Efekt Pigmaliona i Golema. Niektórzy umiejętnie wykorzystują je w życiu zawodowym i miłosnym
Wyobraźmy sobie, że szef powierza bardzo odpowiedzialne zadanie osobie, która w rzeczywistości jest przeciętnym pracownikiem. Gdy da mu komunikat pozytywny, to skłoni go do działań znacznie lepszych, niż sam podejrzewał. Gdy spodziewa się, że i tak je zawali, to tak będzie, nawet jeśli możliwości pracownika są znacznie większe. O efekcie Pigmaliona i Golema z psychoterapeutką Sylwią Osadą rozmawia Katarzyna Trębacka.
Katarzyna Trębacka, WP Kobieta: Czym są efekt Pigmaliona i efekt Golema?
Sylwia Osada, psychoterapeutka: To są zjawiska, które funkcjonują w psychologii społecznej, czyli w nauce z pogranicza psychologii i socjologii, zajmującej się badaniem, jak jednostka funkcjonuje w grupie, w jaki sposób kształtują się postawy między ludźmi i jak oni na siebie wzajemnie wpływają. Efekt Pigmaliona i Golema to ni mniej, ni więcej konkretne zachowania ludzi względem siebie, które są bardzo powszechne.
Co prawda mało kto wie, że mają one takie szumne nazwy. Również my, psychoterapeuci, używamy na ich określenie prostszych sformułowań. Obie wiążą się z pierwszym wrażeniem i postrzeganiem drugiej osoby przez jego pryzmat oraz pojawieniem się na skutek tego wrażenia konkretnych oczekiwań. To, co myślimy o drugiej osobie i czego od niej oczekujemy, ma na nią wpływ, choć często obie strony nie zdają sobie z tego sprawy.
Mówi się, że to rodzaj samospełniającego się proroctwa…
Tak. Żeby łatwiej było zrozumieć to zjawisko, podam przykład. Wyobraźmy sobie, że szef powierza bardzo odpowiedzialne zadanie osobie, która w rzeczywistości jest przeciętnym pracownikiem. Mimo to przełożony szczerze chwali podwładnego, podkreśla jego walory i deklaruje wiarę w ukończenie przez niego z sukcesem powierzonego zadania. Pracownik, który sam o sobie nie myśli tak dobrze jak szef o nim, bierze sobie do serca, to co jego przełożony powiedział i angażuje się w projekt. Chce spełnić oczekiwania szefa. Robi to z takim zapałem i oddaniem, a także wiarą we własne możliwości, że wypełnia zadanie bardzo dobrze.
Zobacz też: Medytacje na prochach. Nowy trend "warszawki"
Mamy tu do czynienia właśnie z efektem Pigmaliona. Pokładane w pracowniku szczere nadzieje skutkują jego większym zaangażowaniem i takim postępowaniem, które jest zdecydowanie lepsze, niż byłoby wtedy, gdyby pracownik nie usłyszał pochwał i zachęt od szefa. Szefowie, którzy stosują pozytywne wzmocnienie, znacznie częściej mają w swoich zespołach osoby, które odnoszą sukces.
A co, jeśli pracownik niespecjalnie lubi szefa i ten nie jest dla swoich podwładnych autorytetem, to czy efekt Pigmaliona ma szansę zadziałać?
Myślę, że jeśli mówimy o pozytywnych komunikatach, które są przekazywane w zdrowy i naturalny sposób, to nawet jeśli pracownik tego szefa nie lubi, to się chociaż zastanowi, o co mu chodziło. Oczywiście może pojawić się moment zwątpienia i zastanawianie się, czy to nie jest ze strony szefa jakaś manipulacja, ale jeśli te komunikaty są przekazywane w sposób szczery i nie kryją się pod nimi żadne ukryte treści, to efekt Pigmaliona może się pojawić.
A efekt Golema?
To zupełna odwrotność efektu Pigmaliona. Tutaj jedna z osób przyjmuje na temat drugiej założenia negatywne, które powstały na samym początku znajomości. I które bardzo trudno jest zmienić. Za przykład może tu posłużyć relacja między nauczycielem i uczniem. Jeśli ten pierwszy poweźmie od początku złą opinię o uczniu, trudno jest mu ją zmienić i nawet jeśli uczeń się stara, to i tak nauczyciel stawia mu gorsze oceny. W efekcie uczeń przestaje dbać o dany przedmiot, bo niezależnie od jego postępowania, nauczyciel ocenia go negatywnie.
