Klientka zamówiła portret. Rysowniczka zamarła, gdy zobaczyła zdjęcie
Aleksandra Kobiór jest portrecistką. Oprócz standardowych zleceń wykonuje też portrety zmarłych dzieci m.in. ze zdjęć USG. - Niektórzy rodzice nie mieli szczęścia, by zobaczyć swoje maleństwo bez kabli, rurek i całego sprzętu w inkubatorze. Ja im tę możliwość daję - mówi.
18.08.2024 | aktual.: 18.08.2024 15:52
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Joanna Lorenc: Tworzysz portrety zmarłych dzieci. Jak to się zaczęło?
Aleksandra Kobiór: Zaczęło się około dwa lata temu, zupełnie przez przypadek. Zgłosiła się do mnie pewna kobieta i powiedziała, że ciężko jej o tym mówić, ale ma dość nietypowe zlecenie. Zapytała, czy jestem w stanie wykonać progresję wiekową. Odpowiedziałam, że tak. Po chwili wyjaśniła, że chodzi o jej zmarłą przedwcześnie córeczkę i jedyne zdjęcie, jakie ma, zostało wykonane tuż po porodzie, który odbył się w 22. tygodniu ciąży. Nie byłam pewna, czy dam radę, ale bardzo chciałam jej pomóc.
I zgodziłaś się.
Tak, choć był to jeden z najtrudniejszych portretów, jaki wykonałam. Nie tylko emocjonalnie, ale i technicznie. Nie każdy wie, jak wygląda dziecko w 22. tygodniu, anatomia jeszcze nie jest w pełni wykształcona, skóra jest półprzezroczysta, przez co nabiera takiego czerwonego zabarwienia. Klientce zależało też na tym, by portret był kolorowy i pokazywał, jak jej córeczka mogłaby wyglądać, gdyby urodziła się w terminie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Udało się?
Tak, choć nigdy tego projektu nie opublikowałam. Zresztą nigdy tego nie robię bez zgody klientów. Podzieliłam się jednak na Instagramie tą historią i w odpowiedzi dostałam ogrom wiadomości od osób, które znalazły się w takiej samej sytuacji. Choć nigdy nie przypuszczałam, że będę rysować zmarłe dzieci, przypadkiem stworzyła się wokół mnie społeczność skupiająca rodziców "aniołków", rozwinął się projekt "Rysuję dla mam". Jako portrecistka wyobrażałam sobie inne zlecenia, uwieczniania radosnych momentów, jednak rzeczywistość zrewidowała te plany i okazało się, że potrzeby moich klientów są zupełnie inne. Choć portrety "aniołków" to dodatek, zarabiam na innych zleceniach.
Portrety "aniołków" wykonujesz za symboliczną stówkę. Widziałam jednak, że regularnie musisz się mierzyć z hejtem.
Opłata za portret "aniołka" pokrywa tylko koszty zużycia materiałów, jednak i tak pojawiają się opinie, że żeruję na ludzkiej tragedii. Ktoś nazwał mnie nawet "fabrykantką aniołków", co mnie uderzyło, bo w jednej z książek tak nazywano morderczynie dzieci, a ja przecież tylko rysuję je na prośbę ich rodziców. Cieszę się jednak, bo gdy poruszyłam temat hejtu, dostałam ogrom wsparcia od mojej społeczności. Dodatkowo nigdy złe słowo nie padło z ust moich klientów, więc wiem, że może nie wszyscy rozumieją potrzebę posiadania takiego portretu, to osieroceni rodzice są mi wdzięczni i to mi wystarcza.
Dużo już takich portretów stworzyłaś?
Bardzo dużo. Aż mam ciarki jak o tym mówię, bo to naprawdę bardzo dużo portretów. Poronienia, śmierć dzieci to swoiste tabu, które chyba jako społeczeństwo zaczynamy przełamywać. Sama też dopiero zdaję sobie sprawę, ilu jest takich osieroconych rodziców. Zgłaszają się do mnie mamy, które straciły dzieci we wczesnym etapie ciąży oraz te, które urodziły martwe dzieci w terminie lub straciły je jakiś czas po porodzie. Był taki moment, gdy codziennie odpisywałam na kilkadziesiąt próśb o portrety aniołków.
To trudne emocjonalnie. Miałaś kiedyś kryzys, po którym nie chciałaś już rysować "aniołków"?
Początkowo było mi ciężko to udźwignąć, zwłaszcza że jestem bardzo empatyczną osobą. Mam też własny bagaż doświadczeń jako mama wcześniaków. Bardzo to przeżywałam, bo za każdym portretem idą historie, którymi ludzie się ze mną dzielą, ciężko to oddzielić. Bywały tygodnie, że miałam po 50 zleceń samych "aniołków", a ja to robię po godzinach. Wstawałam wcześniej, żeby zrealizować te zamówienia i w pewnym momencie zrozumiałam, że muszę na pewien czas przerwać zlecenia i odpocząć. Teraz radzę sobie zdecydowanie lepiej, a przysłowiowych skrzydeł dodają mi wiadomości, które otrzymuję od kobiet już po realizacji zamówienia.
