Polskie propozycje zalegalizowania poligamii. "Przyniosłoby to nieobliczalne korzyści" - twierdzono
W okresie międzywojennym coraz częściej podnosiły się głosy, że instytucja małżeństwa przestała się sprawdzać. Pisano o przestarzałych, ponoć nawet głupich pojęciach, stojących u jej podstaw. I wzywano do zmian, które dzisiaj wprost nie mieszczą się w głowie.
27.08.2022 11:44
Na sto tysięcy małżeństw tylko trzynaście jest naprawdę szczęśliwych – 0,013%. Dokładnie do takich wniosków doszli autorzy szeroko zakrojonego badania przeprowadzonego w 1928 roku we Francji.
Z ankiety wynikało, że na wspomniane sto tysięcy legalnych związków:
Od mężów uciekło żon: 1 131; Od żon uciekło mężów: 2 348; Prawnie rozwiedzionych: 4 175; W jawnej wojnie żyje: 13 345; W wojnie »podjazdowej«: 13 278; Nawzajem obojętnych: 55 250; Uważanych za szczęśliwe: 3 175; Prawie szczęśliwych: 127; Naprawdę szczęśliwych: 13; Bliżej nieustalonych: 7 158
Polscy postępowcy – chociażby wpływowy specjalista od spraw intymnych, doktor Paweł Klinger czy sławny Tadeusz Boy-Żeleński – w odpowiedzi na takiej liczby postulowali, by poddać weryfikacji podstawowe założenia małżeństwa. Ewidentnie przecież nie działały.
Tyrania zazdrości
Ważnym źródłem inspiracji dla zwolenników wielkiej "reformy seksualnej" były prace angielskiego filozofa Bertranda Russella. W książce Małżeństwo i moralność – wydanej w języku polskim w 1931 roku – głosił pogląd, że monogamiczne, trwałe związki to piękny ideał. Ale właśnie – ideał. A więc rzecz, do której większość ludzi po prostu się nie nadaje.
Podobne zdanie miał też Ben Lindsey, znany dzięki swoim Małżeństwom koleżeńskim. Boy wyjaśniał w 1932 roku:
Lindsey i Russell wypowiadają się przeciwko tyranii zazdrości, tyranii odziedziczonej w znacznej mierze po innych stadiach cywilizacji. Lindsey dopuszcza śmiało możliwość stadła, które się kocha [na]wzajem, ale w którym każda strona odczuwa potrzebę nowych przeżyć. (…)
"Gdyby więcej ludzi zerwało z tradycjami i żyło wedle własnego tajemnego przekonania, wówczas byłoby więcej szczęśliwych małżeństw i mniej rozwodów; gdyby małżeństwa kierowały się indywidualnymi skłonnościami, a nie rutyną, przyniosłoby to nieobliczalne korzyści" – powiada ten sędzia.
Sam Boy oceniał, że właśnie zazdrość jest przyczyną nawet 90% małżeńskich nieszczęść. Był głęboko przekonany, że z niewiernością nie da się wygrać. A nawet nie ma sensu wygrywać, bo to świadczyłoby o hołdowaniu prymitywnym obyczajom rodem z wieków średnich. Lepiej ją zaakceptować i stawić opór "podejrzliwemu, brutalnemu egoizmowi" wyniesionemu do rangi "kardynalnej cnoty".
"Naturalnym jest pragnienie zajmowania jedynego miejsca w sercu ukochanej istoty, ale szpetnym egoizmem jest bronić tego miejsca siłą. Miłości nie da się wymusić" – podkreślał.
"Brzydkie słowo i głupie pojęcie"
Głos zabrała także wpływowa feministka młodego pokolenia Irena Krzywicka. Wiedziała o czym mówi. Żyła w środowisku, w którym rozkład tradycyjnego małżeństwa był faktem dokonanym.
"Każda prawie z moich znajomych (…) miała takie podwójne stosunki, nie mówiąc już o mężczyznach" – wspominała otwarcie. Dotyczyło to także jej najbliższej rodziny. Pewnego dnia Krzywicką odwiedziła szwagierka, ale nie z mężem, tylko z kochankiem. Na dodatek ten "piękny chłopak (…) z miejsca zaczął się przystawiać" do samej Krzywickiej.
Kiedy indziej publicystka wpadła podczas spaceru nad Wisłą na swojego (oczywiście żonatego) wujka w towarzystwie obcej kobiety. Okazało się, że nie tylko jest związany z mężatką, ale też – ma z nią kilkuletniego synka. Ireny to nie dziwiło, a już na pewno nie gorszyło.
W artykule z 1931 roku przekonywała, że wraz z postępem cywilizacji: "kiedy życie nastręcza więcej możliwości, kiedy fantazja ludzka, wspomagana przez literaturę, coraz silniej działa na psychikę ludzką, niepodobna poprzestać na jednym mężczyźnie albo na jednej kobiecie, zwłaszcza że przeżycia zmysłowe mają nieszczęsną skłonność do blaknięcia z czasem".
Krzywicka nie była przeciwniczką małżeństw ani ich trwałości. Wręcz przeciwnie. Przekonywała, że nie należy rozwodzić się z błahych powodów, a już tym bardziej wtedy, gdy przyczyną nieporozumień jest "tzw. niewierność – brzydkie słowo i głupie pojęcie". Realizowała te postulaty we własnym życiu.
