Rodzice w szpitalu, co z dziećmi? Decyzja po stronie samorządów
Dla niektórych rodziców pobyt w szpitalu to czarny scenariusz. Nie tylko ze względów zdrowotnych, ale z uwagi na dzieci. Ci, którzy nie mogą liczyć na wsparcie dziadków czy przyjaciół, są skazani oddać dziecko do placówki opiekuńczej.
13.04.2021 22:15
Jeden z mieszkańców województwa śląskiego zamieścił w sieci apel o pomoc dla dwóch dziewczynek. Ich rodzice zarazili się koronawirusem i bardzo ciężko przechodzą chorobę. Do tego stopnia, że nie są w stanie zająć się córkami. Internauta liczył, że może zgłosi się jakakolwiek fundacja lub prywatna osoba, która jest ozdrowieńcem.
Mężczyzna szukający opieki dla córek chorego małżeństwa zaznaczył, że pomocy trzeba będzie udzielić na terenie Pszczyny. Zadzwoniliśmy do MOPS-u w tej miejscowości. Urzędnicy przyznali, że doszły ich słuchy na temat poszukiwań, ale było to już po fakcie. Daleki krewny zaoferował pomoc.
Post internauty wywołał zainteresowanie, ponieważ wiele osób uświadomiło sobie, że podobny scenariusz mógłby wydarzyć się w ich przypadku. Nie każdy ma możliwość skorzystania z pomocy dziadków czy przyjaciół.
Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej informuje, że rozwiązanie tej kwestii leży po stronie samorządów. Każda jednostka ma samodzielnie opracować plan na wypadek takiej sytuacji. W związku z tym zadzwoniliśmy do Miejskich Ośrodków Pomocy Społecznej w kilku polskich miastach.
Agnieszka Pers, inspektor ds. polityki informacyjnej, przekazała, że jak na razie nie spotkali się z taką sytuacją. – Swego czasu zastanawialiśmy się, co trzeba byłoby zrobić i doszliśmy do wniosku, że należałoby wtedy umieścić dziecko w placówce opiekuńczej lub rodzinie zastępczej, a następnie skierować wniosek do sądu rodzinnego o wydanie postanowienia – tłumaczy w rozmowie z WP Kobieta. – My sami nie mamy prawa zdecydować, pod czyją opieką znajdzie się małoletnia osoba – dopowiada.
Podobne założenia przyjęto w Szczecinie czy w Gdańsku. – Ministerstwo zostawiło pole do decyzji samorządom, jednocześnie nie wydając żadnych regulacji prawnych. Przypuszczam, że gdyby doszło do takiej sytuacji, to wdrożylibyśmy mechanizm pieczy zastępczej. Mamy taką możliwość, ponieważ czasem zdarza się, że np. rodzice są pijani i nie są w stanie zająć się dzieckiem. Wtedy my musimy natychmiast reagować, ponieważ najważniejsze jest, aby małoletnia osoba nie pozostała ani przez chwilę bez opieki – wyjaśnia pracownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Gdańsku.
Z kolei Anna Bytońska, rzeczniczka prasowa wrocławskiego MOPS-u przyznaje, że temat dopiero niedawno wypłynął w urzędzie. - Do tej pory w czasie pandemii nie miały miejsca sytuacje, w których niezbędne byłoby wsparcie np. Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Zaczyna się o nich mówić dopiero teraz, gdy z danych wynika, że obecnie wśród chorujących przeważają osoby w średnim wieku, czyli te, które mają pod opieką dzieci, osoby starsze lub inne osoby zależne – wyjaśnia nam.
- Prace nad procedurami trwają, jednak w razie potrzeby będziemy w stanie zapewnić opiekę lub miejsce dla zdrowych osób zależnych. Natomiast takie sytuacje wymagają także stworzenia szybkiej ścieżki testowania (która nie jest w naszych kompetencjach), ponieważ istnieje poważne ryzyko, że osoby, które będą wymagały opieki, także mogą być zakażone COVID – tłumaczy Anna Bytońska.
Strach przed szpitalem
Między innymi tego obawiała się Ewelina. Samotna matka, która od ponad roku wynajmuje w Krakowie kawalerkę. Kobieta przeprowadziła się do miasta po śmierci męża. Teściowa obarczała ją winą za stratę jedynego syna, dlatego kobieta zdecydowała, że chce żyć jak najdalej od toksycznej rodziny. Młoda wdowa została sama z synem Kacprem, który dziś ma 8 lat.
Zobacz także
- Chorowałam na COVID pod koniec ubiegłego roku. Codziennie drżałam ze strachu, że nie obejdzie się bez pobytu w szpitalu. Mam wrażenie, że niektóre objawy nasilały mi się przez stres. Nie chciałam oddawać dziecka w ręce obcych osób, a gdyby przyjechała karetka, to pewnie nie byłoby wyjścia. Moi rodzice zmarli młodo, jestem jedynaczką. Mój mąż też nie miał rodzeństwa, a z jego matką nie idzie się dogadać – opowiada.
Kobieta nie ma znajomych w Krakowie. Nawet nie miała okazji poznać kogoś bliżej. Zaczęła nową pracę w styczniu ubiegłego roku, a już w marcu szef zarządził tryb zdalny. Ewelina ma kilka koleżanek, ale w rodzinnym Krośnie. To mało prawdopodobne, że któraś z nich podjęłaby się opieki nad jej synem. - Zresztą niezależnie czy Kacper trafiłby do ośrodka, czy pod dach kobiety, którą ledwo kojarzy, to i tak byłby zrozpaczony – dodaje. Ostatecznie w przypadku Eweliny obyło się bez wizyty w szpitalu i mogła zająć się synem sama.
Rzeczowa rozmowa
Warto jednak przygotować dziecko na to, że może na jakiś czas trafić pod opiekę innych osób. Psycholożka dziecięca Agnieszka Skoczylas radzi, aby przeprowadzić rzeczową i spokojną rozmowę. – Przede wszystkim rodzic musi przygotować się do rozmowy, nastawić na to, że dziecko będzie zadawać dużo pytań. Bardzo ważne, by rozmowie towarzyszył spokój, by nie przekazać dziecku swojego lęku – wyjaśnia.
Zdaniem ekspertki rodzice bardziej od dzieci boją się rozmów o śmierci i chorobach. – Dziecko jest w stanie wiele zrozumieć i zaakceptować, o ile zostanie mu to przybliżone we właściwy sposób. Niektórzy błędnie zakładają, że pomijając trudny temat, w pewien sposób ochronią syna czy córkę przed silnymi emocjami. Tymczasem efekt bywa odwrotny od zakładanego i będzie jeszcze trudniejszy do udźwignięcia. Po pierwsze dziecko nie będzie świadome istoty sytuacji w jego rodzinie, a po drugie może usłyszeć gdzieś poza domem zdawkowe hasła, które zrodzą w nim jeszcze większe poczucie lęku – mówi Agnieszka Skoczylas.
Psycholożka zaznacza, aby dostosować poziom i styl rozmowy do etapu rozwoju dziecka. – Dzieci od szóstego roku życia są w stanie uzmysłowić sobie, czym jest śmierć. Co dokładnie dzieje się z bliską osobą, gdy umiera. To jest wrażliwa granica wiekowa, o której warto pamiętać, rozpoczynając rozmowy o chorobach i odchodzeniu, by dzieci poczuły rzeczywiste wsparcie emocjonalne ze strony dorosłych – podkreśla Agnieszka Skoczylas.