Płaczesz czasem podczas pracy?
W czasie pracy emocje idą na bok, a ja skupiam się maksymalnie na detalach, bo nierzadko zdjęcia, które dostaję, są drastyczne. Pamiętam jedno z zamówień, dziecko miało tylko pół twarzy, druga połówka była zdeformowana. Poprosiłam o zdjęcia rodziców i krok po kroku analizowałam, po kim mogło odziedziczyć usta, a po kim opadający kącik oka.
Emocje pojawiają się najczęściej już po realizacji zlecenia. Dzisiaj np. przepłakałam pół poranka, bo poznałam historię portretu, który wykonałam w ramach comiesięcznej akcji, gdy z nadesłanych zdjęć wybieram jedno i rysuję komuś jego portret w prezencie. Tym razem wybrałam dziewczynkę i dopiero dzisiaj rano dowiedziałam się, że ona nie żyje. Jej mama opowiedziała mi ich historię. Wyjechali całą rodziną na wakacje do Egiptu. Któregoś dnia, gdy przebywali w hotelowym lobby, ze ściany odpadło ogromne lustro i przygniotło to dziecko. Nikt im nie pomógł, nawet nie wezwano karetki i dziewczynka zmarła w męczarniach, bo lustro przebiło jej płuco. Sama się zastanawiam, jak ze wszystkich zgłoszeń wybrałam akurat to, ale być może tak właśnie miało być.
No właśnie, jak wygląda proces tworzenia portretu na podstawie zdjęć z USG lub zdjęć robionych w szpitalach, gdy dziecko leży w inkubatorze?
Zarówno zdjęcia z USG, jak i portret, na którym usuwam okablowanie i sprzęty medyczne, w dużej mierze polegają na pewnej improwizacji. Bazuję na znajomości anatomii i na tym, co widzę, analizuję zdjęcia rodziców, rodzeństwa tego dziecka.
Zdarzyło ci się odmówić?
Tak, kilka razy ze względu na niewystarczającą ilość szczegółów. Głównie wtedy, gdy jest to ciąża na wczesnym etapie. Proponuję jednak rodzicom inną drogę i jeśli im zależy na portrecie, tworzę symulację, jak dziecko mogłoby wyglądać na podstawie zdjęć ojca i matki. Zaznaczam, że to tylko moja improwizacja, bo dziecko mogłoby wyglądać zupełnie inaczej, jednak 99 proc. rodziców się na to zgadza. Potrzeba posiadania portretu, uwiecznienia tego, że to dziecka było, pamięci o nim jest dużo silniejsza niż to, że w rzeczywistości mogłoby inaczej wyglądać.
Na Instagramie widzę, że zgłaszają się do ciebie ludzie po kilku latach od śmierci dziecka.
Tak, bo wcześniej nie myśleli o takiej możliwości. Niektórym kobietom personel doradził, żeby nie robiły zdjęć z martwym dzieckiem, później to samo w kostnicy, przy pożegnaniu. I one piszą, że żałują, bo z biegiem lat obraz tego dziecka zaciera im się w pamięci.
W komentarzach zaobserwowałam też, że regularnie ścierają się dwa obozy: tych, którzy chcą mieć portret i w ten sposób radzą sobie ze stratą i tych, którzy uważają to za straszne, bo najlepiej zapomnieć i nie rozdrapywać ran.
Tak, to pokazuje różnice w radzeniu sobie ze stratą. Każdy ma prawo przeżywać żałobę na swój sposób i nie powinno się tego oceniać. Niestety wciąż wielu ludzi nie zachowuje dla siebie swoich opinii, nawet w tak trudnym temacie. Ja rozumiem swoich klientów, bo sama spędziłam długie godziny przy inkubatorze, płakałam widząc ogromne wkłucie na środku głowy mojego dziecka. Na szczęście moje dzieci mam już ze sobą, jednak nie raz byłam świadkiem na oddziale, że niektórzy rodzice nie mieli szczęścia, by zobaczyć swoje maleństwo bez tych kabli, rurek i całego sprzętu w inkubatorze. Ja im tę możliwość daję.
Pamiętam też historię kobiety, która zgłosiła się do mnie z prośbą o portret "aniołka". Zdjęcie było drastyczne, ale przygotowałam jej portret, ona go zaakceptowała i nagle napisała, że bardzo mnie przeprasza, ale nie może mi zapłacić, bo mąż się nie zgadza.
Wyślesz jej portret mimo wszystko?
Pomyślałam, żeby to zrobić, ale nie chcę potęgować emocji tej rodziny. Było mi żal tej kobiety, ale rozumiem, że być może jej mąż ma właśnie taki sposób radzenia sobie ze stratą. Nie chce rozdrapywać ran, ale też niestety nie chce widzieć potrzeb żony, która po prostu chciała mieć pamiątkę, możliwość pokazania komuś portretu dziecka zamiast drastycznego zdjęcia. Może za jakiś czas do mnie wróci i kupi ten portret.
Joanna Lorenc, dziennikarka Wirtualnej Polski