Inny przykład to bardzo częsta postawa jednego z małżonków w wieloletnich związkach. Ponieważ między ludźmi, którzy są razem, dzieje się wiele trudnych rzeczy, to tworzą oni w swoich wyobrażeniach wizerunek partnera. I gdy w jakimś obszarze na przykład żona postrzega męża negatywnie, to nawet jeśli ten się stara, przynosi jej kwiaty, to zmiana jej nastawienia jest w tym kawałku niezwykle trudna. Prędzej pojawi się u niej podejrzenie, że mąż ma jakieś ukryte cele i stąd jego (pozorna) zmiana. Tymczasem taka postawa jest wobec męża krzywdząca, bo zakłada jego złe lub nieprawdziwe intencje.
Trudno postawie żony przyglądać się z sympatią…
Oczywiście, bo to postawa negatywna. Ale co gorsze, bardzo często ludzie nie mają świadomości, że zachowują się w ten sposób nie tylko wobec bliskich, ale też nowo poznanych osób. A jeśli nie mają świadomości, to trudno tu mówić o zamierzonym postępowaniu. U wielu osób dzieje się tak po prostu bezwiednie.
Skąd u nas, ludzi, taka tendencja?
To, że myślimy o innych negatywnie, może być umotywowane wieloma różnymi czynnikami, np. jakaś osoba może nam się podświadomie kojarzyć z przykrą lub niebezpieczną sytuacją z przeszłości. I wtedy oceniona przez nas negatywnie staje się niejako ofiarą naszych przekonań, uprzedzeń i przede wszystkim niespełnionych oczekiwań.
Mam poczucie, że każdy z nas ma w swoim życiu doświadczenie, w którym od początku negatywnie ocenił drugą osobę. Jednak zazwyczaj postrzegamy to jako wyraz naszej intuicji, myślimy, że znamy się na ludziach. Rzadko kiedy zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy w błędzie…
Wiąże się to z kwestią obrazu siebie, który mamy. Człowiek we własnych oczach chce wypaść jak najlepiej. I rzadko kiedy jest w stanie sam przed sobą przyznać się, że często nie wykazuje pozytywnej postawy względem drugiego człowieka. I na dodatek umie znaleźć całą masę argumentów, dzięki którym utwierdzi się, że postępuje dobrze i że jest w porządku. Uświadomienie sobie swojego negatywnego nastawienia do innych, uczciwe spojrzenie we własne przekonania to coś, do czego warto dążyć.
Taka autorefleksja może skłonić człowieka do przyjrzenia się swojej postawie, dzięki czemu pojawi się chęć zmiany, która będzie objawiała się choćby zmianą oczekiwań wobec innych. Ale w rzeczywistości rzadko uświadamiamy sobie swoje negatywne zachowania. Mechanizmy autoregulacji, które posiadamy, często blokują nam dostęp do pełnego przyjrzenia się sytuacji takiej, jaka ona jest. I w efekcie wybielamy się we własnych oczach.
Skoro sam nasz umysł broni nas przed ujrzeniem gorzkiej prawdy o nas samych, to jak mamy sprawdzić, czy przyjmujemy raczej postawę krytykującą innych, czy może stosujemy wzmocnienie pozytywne?
Warto zapytać o to bliskie osoby, takie, które nas wspierają i po których możemy oczekiwać szczerej, ale nie dołującej informacji. Wtedy mamy szanse usłyszeć, jak inni, którzy nas dobrze znają, widzą nas z boku, jak postrzegają nas w sytuacjach z nowymi osobami, jakie nasze zachowania zwracają ich uwagę. I jeśli okaże się, że mamy tendencję do budowania oczekiwań wobec nowo poznanych osób i negowania ich, jeśli tych oczekiwań nie spełniają, to warto zastanowić się, dlaczego tak robimy.
A jak to jest z tym samospełniającym się proroctwem? Ono też nam szkodzi?
Warto pamiętać, że jeśli coś sobie wbijemy do głowy, coś sobie wymyślimy i to za jakiś czas się spełni, to buduje się w nas takie przekonanie, że nasze myśli materializują się. Jeśli to dotyczy pozytywnych rzeczy, to świetnie. Gorzej, gdy ludzie myślą w negatywny sposób, bo to może wiązać się na przykład z pojawieniem się lęków, które teraz, w czasie pandemii, występują powszechnie. I nie ma znaczenia, że to, co się spełniło, nie jest efektem naszego myślenia. Ale przekonanie, że nasze negatywne myśli materializują się, może działać na nas bardzo destrukcyjnie.