Blisko ludziPracowały na dwa etaty - matki i żony, teraz nie mają nic

Pracowały na dwa etaty - matki i żony, teraz nie mają nic

Pracowały na dwa etaty - matki i żony, teraz nie mają nic
Źródło zdjęć: © 123RF
24.03.2019 12:29, aktualizacja: 24.03.2019 13:32

Marianna prawo skończyła z wyróżnieniem. Teraz na poczcie w okienku zarabia nieco ponad tysiąc złotych. Elżbieta była świetnie zapowiadająca się chemiczką, a dziś pracuje w firmie handlowej i musi wyżyć za 1800 zł. Obie zamiast kariery wybrały role matek i żon. Teraz ledwo wiążą koniec z końcem.

Marianna poszła w ślady ojca, adwokata. Na prawo na UW dostała się z czwartą lokatą, skończyła je z wyróżnieniem. Zaraz po obronie wyjechała na studia podyplomowe do Brukseli. Pierwszego dnia wykładów wpadła na korytarzu sądu na wysokiego, przystojnego adwokata z Warszawy, który odbywał staż w międzynarodowej kancelarii.

- To była miłość jak od strzału pioruna - wspomina Marianna. - Jakoś nigdy wcześniej nie miałam szczęścia do facetów. Myszka, kujon - tak o sobie myślałam i byłam pewna, że inni myślą tak o mnie. A tu nagle Witek, poważny prawnik, po aplikacji, do tego zabójczo przystojny - dodaje.

Po powrocie Marianna zdała na aplikację adwokacką, ale po roku okazało się, że jest w ciąży. - Wzięliśmy ślub, szybki, ale z fanfarami - opowiada. - Witek zdecydował, że na działce w Zalesiu, którą dostaliśmy od jego rodziców, zbudujemy dom. Przeprowadziliśmy się, gdy nasz syn miał siedem miesięcy.

Trudno pogodzić aplikację z wychowaniem dziecka, Marianna po urodzeniu Tymka wzięła urlop. Planowała wrócić do pracy, gdy syn skończy rok, ale tuż przed końcem urlopu macierzyńskiego, bum, kolejna ciąża. - Wiedziałam, że drugie dziecko oznacza koniec moich starań o adwokaturę - opowiada. - Jednak bycie mamą było dla mnie cudownym doświadczeniem. Witek też się znakomicie realizował jako tata, mimo że pracował bardzo dużo. Otworzył własną kancelarię, ale dzięki temu wiedliśmy dostatnie życie.

Nikt nie płaci za pracę matki i żony

Po drugim synu, Wojtku, Marianna urodziła jeszcze córkę, Tosię. - Oprócz tego, że zajmowałam się wszystkimi sprawami naszej rodziny, szkołą i przedszkolem dzieci, ich wakacjami, zajęciami dodatkowymi, szczepionkami, wizytami u dentysty i na urodzinach kolegów, to na mojej głowie była także duża część obowiązków mojego męża. Zarządzałam jego kalendarzem, zajmowałam się opłatami za biuro, rachunkami za prąd, remonty. Żeby nie wypaść z wprawy, pisałam i redagowałam pisma procesowe. Do tego wakacje, pranie, prasowanie, jedzenie. Naprawdę miałam strasznie dużo na głowie. A nikt, absolutnie nikt nie uważał, że ja ciężko pracuję. I nikt za moją pracę mi nie płacił - opowiada Marianna.

O kochance dowiedziała się, gdy ta zadzwoniła do niej i powiedziała, że od dziewięciu lat żyje z jej mężem. - Tośka miała wtedy 8 lat… Nie mogłam w to uwierzyć. Zwłaszcza, że między nami wszystko było dobrze, przynajmniej tak mi się wydawało - mówi Marianna.

- Mój mąż nawet nie próbował temu zaprzeczyć, nie protestował, tylko jak zaprogramowany, zażądał rozwodu. Szykanami doprowadził do tego, że wyniosłam się do matki, która po śmierci ojca mieszkała sama. Dzieci zostały w domu, nie chciałam im wywracać życia do góry nogami. Jeździłam codziennie do nich, gotowałam im obiad, odrabiałam lekcje, prałam ubrania. Witek odciął mnie od wspólnego konta twierdząc, że ono jest jego, bo tylko on zarabia. Gdyby nie mama, nie miałabym nawet jak przyjeżdżać do dzieci - opowiada ze łzami w oczach kobieta.

