góry, kiedy naczepa może się złożyć niczym scyzoryk i nas wyprzedzić. Zima na Północy jest bardzo wymagająca i szybko weryfikuje kierowców.
Czy zdarzyło się, że ktoś nie dał sobie rady i zrezygnował?
Wielu kierowców z południa Europy przyjeżdża do Tromsø bez odpowiedniego przygotowania. Wydaje im się, że jeśli pada śnieg, to jest to taki europejski śnieżek. Tymczasem po godzinie takich opadów może się okazać, że utknęliśmy w metrowej zaspie na parkingu.
Tacy kierowcy przyjeżdżają tu np. po ryby, po czym rozkładają ręce i mówią, że sami nie wrócą. Zdarza mi się spotykać ich na drodze. Pomagam im wtedy zakładać łańcuchy, bo nawet tego nie potrafią. Nie wiedzą też, jak dociążyć samochód, żeby się nie ślizgał. Innymi słowy nie znają naszych "trików Północy".
A ciebie kto ich nauczył?
Przez pierwsze sześć tygodni jeździł ze mną Norweg, który uczył mnie nie tylko tras, ale też pokazywał wszystkie niezbędne sztuczki. Wtedy nie było jeszcze śniegu, więc dopiero, gdy zaczęłam jeździć z kontenerami, miałam okazję nauczyć się, jak wyjeżdża się ze śniegu, co robić, gdy przyczepa ucieka, żeby nie złożyła się niczym scyzoryk, jak zakładać łańcuchy i jak je szybko podrzucać, gdy samochód stacza się z górki.
Z tego, co słyszę, w pracy raczej się nie nudzisz.
To prawda. Myślę, że jazda po zwykłym asfalcie na tempomacie nie jest dla mnie. Odczuwam to najbardziej latem - jakby czegoś mi brakowało. Lubię adrenalinę, a moja praca zapewnia mi jej wyrzut każdego dnia, bo nigdy nie wiadomo, co się wydarzy.
Ale można się do tego przyzwyczaić. Średnio raz na tydzień zdarza mi się wpaść w poślizg lub ucieczka przyczepy i nie robi to na mnie już takiego wrażenia. Kiedy nie mogę wjechać pod górę, bo się ślizgam, zaczynam działać na automacie, a nie w panice jak na początku.
Co jeszcze, poza adrenaliną, daje ci ta praca?
Studiowałam, pracowałam w biurze, prowadziłam własną firmę i, patrząc na moje CV, można stwierdzić, że ostatnie, co powinnam robić, to jeździć ciężarówką. Ale ja nie znoszę siedzieć w biurze. To za kierownicą czuję, że jestem na swoim miejscu. Lubię swoją pracę i jeszcze mi za to płacą. Czego można chcieć więcej? Śmieję się, że moja praca to takie "plus 100 do zajebistości". Pozwala mi stawiać sobie coraz to nowe wyzwania i się sprawdzać. Tu na północy są zaledwie cztery kobiety, które pracują tak samo jak ja.
A skoro o tym mowa: czy jako kobieta miałaś pod górkę w tym zawodzie? A może było ci łatwiej?
Na pewno nie było mi łatwiej, bo tutaj jest totalne równouprawnienie. Nie ma np. przepisów, jak w Polsce, dzięki którym kobieta może dźwigać mniejsze ciężary niż mężczyźni. W Norwegii różnica polega bardziej na tym, że kobiety muszą sobie radzić w inny sposób. Nie jestem wysoka, więc, gdy nie mogę zamknąć kontenera, to muszę pod coś podjechać lub obniżyć samochód. Na początku koledzy może nie tyle się ze mnie śmiali, co byłam dla nich pewnego rodzaju atrakcją, bo wiele rzeczy robiłam inaczej. Ale tutaj nikogo nie interesuje, jak coś zrobisz. Ważne, żeby było zrobione, w bezpieczny sposób.
Jedynie zagraniczni kierowcy dziwnie na mnie patrzą i zdarza im się rzucać niewybredne komentarze. Zwłaszcza z państw byłego bloku wschodniego, gdzie mentalność jest jeszcze zupełnie inna. Najzabawniejsze jest to, że często biorą mnie za Norweżkę i zdarzało mi się słyszeć, co mówią Polacy, kiedy stałam tuż obok.
I co mówili?
A przeróżne rzeczy. Od tego jaką jestem kobietą i co by ze mną zrobili po pracy, po komentarze w stylu: "Baba do garów, a nie na ciężarówkę". Ja w tym czasie robiłam swoje, a po wszystkim rzucałam na odchodne po polsku: "Do widzenia, życzę miłego dnia". Ich miny były bezcenne (śmiech). Ale nie brakuje też pozytywnych głosów, również zaskoczenia. Wielu kierowców jest w szoku, że świetnie daję sobie tu radę, podczas gdy oni najchętniej by stąd uciekli.
Wróćmy jeszcze do samej jazdy ciężarówką. Czy odczuwasz jakieś niedogodności?
