"Rolą rodzica jest pomaganie, a to nie oznacza wyręczania". Dorośli stoją dziś przed wielkim dylematem
W szkołach ostatni tydzień wystawiania ocen. Rodzice więc podpowiadają dzieciom zza komputera podczas ustnych odpowiedzi, pomagają w pisaniu sprawdzianów, często również głośno krytykują pracę nauczycieli. – Wyręczanie dzieci to złudna pomoc, która przynosi więcej szkody niż pożytku – ostrzega Monika Chrapińska-Krupa, psycholog dziecięcy.
Z powodu pandemii koronawirusa tegoroczny międzynarodowy konkurs "Kangur Matematyczny" po raz pierwszy został przeprowadzony zdalnie. Przystąpiło do niego ponad 6000 uczniów szkół podstawowych i średnich, którzy tym razem rozwiązywali zadania w domowym zaciszu.
Wyniki przeszły najśmielsze oczekiwania. Wśród ośmiolatków z klas pierwszych i drugich bezbłędne odpowiedzi przesłało aż 3152 osób. Dla porównania w ubiegłym roku, gdy konkurs odbywał się w szkołach, takich uczniów było zaledwie… ośmiu. Równie spektakularne rezultaty zanotowano w starszych grupach wiekowych. W klasach trzecich i czwartych wszystkie zadania prawidłowo rozwiązało 872 osób (rok temu 16), zaś piątych i szóstych – 628 (przed rokiem – 16).
Nauczyciele nie mają złudzeń, że tak fenomenalne wyniki nie są efektem nagłego wzrostu wiedzy matematycznej wśród młodych ludzi. "To konkurs, który promuje logiczne myślenie, lubią go uczniowie i to bardzo przykre, że zaufanie do niego postanowili zniszczyć rodzice, którzy mają ambicje" – stwierdził Dariusz Kulma, Nauczyciel Roku 2008 prowadzący popularny profil "Jak zdać maturę z matematyki".
Historia konkursu "Kangur Matematyczny" świetnie obrazuje realia zdalnej edukacji, na którą z powodu szalejącego koronawirusa została w tym roku skazana polska szkoła. Problem z nią mają nie tylko nauczyciele i uczniowie, ale często również rodzice zbyt intensywnie włączający się w pomoc swoim pociechom.
Sufler za komputerem
Nauczyciel historii Wojtek Czerny opisał niedawno na Twitterze ciekawe zdarzenie: "Rano czekał na mnie mail, który został wysłany o godz. 03.12 przez rodzica ucznia. W załączniku pięknie narysowany komiks i napisane bezbłędnie zadanie. I tu zonk, uczeń wysłał to zadanie – zrobione samodzielnie – dwa tygodnie temu".
Ta anegdota wcale nie dziwi Teresy, matematyczki z jednej ze szkół podstawowych w Toruniu. – Niestety, zdalna nauka wyzwoliła w uczniach i ich rodzicach duże pokłady cwaniactwa. Czasem jestem przerażona, że można być tak bezczelnym. Na przykład w czasie ustnej odpowiedzi uczeń najpierw sprawia wrażenie, że nie zna odpowiedzi, a po chwili spogląda gdzieś zza komputer i oczywiście okazuje się, że doznał olśnienia i wszystko wie. Już nie wspomnę o tym, że wielokrotnie zdarzało mi się słyszeć konspiracyjny szept podpowiadających rodziców. Podczas sprawdzianów nagle dochodzi do awarii kamerki u ucznia, a gdy zostaje ona magicznie usunięta, to wszystkie zadania są prawidłowo rozwiązane – wylicza nasza rozmówczyni.
Takie doświadczenia ze zdalną nauką ma bardzo wielu nauczycieli w Polsce. – W czasie zdalnego nauczania dzieci i rodzice oszukują. Przy odpowiedziach ustnych czytają z zeszytów, książek, internetu i czego jeszcze się da. Zasłaniają kamerki folią, żeby było gorzej widać (o ile je włączą). Wyłączają mikrofony po usłyszeniu pytania, po czym za chwilę (jak uprzejmy sufler podpowie odpowiedź) mikrofon zostaje włączony – mówi pedagog z krakowskiej podstawówki.
Zobacz także: Sprzątaczki: klienci boją się, że roznosimy wirusa
Nauczyciele ze Szkoły Podstawowej nr 72 w Krakowie napisali nawet list do rodziców swoich uczniów. "Wasza pomoc w niektórych obszarach może być pomocna, ale powinna się ona ograniczać do sprawdzenia dziecku zadania, wytłumaczenia mu niezrozumiałych treści i wspierania go. Pisanie zadania za dzieci czy podpowiadanie na sprawdzianach nie służy niczemu dobremu. Dzieci stają się niesamodzielne, w pełni zależne od Państwa. Tego typu działanie w konsekwencji prowadzi do tego, że dzieci bez Was nie będą umiały poradzić sobie nie tylko w szkole, ale i w późniejszym życiu. Prosimy o tym pomyśleć" – czytamy.