Sąd orzekł rozwód, uznając, że oboje małżonkowie odpowiadają za jego rozpad - nie chciał uznać winy Witka, o co wnioskowała Marianna. Choć opiekę nad dziećmi powierzył obojgu małżonkom to ustalił ich miejsce pobytu przy ojcu. - Działka i dom należały do Witka, okazało się, że plac rodzicie przepisali na niego przed ślubem, więc nawet nie widniałam w księdze wieczystej jako współwłaścicielka - opowiada kobieta.

Kobieta nie ma zatem do domu żadnego prawa. Sprawa o podział majątku toczy się w sądzie, ale raczej nie ma szans niczego wyrwać. Na dodatek musi płacić 2,5 tys. zł alimentów na dzieci, choć zarabia niewiele ponad tysiąc.

Marianna mieszka z matką, którą ją wspiera finansowo, pracuje na poczcie na pół etatu. - Nigdzie nie chciał mnie nikt zatrudnić… - mówi ze łzami w oczkach. - Co z tego, że skończyłam prawo? Dwadzieścia parę lat nie pracowałam w zawodzie. To tak, jakbym go w ogóle nie skończyła. A kto zatrudni kobietę po czterdziestce bez doświadczenia zawodowego? Najgorsze jest to, że nie mam żadnych szans na emeryturę, bo przecież praca na rzecz domu i męża nie tylko nie jest w żaden sposób wyceniana czy opłacana, to jeszcze w oczach państwa taka kobieta całe życie nic nie robiła.

Moja żona nie musi pracować

Niewiele różni się sytuacja 53-letniej chemiczki, którą mąż porzucił przed trzema laty dla młodszej partnerki. - Jestem klasyczną idiotką, którą sądziła, że da się przejść przez życie będąc na utrzymaniu męża - mówi Elżbieta. - Nie wiem, jak mogłam na to pozwolić, by zostać na łasce faceta, który na koniec mnie zostawi bez pieniędzy, bez perspektyw i możliwości…

Ela za mąż wyszła na piątym roku studiów. Chciała wyprowadzić się z domu, zamieszkać z Jackiem, studentem architektury, z którym spotykała się od trzech lat. Rodzice nie chcieli słyszeć o ich wspólnym mieszkaniu przed ślubem. Młode małżeństwo przygarnęła ciocia Jacka, która mieszkała sama. Plan był taki, że oboje zaraz po skończeniu studiów biorą się do pracy najintensywniej, jak się da, by zarobić na wkład własny na mieszkanie i wyprowadzić się do własnego M4.

Elżbieta chciała zostać na uczelni, była świetnie zapowiadającą się naukowczynią, wynikami jej badań zainteresował się duński uniwersytet, miała szanse na stypendium i grant. - Ja jednak chciałam mieć dziecko, żeby nie odkładać tego na wieczne nigdy - opowiada. - Gdy urodził się Igor, oboje zdecydowaliśmy, że wezmę urlop macierzyński, potem wychowawczy. Mój mąż zaczął zarabiać świetnie, dostał propozycję pracy w czeskiej Pradze, postanowiliśmy się przenieść na kilka lat. Przekonał mnie, że jego żona nie musi pracować.

Zwolniłam się z Politechniki i jako żona przy mężu zajmowałam się po roku już dwójką dzieci, na świat przyszła Madzia. Miałam silne postanowienie, że pójdę do pracy, gdy córka podrośnie. Ale po pięciu latach urodziłam jeszcze trzecią córkę, Iwonkę, która pochłonęła mnie bez reszty. Ponieważ ta trzecia ciąża była zagrożona, chuchaliśmy na nią i dmuchaliśmy, a ja mimo silnych postanowień, znowu zostałam w domu.