Odczuwam i to bardzo. Pracuję głównie na nocki i choć nie miałam problemu, żeby przestawić się na taki tryb, to cierpi na tym moje życie towarzyskie. W trasie zaś największą niedogodnością jest brak toalet. Nocą, zwłaszcza gdy jadę przez tzw. dzicz, jedynym wyjściem jest wyskoczenie z samochodu w krzaki. Problemem nie jest to, że możesz kogoś spotkać, bo ludzi to tu ze świecą szukać, ale przeraźliwe zimno. Przy -35 st. C człowiek ma spory dylemat, czy trzymać do punktu rozładunkowego, czy zmierzyć się z ekstremalnym zimnem.
Zdarzyło cię się bać o swoje bezpieczeństwo?
Nie tutaj. Północ to inny świat, w którym wszyscy funkcjonujemy na zasadzie przetrwania i raczej zwieramy szyki, pomagając sobie nawzajem. Norwegowie są bardzo mili i sympatyczni. Zauważyłam, że nawet kierowcy z Polski, Litwy, Łotwy czy Rumunii, kiedy przyjeżdżają do Tromsø, zaczynają "wpadać" w tutejszą mentalność.
Kiedy jest -16 st. C i podjeżdżam na stację, żeby sobie coś kupić, to nawet nie gaszę samochodu ani go nie zamykam. Nikt tego tutaj nie robi. W Polsce byłoby to nie do pomyślenia. Dlatego nie obawiam się o swoje bezpieczeństwo. Wiem, że jeśli coś wydarzy się na drodze, to każdy się zatrzyma i będzie chciał mi pomóc. Co więcej, kiedy nocuję w samochodzie gdzieś przy drodze, po prostu zaciągam zasłonkę i idę spać. Prędzej jakiś łoś czy renifer zapuka mi w szybę niż człowiek.
Niedawno norweska telewizja NRK poinformowała, że Polacy zaczynają wyjeżdżać z Norwegii. Czy zauważyłaś taki trend?
Wracają do Polski, ale chyba tylko po to, żeby zabrać resztę rzeczy (śmiech). A poważnie mówiąc: odkąd pamiętam są tu roszady. Jedni wyjeżdżają, a na ich miejsce przyjeżdżają inni. Sporo Polaków przyjechało do Norwegii, żeby szybciej się dorobić i kiedy im się to udaje, wracają do kraju. W Tromsø jest około tysiąca Polaków, co przy 75 tys. mieszkańców czyni nas największą mniejszością.
Jak Norwegowie traktują Polaków?
Moim zdaniem tutaj na północy traktują nas bardzo dobrze. Szanują naszą pracę, bo jak sami mówią - ich młode pokolenie jest mało zaradne. Młody Norweg woli komuś zapłacić za wymianę żarówki, niż zrobić to samodzielnie. Oczywiście mamy też opinię ludzi, którzy lubią sobie wypić.
Czym najbardziej ujęli cię mieszkańcy?
To bardzo chilloutowy naród, dzięki czemu świetnie się tutaj odnajduję ze swoją mentalnością. Tu nikt się nie spieszy. Największymi wartościami są rodzina i zdrowie, a dopiero później praca. Norwegowie są bardzo życzliwi i choć do obcych podchodzą z dystansem, to są bardzo tolerancyjni dla inności każdego człowieka. Jeśli ubierzesz się oryginalnie, to nikt ci tutaj nie powie: "O Boże, co ty na siebie założyłaś", tylko "Super, że miałaś na siebie oryginalny pomysł".
Norwegowie pozytywnie patrzą na świat, na ulicy mija się uśmiechniętych ludzi. Kiedy ostatnio byłam w Warszawie, czułam się okropnie, widząc nieprzyjazne spojrzenia przechodniów. Tu od małego uczy się dzieci, że każdy człowiek jest inny. I niezależnie od tego czy jest gruby, czy chudy, czy ma dwie, czy jedną nogę - jest wartościowy. W Norwegii żyje mi się dobrze – bez niepotrzebnego pośpiechu i stresu.
A co najbardziej cię irytuje?
Ich wieczny chillout (śmiech). Bo niestety potrafi być też minusem, kiedy ci się spieszy i chcesz coś szybko załatwić. Jeśli ci się wydaje, że w polskich urzędach długo się czeka, zapraszam do Norwegii. Zdarza mi się wkurzać na nich przy załadunku, kiedy noszą po jednej sztuce, a mogliby brać po 10. Ale oni zrobią wszystko, żeby się nie przemęczyć.
Opowiedz jeszcze o swojej miłości do zorzy polarnej. Na twoich profilach w mediach społecznościowych widziałam wiele pięknych zdjęć zielonego nieba.
Studiowałam fizykę i astronomię, więc siłą rzeczy fascynują mnie wszystkie zjawiska na niebie. Kiedy w 2013 roku po raz pierwszy przyjechałam do Tromsø i zobaczyłam zorzę polarną - zakochałam się. Potem co rok latałam do różnych krajów, żeby ją podziwiać i stąd moja pierwsza praca tutaj w roli przewodnika od zórz polarnych. Teraz jeżdżę głównie ciężarówkami, ale zawsze mam przy sobie aparat i statyw. Jeśli tylko nadarza się okazja, robię zdjęcia.