Blisko ludziRodzice, którzy skazują na cierpienie. "Matka straszyła mnie diabłem i piekłem"

Rodzice, którzy skazują na cierpienie. "Matka straszyła mnie diabłem i piekłem"

Poniżanie, ograniczanie wolności, brak możliwości rozwoju, zmuszanie do wielogodzinnych modlitw, straszenie – to kilka z wielu zarzutów, które 36-letnia Bożena stawia swojej matce. Kobieta zastanawia się, czy jest sposób, by rodzice, którzy skazują swoje dzieci na głębokie upokorzenia, ponieśli konsekwencje prawne.

Matka zniszczyła życie córki
Matka zniszczyła życie córki
Źródło zdjęć: © Getty Images

36-letnia Bożena pamięta, gdy pierwszy raz zobaczyła horror na podstawie powieści Stephena Kinga, w reżyserii Briana De Palmy pt. "Carrie". Pomyślała wtedy, że to historia o niej. Film opowiada losy nastoletniej Carrie White, która jest wychowywana przez matkę, fanatyczkę religijną. Dziewczyna z tego powodu jest szykanowana w szkole, nie ma przyjaciół. Odkrywa jednak w sobie moce telekinetyczne, które pozwalają jej się zemścić na oprawcach.

– Niestety ja nie odnalazłam w sobie nadnaturalnych sił, reszta się zgadza – mówi ze smutkiem w głosie. – Choć zamiast zemsty, wolałabym rozprawę przed niezawisłym sądem, który stwierdziłby w prawomocnym wyroku, że moja matka zmarnowała mi życie.

 Od imprezowiczki do fanatyczki

 Bożena za to podobno odmieniła los swojej matki. – Przed zajściem w ciążę była niezłą balangowiczką. Piła, paliła trawkę i zażywała inne niedozwolone substancje, włóczyła się po świecie z hipisami, chłopaków zmieniała jak rękawiczki – opowiada Bożena.

– Wiem to wszystko od ciotki, siostry mojej matki. Nie chcą się znać, bo ich życie poszło w dwóch zupełnie innych kierunkach. Ciotka skończyła konserwatorium, a moja matka z powodu jakiejś wielkiej miłości miesiąc przed maturą rzuciła szkołę. Nigdy do niej nie wróciła, nie ma nawet średniego wykształcenia. Nigdy też nie pracowała.

 Bożena tłumaczy, że matka nie mogłaby wieść życia bananowej młodzieży, gdyby nie jej ojciec, który w czasach PRL-u był wysoko postawionym urzędnikiem państwowym, członkiem PZPR, a w końcu jako attaché trafił do polskiej placówki dyplomatycznej na zachodzie Europy. – Matka była niebieskim ptakiem, nieustannym utrapieniem rodziców – mówi kobieta.

– Podobno martwili się o nią, że ma problem z alkoholem aż do czasu, gdy wróciła do domu po paru miesiącach nieobecności z brzuchem. Była w szóstym miesiącu ciąży. Gdy się urodziłam, matka zmieniła się od 180 stopni. Z imprezowiczki w fanatyczkę religijną – wyjaśnia.

– Miała rodzić mnie trzy dni, groziła mi zamartwica około porodowa, cudem wywinęłam się śmierci i kalectwu. Matka mówiła potem, że doznała olśnienia, że zstąpił na nią Duch Święty i wskazał jej właściwą drogę. Nikt nie mógł w to uwierzyć, bo matka nie była nawet ochrzczona. Wszyscy kładli to na karb depresji poporodowej, zwłaszcza że mama była samotna i do dzisiaj nie wiadomo, kto jest moim ojcem.

 18 zeszytów krzywd

 Kobieta opowiada o 18 zeszytach stukartkowych, w których spisała krzywdy, jakich doznała ze strony matki. To rodzaj pamiętnika, który zaczęła prowadzić w wieku 12 lat. Gdy ostatnio psychoterapeutka poprosiła ją, by zajrzała do któregoś z nich, nie była w stanie tego zrobić.