Jacek oświadczył jej, że wynajął mieszkanie i się wyprowadza, gdy Igor pisał licencjat. Mąż zadeklarował, że będzie płacił 3 tys. miesięcznie alimentów, ale z tego Elżbieta ma też spłacać niewielką ratę kredytu za meble do kuchni. - W takiej sytuacji kobieta jest całkowicie bezbronna - mówi Elżbieta. - Nic nie może zrobić… Co prawda adwokatka poradziła mi, żebym formalnie wystąpiła do sądu o alimenty na mnie i na dzieci, bo uważała, że trzy tysiące to jest żenująca niska kwota. Jednak sąd nie podzielił jej opinii. Przyznał 3,5 tys. alimentów i zalecił znalezienie pracy…

Ulitowała się nade mną żona szefa

Elżbieta trafiła do urzędu pracy, gdzie zarejestrowała się jako bezrobotna bez prawa do zasiłku. Panie z pośredniaka namówiły ją na kurs dla pracowników biurowych. Skończyła go, ale to nie zmieniło jej sytuacji na rynku pracy.

- Kto zatrudni 50-letnią kobietę bez żadnego doświadczenia? Studia w takim wypadku nie mają żadnego znaczenia. Po jakimś czasie znajoma powiedziała, że w hurtowni tkanin, w której pracuje jej syn, poszukują kogoś na zastępstwo, bo ich office managerka jest w ciąży i poszła na zwolnienie. Zgłosiłam się. Początkowo nie chcieli mnie przyjąć, ale żona właściciela ulitowała się nade mną, gdy usłyszała moją historię. Wszystkiego nauczyłam się sukcesywnie, już nie muszę lecieć do pokoju szefa, żeby sprawdzić, czy dobrze przełączyłam rozmowę.

Elżbieta mieszka sama, dzieci dorosły i wyprowadziły się już, najmłodsza córka studiuje w Anglii, w domu bywa raz na pół roku. Ich wspólne mieszkanie po rozwodzie sprzedali, Elżbieta kupiła sobie za swoją część pieniędzy nieduże mieszkanie w bloku z wielkiej płyty. Tylko na takie było ją stać, tylko takie może utrzymać. I to ledwo. Finansowo pomaga jej starszy syn, który jak ojciec pracuje jako architekt i świetnie zarabia.

Jak uniknąć sytuacji uzależnienia od męża?

Anna Kalinowska, psycholożka biznesu przypomina, że nieodpłatna praca to coś, na co my kobiety same się godzimy. A przecież zajmowanie się domem, dziećmi, organizowanie życia rodzinnego to ogromny obowiązek, czasochłonne zajęcie, które zajmuje często 20 lat lub więcej. Warto ustalić na początku związku, jak małżonkowie dzielą się obowiązkami i pieniędzmi, które zarabiają wspólnie, mimo że to tylko jeden z nich wykonuje pracę odpłatną. Bo przecież mężczyzna nie mógłby poświęcić tyle czasu na pracę, gdyby nie jego żona, która zajmuje się rodziną.

- Warto zadbać, by kobieta miała własne, osobne konto i na nie odkładała pieniądze z wspólnego budżetu. Nawet niewielkie kwoty mogą dać pokaźną sumę po kilku latach. To, co rekomenduję moim klientkom to nierezygnowanie z pracy. Można znaleźć zajęcie na pół lub nawet ćwierć etatu, pracować w domu lub sezonowo. Trzeba jednak pamiętać, że tylko stała praca pozwala utrzymać się na rynku, być na bieżąco, nie wypaść z obiegu. Warto inwestować we własny rozwój, dokształcanie się - zapewnia Kalinowska.

Błąd, który popełnia wiele kobiet to przekonanie, że dziecko w żłobku czy przedszkolu będzie rozwijać się gorzej, stanie mu się tam krzywda, a siedzenie z mamą w domu daje mu poczucie szczęścia. Tymczasem dzieci, które chodzą do przedszkola uczą się znacznie szybciej samodzielności, socjalizują się, rozwijają szybciej i pełniej. A jeśli już ma się przerwę w pracy spowodowaną wychowaniem dzieci, to warto postarać się wrócić do niej jak najszybciej.

Znasz podobną historię? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Zobacz także: "Tradycyjnie Pyszne": przepis na torcik

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (942)
Zobacz także