Z mężem z góry umówiła się, że będą stanowić otwarte małżeństwo, pozbawione zazdrości i wzajemnych roszczeń. Propozycja takiego układu wyszła od Jerzego, ale w praktyce skorzystała na nim chyba tylko Irena. Pierwszy romans przydarzył jej się już paręnaście miesięcy po ślubie. Z przypadkowo poznanym we Francji poetą wyjechała na miesiąc na Korsykę. A mężowi nawet nie powiedziała, gdzie znika.
"Przestarzała terminologia nic już nie oznacza"
Slogany Krzywickiej brzmiały łudząco podobnie do tych, formułowanych przez Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Tak jak on wzywała chociażby do odrzucenia dotychczasowego słownika. "Przestarzała terminologia miłosna: »odda się«, »wziął ją«, »zdradził« dziś nic już nie oznacza" – podkreślała w 1932 roku.
plagiat. Boy również podejmował temat zazdrości w oparciu o własne przeżycia. Był żonaty, ale niedawno poznał niezwykłą kobietę, dzięki które poczuł się o kilka dekad młodszy. On był już po pięćdziesiątce, ona – ledwo skończyła studia. Była to właśnie Irena Krzywicka. Na długie lata połączył ich bliski i zupełnie jawny związek.
Sama Krzywicka przyznawała, że w praktyce aż do wybuchu drugiej wojny światowej miała dwóch mężów. Nic więc dziwnego, że z całą stanowczością popierała najbardziej radykalne stanowisko w debacie obyczajowej.
Bertrand Russell pisał w tym czasie wprost o wprowadzeniu zasady, że każde małżeństwo to związek poligamiczny:
Obecność dzieci powinna łączyć małżeństwo na zawsze, ale nie musi to być zaporą dla innych przeżyć miłosnych. (…) Można patrzyć pobłażliwie na wszystkie dywersje. Fałszem jest zasada, że, jeśli się kogoś kocha, nie można odczuwać pociągu do kogo innego.
Nowa moralność
Przekładając rzecz na język XXI wieku, Russell postulował, by każdy bez wyjątku został swingersem. A przynajmniej bez protestów pozwolił na to małżonkowi.
Krzywicka dopowiadała, że "tendencja monogamii świadczy raczej o ubóstwie życia psychicznego, możliwa jest w pełni może tylko u niektórych zwierząt i u ludów stojących na dość niskim szczeblu rozwoju". I nie była w swojej opinii odosobniona.
To, co z dzisiejszej perspektywy może wyglądać na skrajne, hedonistyczne stanowisko, sto lat temu było tematem otwartej dyskusji w całej Europie. Przeróżne ruchy społeczne i polityczne wprost prześcigały się w promowaniu "wolnych małżeństw", a nawet – wielożeństwa.
Pionierzy eugeniki twierdzili, że "monogamiczna moralność podkopuje fizyczny ustrój rasy". Poligamię w zbiór swoich postulatów wpletli socjaliści. "Podobnie jak nie ulega wątpliwości, że własność prywatna jest chwilową formą ekonomiczną i z czasem ustąpi formom innym, tak samo monogamia jest tylko przejściową formą życia płciowego, po której nastąpią inne zwyczaje i obyczaje" – oznajmiano.
Wśród feministek porzucenie tyranii zazdrości promowała znana również nad Wisłą Ellen Key. Poligamię na swoje sztandary brali też najbardziej zaciekli zwolennicy demokracji. Miała być jeszcze jednym przejawem wolności jednostki i prawa każdego człowieka do własnego zdania.
Zapomniana kampania
W wielu krajach podjęto dyskusję nad legalizacją poligamii. Nawet przeciwnicy tego pomysłu często przyznawali, że zgadzają się z nim co do zasady, ale boją się społecznych konsekwencji. William Martin pisał w Racjonalnym życiu płciowym: "Jest faktem niezaprzeczalnym, że małżeństwo monogamiczne nie odpowiada całkowicie (…) naturze zarówno mężczyzny, jak kobiety".
W klasycznym małżeństwie autor widział, podobnie jak inni, przede wszystkim niedościgniony ideał. Receptę też proponował iście utopijną: "Gdyby ludzkość stłumiła przez szereg pokoleń swe skłonności poligamiczne i ściśle przestrzegała monogamii, wyschłoby bagno, które zasila i podtrzymuje niszczycielską chmarę chorób wenerycznych".
O zaletach monogamicznych małżeństw pisali wprost właściwie tylko publicyści ze środowisk chrześcijańskich. Na skalę całej Europy ich głos nie był szczególnie donośny i prawdopodobnie nie byłby w stanie zatrzymać postępowych postulatów.
Jednak w świetle wielkiego kryzysu gospodarczego, dojścia Hitlera do władzy i zaniku demokracji na kontynencie o sprawie po prostu zapomniano. W pewnym sensie naziści i Wall Street uratowali małżeństwo.
O życiu intymnym naszych pradziadków przeczytacie więcej w książce Kamila Janickiego pt. "Epoka hipokryzji. Seks i erotyka w przedwojennej Polsce" (Wydawnictwo Poznańskie 2022).
Kamil Janicki – historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak "Damy polskiego imperium", "Pierwsze damy II Rzeczpospolitej", "Epoka milczenia czy Seryjni mordercy II RP", "Pańszczyzna". Jego najnowsza pozycja to "Damy srebrnego wieku" (2022).