– Matka mnie nigdy nie uderzyła – mówi Bożena. – Nie podnosiła też głosu. Karała mnie modlitwą. Gdy zrobiłam coś nie tak, musiałam na kolanach odmawiać różaniec. Albo mówić na głos sto razy "Zdrowaś Mario". Mimo że nigdy nie brakowało nam pieniędzy, bo utrzymywali nas dziadkowie, to matka kupowała mi tylko szare i czarne ubrania. Wstydziłam się tego, bo dzieci mówiły, że wyglądam jak zjawa z cmentarza. Moje błagania o jedną różową bluzkę zawsze kończyły się pogardliwą odmową. Miałam być skromna.

 – Gdy dostałam od cioci koszulkę z lalką Barbie, matka wyrzuciła ją do śmietnika – kobieta wspomina ze smutkiem. –  Nie byłam zapraszana na urodziny, sama nie organizowałam zabaw dla koleżanek. Nigdy nie chodziłam na zajęcia dodatkowe, a matka miała nawet pomysł, że będzie uczyła mnie w domu sama, żebym nie ulegała w szkole deprawacji – dodaje.

Wtedy dziadkowie Bożenie sprzeciwili się i zagrozili, że przestaną dawać pieniądze. Odkąd pamięta, matka powtarzała jej, że jest paprochem i jedyne, co ją może uratować, to modlitwa. – Strasznie mnie poniżała, dołowała. Straszyła diabłem i piekłem. Nigdy jako dziecko w domu nie jadłam słodyczy, nie oglądałam bajek, nawet nie czytałam książek. Nie chodziłam do lekarza, dentysty, a gdy dostałam okres, matka mówiła, że jestem brudna. Dziwię się, że nie popełniłam samobójstwa.

 Dziecku należy się godność

 Bożena wiele razy zastanawiała się, czy jest jakaś władza na ziemi, która mogłaby ukarać jej matkę za koszmarne dzieciństwo, które jej zgotowała. Obiecywała sobie, że kiedyś pozwie ją tak, jak to się robi w amerykańskich filmach.

 Zdaniem adwokatki Katarzyny Małosek-Makarczuk, należałoby tutaj wyjść od jednej zasadniczej kwestii, otóż od pojęcia władzy rodzicielskiej i w ogóle od tego, czym ona jest i z czym się wiąże. – Warto mieć na uwadze, że władza rodzicielska przysługuje obojgu rodzicom do uzyskania pełnoletności przez ich dziecko i często jest postrzegana wyłącznie przez pryzmat uprawnień z niej wynikających – tłumaczy Małosek-Makarczuk.

 Tymczasem w dużej mierze wiąże się z obowiązkami spoczywającymi na rodzicach. Podstawowym zobowiązaniem, wskazywanym w szeregu orzeczeń sądów polskich, też Sądu Najwyższego, jest wychowywania dziecka w sposób odpowiedzialny i przede wszystkim niezaniedbywanie go.

– Rodzice są zobowiązani do dbałości o zdrowie tego dziecka, nie tylko fizyczne, ale też psychiczne, o jego życie, o to, by zapewnić mu odpowiednie warunki bytowe. Rodzice są zobowiązani zapewnić też dziecku możliwość odpoczynku, rozwoju. Oczywiście to wszystko ma swoje granice wynikające z możliwości rodziców, chociażby finansowych – mówi adwokatka.

 Jak podkreśla Katarzyna Małosek-Makarczuk, nie można zapomnieć, że dziecku, jak każdemu człowiekowi dorosłemu przysługują dobra osobiste, które podlegają stosownej ochronie prawnej. – Mam tu na myśli życie, zdrowie, wolność, ale także godność – wylicza prawniczka. – Tymczasem godność to pojęcie szerokie i wprost niezdefiniowane nigdzie, natomiast wiąże się z nią szereg aspektów, które na nią wpływają. Jeśli dochodzi do zaniedbywania obowiązków rodzicielskich, które wyżej wymieniłam, to z pewnością wiąże się to z pogwałceniem godności dziecka.