"To wina nauczycieli"
Co na to rodzice? Też mają swoje argumenty. – Nauczyciele nie radzą sobie ze zdalną nauką, a konsekwencje tego ponoszą uczniowie. Moja córka jest w drugiej klasie szkoły podstawowej i na przykład ma jeszcze problem z szybkim pisaniem na klawiaturze komputera. A podczas sprawdzianów często musi szybko udzielić prawidłowej odpowiedzi, bo tego oczekuje nauczyciel. Mam nie pomóc dziecku i narazić go na nerwy i frustrację tylko z tego powodu, że nie potrafi jeszcze biegle obsługiwać komputera? – pyta Weronika z Zielonej Góry.
Jeszcze bardziej krytyczna w stosunku do polskiej szkoły jest Marta z Olsztyna, matka 10-letniej Sandry i 12-letniego Kuby. Nie ukrywa, że bardzo aktywnie uczestniczy w zdalnej edukacji swoich pociech. – Często siedzę z dziećmi, słucham lekcji i czuję się przerażona. Już patrzenie na gotującą się wodę w czajniku jest ciekawszym i bardziej rozwijającym zajęciem niż to, przez co muszą przechodzić uczniowie. Pandemia obnażyła prawdę, że polska szkoła to tak naprawdę przechowalnia dzieci, które marnują tam tylko czas – twierdzi Marta.
Jako przykład podaje lekcje polskiego u syna. – Przez pierwsze dziesięć minut nauczycielka marudzi, że ma problemy techniczne. Później narzeka, że ktoś wyłączył mikrofon, a inny się nie zalogował. W końcu przystępuje do sprawdzania pracy domowej, ale koncentruje się przede wszystkim na różnych komentarzach niezwiązanych z tematem. Na omówienie nowego materiału zwykle nie starcza jej już czasu, więc znów zadaje dużo prac domowych. Jak mam nie pomóc dziecku w ich odrabianiu, gdy widzę, że w czasie lekcji nie jest w stanie zdobyć potrzebnej wiedzy? – pyta Marta.
Ewa z Kalisza też przyznaje, że czasami podpowiada 9-letniej córce podczas zdalnych lekcji. – Lena jest bardzo wrażliwym i nerwowym dzieckiem. Źle zniosła zamknięcie szkół i brak żywego kontaktu z nauczycielami czy koleżankami. Nie możne przyzwyczaić się do nauki przed komputerem. Stresuje się i często nie potrafi prawidłowo odpowiedzieć na pytanie, choć zna odpowiedź. Muszę ją trochę wesprzeć, bo nie chcę, żebym po tej pandemii musiała z córką chodzić po psychologach – podkreśla Ewa.
Zobacz także: #KobiecaLinia Mówią o niej Polska Królowa Driftu. Staje na podium obok mężczyzn i mówi, że kobieta może wszystko
Lekcja oszustwa
Czy rodzice powinni w tak aktywny sposób włączać się w zdalną edukację swoich dzieci? Monika Chrapińska-Krupa, psycholog dziecięcy z Gabinetu Psychologii i Psychoterapii "Spokój w głowie" ma wątpliwości. – Rolą rodzica jest pomaganie, a to nie oznacza wyręczania. Wyręczanie uczy niesamodzielności, daje niewerbalny komunikat o braku zaradności i własnej sprawczości. Jeśli rodzic decyduje się wykonywać lekcje za dziecko, nie pomaga mu, a raczej działa na jego niekorzyść – twierdzi specjalistka.
Zdaniem psychologa podpowiadanie młodemu człowiekowi lub odrabianie za niego prac domowych może zachęcić go w przyszłości do jeszcze częstszego posługiwania się kłamstwem czy oszustwem. – Czym różni się kłamanie podczas lekcji od kłamania rodzicom, gdy na przykład będzie chciało się wymknąć na imprezę? – pyta Monika Chrapińska-Krupa.
– Gdy dziecko oddaje jako swoją pracę, którą wykonał za niego rodzic, okłamuje nauczyciela, a często także szkolnych kolegów. Buduje się w nim wówczas poczucie bezkarności i źle pojętej rywalizacji opartej na oszustwie. Młody człowiek nabiera przekonania, że musi oszukiwać innych, aby osiągnąć cel – dodaje psycholog.
Gdy dziecko nie może rozwiązać równania z matematyki czy z trudem przychodzi mu opis charakterystyki postaci literackiej, rodzic może pomóc naprowadzić je na właściwy tok myślenia, ale nie powinien wyręczać swojej pociechy. – Szkoła to nie tylko odrabianie lekcji i oceny. Uczy też wielu innych umiejętności społecznych i strategii radzenia sobie w sytuacjach łatwiejszych i trudniejszych, wiary w swoją sprawczość, akceptowania siebie i swoich możliwości. Podpowiadając dziecku podczas zdalnej lekcji albo wykonując za niego zadanie domowe, odbieramy mu samodzielność. Dlatego jest to bardzo złudna pomoc – przekonuje Monika Chrapińska-Krupa.