 Odszkodowanie za zmarnowane życie

 W 2014 roku media zelektryzowała historia 29-letniego Adama z Wrocławia, który postanowił pozwać swoich rodziców za zmarnowane dzieciństwo i zażądać od nich za to zadośćuczynienia w wysokości 200 tys. zł. Mężczyzna zarzucał rodzicom, że na skutek ich rażących zaniedbań, które trwały latami m.in. stracił bezpowrotnie zdrowie.

Twierdził, że w dzieciństwie wielokrotnie chorował na anginę, jednak matka nigdy nie chodziła z nim do lekarza, a bakteryjne zapalenie migdałków leczyła paracetamolem. Zdaniem Adam to przyczyniło się do uszkodzenia mięśnia sercowego. Mężczyzna – jak twierdził – z powodu braku opieki dentystycznej utracił większość zębów, cierpi także na niedoczynność tarczycy, ma tętniaka, dysfunkcję wątroby, a także depresję.

 Adam zarzucał też rodzicom skrajne skąpstwo, które doprowadziło do tego, że nosił ukradzione przez ojca robocze ubrania z kopalni, co było przyczyną ogromnego wstydu. Z tego powodu miał być wyszydzany przez kolegów ze szkoły i nazywany brudasem. Jak przekonywał mężczyzna, rodzice oszczędzali nawet na wodzie i mydle i tylko raz w tygodniu pozwalali mu brać prysznic.

Przekonywał też dziennikarzy, że jego rodzice nie są i nie byli biednymi ludźmi, że posiadają na własność dwa domy, często zmieniają samochody, a wszystko po to, by tworzyć pozory bogactwa, m.in. kosztem swoich dzieci. Jak podkreślał Adam, jego opiekunowie nigdy nie dawali mu kieszonkowego, a nawet zabrali mu pieniądze, które dostał w prezencie z okazji komunii.

 Zatrudniony przez mężczyznę adwokat pozew przygotowywał rok. Jednak sprawa Adama nigdy nie stanęła na wokandzie podobno z powodu nieuiszczenia przez mężczyznę opłaty sądowej, niezbędnej do rozpatrzenia pozwu.

 Może się jeszcze podźwignę

 Bożena żałuje, że nie znalazła w sobie tyle siły, by pozwać matkę. Przekonuje, że nie chodzi jej o pieniądze, ale o to, by ktoś uznał jej krzywdy.

 – Myślę, że znalazłaby się podstawa prawna do wystąpienia z takim powództwem do sądu, ale uważam, że sąd miałby nie lada wyzwanie, żeby taką sprawę przeprowadzić – uważa Katarzyna Małosek-Makarczuk.

– Pojawia się tu trudna kwestia dowodowa, bo osoba pozywająca rodziców musi im udowodnić, że ją zaniedbywali. Oczywiście nie można tu ferować żadnych wyroków co do rozstrzygnięcia takiej sprawy. Nie natrafiłam na żadne orzeczenie Sądu Najwyższego, które byłoby analogiczne i adekwatne do sprawy, o której mówimy – mówi prawniczka.

 Bożena od blisko 10 lat nie utrzymuje kontaktów z matką. Ta ponoć wyjechała do któregoś z włoskich klasztorów. – Najgorsze jest to, że zmarnowała mi życie – mówi kobieta. – Mam 36 lat, jestem sama, w depresji, ledwo wiążę koniec z końcem. Skończyłam marne studia, bo zawsze myślałam, że jestem beznadziejna. Nie mam przyjaciół, męża, dzieci. Ostatnio jednak pojawił się we mnie cień nadziei, że jednak choć trochę się wyratuję i podźwignę.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (912)